„Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało…” Ta przyśpiewka była bardzo popularna jeszcze kilka lat temu. Nasi piłkarze mecze przegrywali zdecydowanie częściej niż ma to miejsce obecnie. Kadra Adama Nawałki przyzwyczaiła nas do zwycięstw, media zaczęły coraz więcej pisać o reprezentacji, a ta zyskała nowych kibiców (niestety głównie tzw. pikników bądź januszy), którzy wcześniej mniej lub wcale nie interesowali się poczynaniami kadry.
Na polską piłkę w wydaniu reprezentacji zrobiła się moda i na trybunach coraz częściej spotyka się osoby, które mylą stadion z kinem bądź teatrem. Przychodzą tam po to, aby zrobić sobie selfie. Świetne wyniki sprawiły, że apetyt na zwycięstwa rósł z każdym meczem. Z tymże smakiem na kolejną wygraną wybraliśmy się do Kopenhagi.
Nowy skład
Można by rzec, że to czwarty odcinek po przygodach w Astanie, Bukareszcie i Podgoricy. Jak już wspominałem w poprzednich artykułach z wyjazdów, wszystko zaczęło się rok temu. Razem z Walterem Pawlikiem z Pietraszyna, który ma już przeszło 20–letni staż w kibicowaniu kadrze wybraliśmy się do Kazachstanu. W Rumunii skład powiększył się do czterech, a w Czarnogórze do ośmiu osób. Do Danii wypełnił się cały bus – dziewięciu kibiców żądnych przygód. Głównie z Kuźni Raciborskiej, ale także Raciborza, Kietrza i Pietraszyna.
Liderująca w grupie 5 eliminacji mistrzostw świata Polska w ostatnim rankingu FIFA zajmuje najwyższe w historii 5. miejsce. Bilety na mecze rozgrywane na stadionie narodowym rozchodzą się w błyskawicznym tempie, bo taka moda. Z meczami wyjazdowymi frekwencja co oczywiste była niższa, bo dla kibiców gości przyznane jest do 10 proc. pojemności danego stadionu. Wyjazdy są droższe, zajmują więcej czasu, a więc i „pikników” tam brak. Jeżdżą kibice, którzy znają przyśpiewki, a reprezentacji podobnie jak my kibicują od lat. W Kopenhadze, zgodnie z przewidywaniami, było inaczej. „Bliskość” do stolicy Danii sprawiła, że i tutaj atmosfera na meczu była piknikowa, a bilety mimo bardzo wysokiej ceny rozeszły się w 5 minut. Polscy piłkarze dostosowali się do poziomu dopingu, a kibice dopingowali jak piłkarze grali. Kadra Nawałki przegrała z Danią 0:4, nie zagrażając praktycznie bramce gospodarzy.
Z ulicy Lewandowskiego
Wróćmy jednak na sam początek wyprawy. Tradycyjnie, aby wyjazd nie był tylko wyjazdem na mecz, organizujemy go jadąc przez ciekawe miejsca. Startowaliśmy z ulicy Świerczewskiego w Kuźni Raciborskiej, której nazwa tego dnia została decyzją rady miejskiej zmieniona na ul. Roberta Lewandowskiego. Nazwa ulicy została zmieniona na skutek tzw. ustawy dekomunizacyjnej, która weszła w życie 2 września 2016 r. Od tego czasu samorządy miały rok na dostosowanie się do jej zapisów. Zainteresowanie mediów ogólnopolskich było ogromne, bo następnego dnia zjechały się do miasta telewizje. Jedna z nich wzięła nas przed kamery, bo nic lepszego dla mediów jak połączyć temat ul. Lewandowskiego z obecnością kibiców z Kuźni Raciborskiej w Kopenhadze. Nim dotarliśmy do stolicy Danii zaliczyliśmy nocleg w niemieckim Flensburgu – ostatnim większym mieście przed granicą z Danią. Po drodze do Kopenhagi swoje czary przypadkowym przechodniom pokazywał nasz kibic Krzysztof Szlembarski, który zasłynął w Internecie ze sztuczki ze znikającą chusteczką na promie w Czarnogórze. Do Kopenhagi dojechaliśmy w dniu meczu w godzinach południowych. Szybko udaliśmy się do centrum, aby zwiedzić stolicę i zrobić pamiątkowe zdjęcia. Jedno z nich robił nam Japończyk, a efekt był powalający. Z każdą minutą można było zauważyć coraz więcej polskich kibiców. Już przed meczem wiedzieliśmy, że wielu fanów kupiło także bilety na sektory duńskie. W naszej ekipie trzy osoby miały właśnie taką wejściówkę. Były z nimi kłopoty, bo gospodarze nie byli chętni, aby wpuszczać polskich kibiców wśród Duńczyków. Bronili się tłumaczeniem, że taki jest zakaz międzynarodowej federacji. Summa summarum weszliśmy na stadion i mogliśmy dopingować Polaków z trybun Telia Parken. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że nie wszystkim polskim kibicom ta sztuka się udała.
Kieszeń cierpiała
Na trybunach spotkaliśmy także Szymona Łopocza i Michała Kurę z Tworkowa i Chałupek, którzy często jeżdżą na mecze. O tym, że Dania jest bogatym krajem przekonaliśmy się po cenach tam panujących. Napój kibica jakim jest złocisty trunek kosztował w granicach 30 złotych, za bilet na mecz trzeba było zapłacić 220 złotych, czyli więcej niż za wszystkie trzy bilety na mecze w Astanie, Bukareszcie i Podgoricy. Z kolei przejazd kilkunastokilometrowym mostem z Danii do Szwecji kosztował 50 euro. Pocieszać się mogliśmy tym, że pani w okienku z własnej woli przekazała nam kilkanaście małych butelek z wodą. Naprawdę nam ulżyło.
O samym meczu nie ma co więcej wspominać. Jak już wcześniej pisałem atmosfera była słaba i gra Polaków też. Podróż kontynuowaliśmy po noclegu w Metro Cabinn Hotel – możliwie najtańszym hotelu w Kopenhadze. Tylko dlatego, że rezerwowaliśmy na trzy miesiące przed, zapłaciliśmy zaledwie 600 złotych za trzyosobową ciasną norkę. Przed meczem można było pomarzyć o tak niskiej cenie. Poza wyjazdem na mecz liczy się też atrakcyjność podróży, dlatego też wracaliśmy przez Szwecję. Tam zobaczyliśmy Ystad i z tego też miejsca ruszyliśmy w sześciogodzinną podróż promem przez Bałtyk, cumując w porcie w Świnoujściu. Na koniec pozostał najtrudniejszy odcinek przez całą zachodnią Polskę na Śląsk, odwożąc kibiców do miejsc zamieszkania. Jak w poprzednich podróżach tak i teraz każdy z naszej paczki był kierowcą. Na miejsce dotarliśmy zahaczając nawet o Czechy, bo taka jest najkrótsza trasa z Kietrza do Pietraszyna. Krótko więc można podsumować, że nasza trzydniowa wycieczka wiodła przez pięć krajów. Na koniec wspomnę jeszcze o kosztach, które wyniosły tysiąc złotych na osobę. To więcej niż wyjazdy do Bukaresztu i Podgoricy (razem z lotami w Planicy). Wypad do Rumunii (4 os.), jak i Czarnogóry (8 os.) kosztował wówczas po 750 zł na osobę. Inaugurujący wyjazd do Kazachstanu w dwie osoby był dużo droższy, bowiem na jednego kibica koszt wynosił ponad 2 tys. zł. Przed nami już w nieco mniejszej grupie wylot do Erywania na ostatni wyjazdowy mecz Polski z Armenią.
Nowiny na Narodowym
Po wyjazdowej pierwszej w tych eliminacjach do MŚ porażce w Kopenhadze, piłkarze reprezentacji Polski wygrali w poniedziałek (4 września) na stadionie PGE Narodowy z Kazachstanem 3:0. Polska nadal pozostaje liderem grupy E i przybliżyła się do mundialu w Rosji, który obędzie się w 2018 roku. Na mecz w Warszawie wybrałem się tym razem nie w roli kibica, a fotoreportera. Towarzyszył mi jeden z kibiców z wyjazdowej ekipy – Krzysztof Szlembarski. Mecz miał utrzymać kibiców w wierze, że porażka z Duńczykami w Kopenhadze 0:4, to tylko wypadek przy pracy. Niestety słaba gra jaka miała miejsce w stolicy Danii powtórzyła się także w poniedziałkowym spotkaniu z Kazachami. Z początku można było odnieść wrażenie, że będzie inaczej, bo do bramki w 11. minucie trafił Arkadiusz Milik. Jednak w kolejnych minutach mecz nie porywał widowiskowością i wysokim poziomem piłkarskim. W gronie fachowców znajdujących się tego dnia na stadionie mówiono, że gdyby zamiast Kazachów przyjechała Dania, to Polacy znów by przegrali. Na tle poprawnie broniących się, ale dużo słabszych Kazachów, Polacy zaprezentowali się na tyle dobrze, żeby zapisać na swoje konto trzy punkty. Na 2:0, kwadrans przed końcem na listę strzelców wpisał się Kamil Glik. Nieco wcześniej Kazachowie strzelili bramkę na 1:1, ale nie została ona uznana przez sędziego, z kolei tuż przed golem Glika, Lewandowskiemu powinna być zaliczona bramka, bo po jego strzale z rzutu wolnego piłka przekroczyła linię bramkową. Tu arbiter również gola nie uznał.
Blisko Nawałki
Patron jednej z ulic w Kuźni Raciborskiej wpisał się na listę strzelców dziesięć minut później strzelając bramkę z rzutu karnego, tym samym ma na koncie już tylko o jedną bramkę mniej niż król strzelców w historii Polski – Włodzimierz Lubański. Po meczu na konferencji prasowej selekcjoner Adam Nawałka stwierdził, że w tym spotkaniu najważniejsze było zdobycie trzech punktów, a nad stylem gry kadra ciągle pracuje, żeby być w pełni zadowolonym. Polska wygrała 3:0, ale o awans na mundial wciąż musi drżeć, bo trzy punkty za plecami są Duńczycy, którzy wygrali w ósmej serii spotkań w Armenii 4:1 i Czarnogórcy, którzy zanotowali wygraną 1:0 z Rumunią. To właśnie do Erywania, stolicy Armenii, kadra Nawałki wybierze się za miesiąc. Jeśli chce zapewnić sobie awans do Rosji, to musi wygrać, a przy remisie Danii z Czarnogórą cel będzie zrealizowany. Do końca eliminacji pozostanie jeszcze mecz z Czarnogórą w Warszawie (8 października).
Maciej Kozina
You must be logged in to post a comment.