Znany na całym Śląsku kultowy niegdyś ośrodek wypoczynkowy powraca do życia. O zmianach rozmawiamy z Dariuszem Jezierskim, prezesem stowarzyszenia, który w imieniu właścicieli zarządza tym obiektem.
– Dawniej przyjeżdżano tu na basen, do amfiteatru, nocowano w hotelu. Późniejsze czasy nie sprzyjały jednak temu terenowi… Postanowił się pan tutaj przeprowadzić z Gliwic i zająć się tym miejscem. Dlaczego?
– Przyjechałem razem z moją partnerką Anną Maksym, na zaproszenie właścicieli tego terenu. Pierwsze rozmowy były już sześć lat temu. Obecni właściciele wykupili około 10 hektarowy teren od poprzedniego inwestora. Mieli pomysł na sam ośrodek, który został zaadaptowany na potrzeby domu seniora i szukali pomysłów na resztę. Sześć lat temu nie mogłem tutaj zostać, miałem swoje projekty teatralne zawarowane umowami w Gruzji i Białorusi. Krótko mówiąc, nie był to dobry okres. Pod koniec 2016 roku dostałem SMS-a powracającego do tego tematu. Trafiło to na taką moją wewnętrzną potrzebę „odcyganienia” swojego życia i związania z konkretnym miejscem. Postanowiłem spróbować. Teraz wiem, że była to idealna decyzja. Pojawiliśmy się tu w grudniu 2016 roku, naiwnie myśląc, że na święta Bożego Narodzenia będziemy już mieszkać w leśniczówce. Mieszkaliśmy, ale na święta Wielkanocne. Tyle mniej więcej trwały prace adaptacyjne terenu oraz domku, w którym się zadomowiliśmy. Wprowadziliśmy się i tak tu trwamy, ciesząc się wszystkimi postępami. Ludzie, którzy tutaj byli dwa, trzy lata temu na pewno też je widzą, bo są ogromne. Ponad czterysta usuniętych samosiejek sosen, dach amfiteatru pokryty nową papą, balustrady, oświetlenia, ławki. Wszystko to widzą ci, którzy odwiedzali to miejsce regularnie. Ci ludzie, którzy byli tutaj dwanaście lat temu, czyli jak już nie było świetności, ale tętniło tu życie, uważają, że jest to teren zdewastowany. To jest taki fajny dysonans poznawczy. Więc tłumaczymy, wyjaśniamy, że tu wróciło życie. W sezonie w każdą niedzielę są np. darmowe koncerty. Mamy własne piwo, kawę, ale przede wszystkim konkretne plany dotyczące konkretnych miejsc.
– Kim właściwie jest Dariusz Jezierski?
– W tej chwili mogę powiedzieć, że jestem prezesem Stowarzyszenia Pomocna Dłoń, które zajmuje się pomocą osobom potrzebującym. Stąd progresja w kierunku powołanej przez nas Fundacji na Rzecz Centrum Rehabilitacji w Chorobach Onkologicznych w Rudach k. Rybnika. To jest pierwsza taka inicjatywa w Polsce. Wypełnia dużą pustkę. Nie ma w Polsce rehabilitacji onkologicznej, będziemy ją tworzyć. Zaangażowało się w to grono zacnych ludzi. Poza tym prowadzę swój Teatr Nowej Sztuki. Założyłem go w Gliwicach. Nie został jednak związany z żadnym konkretnym miejscem. Nie przeszkodziło nam to w zjeżdżeniu Europy i zdobyciu wielu nagród. Obecnie jesteśmy tutaj w Rudach, wystawiamy swoje spektakle w Amfiteatrze BUK. To jest coś, co jest mi niezbędne. Niezależnie czym bym się interesował, to jest coś, z czego nie jestem w stanie zrezygnować. Teatr jest moją odżywką. Wystawiliśmy już w Rudach dziesięć spektakli i nie narzekamy na frekwencję, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. A teraz właśnie wystartował projekt, jakiego nie było w Polsce – „Rudy plays Shakespeare”. Na Międzynarodowy Dzień Teatru, wraz z chętnymi mieszkańcami, przygotujemy „Sen nocy letniej”, bo ta sztuka genialnego dramaturga została wybrana w głosowaniu. Będzie się działo.
– A jak to jest z aktorami. Wędrują z panem?
– Od wielu lat zajmuję się teatrem, ale też dydaktyką teatralną. Mam np. swoje sprawdzone sposoby pracy z głosem, z jego ustawieniem. Mam grono wychowanków, którzy przyszli często dosłownie z ulicy, po ogłoszeniu castingu. Było to około 18 – 20 lat temu. W tej chwili są zawodowcami, zdali egzaminy w pierwszych podejściach, korzystając z doświadczenia, które zdobyli u mnie. Zawsze mogę na nich liczyć. Poza tym ogłaszamy castingi, zależy to od potrzeb projektu. To jest moim zdaniem recepta na mobilność teatru i zmniejszenie kosztów jego prowadzenia.
– Zgłaszają się też mieszkańcy Rud, Kuźni Raciborskiej?
– Tak, jak najbardziej. Mamy pierwsze osoby, które są chętne spróbować swoich sił w teatrze. Korzystając ze znajomości z panią Bożeną Szymurą (dyrektor Szkoły Podstawowej numer 29 w Rybniku-Golejowie – red.), która mieszka w Rudach, mamy zawiązaną grupę dziecięcą. Taką eksperymentalną. Z tego miejsca w Rudach chcemy zrobić coś, co będzie nazywało się Europejskim Centrum Doświadczania Teatru. To jest moje największe marzenie, wynikające z tego, że Śląsk ciągle nie mówi tego, co może i powinien powiedzieć. Jesteśmy ogromnym regionem. Powinniśmy kreować więcej niż dotąd. Także w teatrze. Rudy są do tego idealnym miejscem. Planów jest dużo, liczymy na fundusze europejskie, na wsparcie samorządów. Myślę, że to się wszystko zwróci błyskawicznie.
– Jak gmina Kuźnia Raciborska reaguje na zmiany w BUK-u?
– Trudno mówić o jakich reakcjach. Muszę się zdobyć na szczerość, specjalnie póki co nie reaguje. Nie będziemy mówić o sprawach przykrych, bo to nie miejsce na to, ale mimo zaproszeń, pan burmistrz (Paweł Macha – red.) nie znalazł czasu, mimo że byliśmy umówieni kilkukrotnie. Może zmieni się to w nowej kadencji. To jest taka łyżeczka dziegciu. Poza tym życie nauczyło mnie, aby nie opierać planów, które są dla mnie ważne, na „widzimisię” takiej czy innej władzy lokalnej. Nie boję się tego powiedzieć, bo mówię to od 30 lat. Myślę jednak, że gmina powinna pamiętać, że Rudy są poważnym płatnikiem wszelkich danin publicznych. My jako Stowarzyszenie również. Raz był tu pan burmistrz w związku z kręconym filmem (w Amfiteatrze BUK kręcono zdjęcia do filmu „Zimna wojna”. Więcej na ten temat w dalszej części wywiadu – red.). Jak widać magia nazwisk bardziej potrafiła go skłonić do przyjazdu, niż nasze zaproszenie. Jest jednak dobry prognostyk – patronat honorowy i duże wsparcie dla wielkich zawodów psich zaprzęgów, które odbyły się w miniony weekend. Może właśnie zaczyna się nowy rozdział.
– Skoro rozmawiamy o polityce… Startował pan na prezydenta Gliwic?
– Tak, kandydowałem w 2014 roku. Nie żałuję tego absolutnie. Było to wypadkową mojego stałego sprzeciwu i niezgody na pewne oczywiste działania, o oczywistym charakterze. Prawo powinno być jedno dla wszystkich, jeżeli jego łamanie staje się widoczne, należy mówić „nie”. Całe moje kandydowanie było efektem podniesienia przeróżnych tematów do dyskusji publicznej. Stałem się gwarantem, że wszelakie tematy nie będą zamiecione pod dywan. Mogę się jednak pochwalić, że jestem chyba w województwie śląskim tym kandydatem, który miał najtaniej zdobyty głos. Nie wydawaliśmy pieniędzy na kampanię, nie zaśmiecaliśmy miasta plakatami. Robiliśmy kampanię merytoryczną. Bardzo miło to wspominam.
– A to już koniec z polityką?
– Trudno powiedzieć. Na pewno nie będę już kandydował w Gliwicach, z powodów oczywistych, nie można udawać, że się jest w centrum tych spraw, kiedy już dwa lata temu odciąłem się od nich. Są tam inni ludzie, którzy mam nadzieję, będą robić swoje. Natomiast coraz bardziej interesują mnie sprawy, które dzieją się tutaj na miejscu. Na pewno teraz jest za wcześnie, musimy się poznać ze wszystkimi mieszkańcami. Oni muszą uwierzyć, że to, co robimy, nie jest efemeryczną historią.
– A jak to jest zamienić 170-tysięczne Gliwice na małe Rudy?
– Rewelacja. To balsam dla ciała i ducha. Tu człowiek może się wyciszyć. Niczego nie żałuję. Odległości są takie, że można załatwić wszystko, co trzeba. Do przyjaciół, którzy zostali w Gliwicach mam tylko 25 km. Oni jednak wolą teraz przyjeżdżać do mnie.
– Niektórzy mogliby powiedzieć, że był to szaleńczy krok…
– Tak… Jednak to, co się tutaj dzieje, dzięki temu, że taki krok podjąłem, dostarcza mi tak wiele satysfakcji, że życzę tego wszystkim. To jest bardzo ważne, żeby robić coś i widzieć tego efekt. Pewnie był to szaleńczy krok, pewnie bez Ani (partnerki – red.) bym go nie podjął, bo to nie jest zadanie dla jednego. Całkiem samotnie nie da się niczego robić. Mam jednak takie szczęście, że ona ma charakter podobnie krnąbrny jak ja i znakomicie się uzupełniamy. Jeżeli to był krok szaleńczy, to miałem szczęście.
– Na terenie ośrodka działa Dom Seniora, teraz jest tutaj cicho, śpiewają ptaki… Życie więc tętni w BUK-u?
– Oczywiście. Jeszcze nie udało nam się sprawić, aby każdego dnia coś się tutaj działo, z prostej przyczyny – nie bylibyśmy w stanie opłacić wszystkich ludzi, którzy musieliby na to pracować. Dbamy jednak o to, aby były muzyczne soboty i niedziele. Zdarzają się też w tygodniu koncerty, pokazy. Przyjeżdżają wycieczki rowerowe, emeryci, a przede wszystkim rudzianie. Gromadzimy tutaj artystów, okazuje się, że w Rudach jest ich wielu. Chcemy, aby to było miejsce wolnej twórczości.
– Właśnie mam takie wrażenie, może mylne, że to miejsce było zapomniane przez mieszkańców?
– Całkowicie i tego nie potrafię zrozumieć. Rudy pięknie się komponują. Mamy Opactwo Cysterskie, Stacyjkowo. To wszystko aż się prosi o dołożenie tego trzeciego ogniwa i sprawienie, że tutaj, pomijając fakt, że będą zostawiane rzeczywiste pieniądze, to będzie zatrudnienie dla ludzi poszukujących pracy. To nie jest tak, że brakuje wyłącznie rąk do pracy, ale brakuje również pracy. Wiem, że dzięki postawieniu BUK-u na nogi, Rudy rozkwitną.
– Da się więc zarabiać na kulturze?
– Nie. Ktoś, kto zakładałby, że mając taki amfiteatr jak my, chce zarobić na kulturze, popełniłby największy błąd. Moim zdaniem można zarobić na wszystkim tym, co jest wokół. Czyli propozycjach, które spowodują, że ludzie, którzy posłuchają koncertu, nie wyjdą od razu, ale zostaną pobiesiadować, albo korzystając z atrakcji, przyjadą kilka godzin wcześniej. Nie da się zarobić na sztuce, bo musieli byśmy całkowicie zmarginalizować potrzeby samych artystów. Tak się niestety często dzieje. Dałoby się zarobić, gdybyśmy w tym amfiteatrze puścili tylko i wyłącznie muzykę popularną. Przez sztukę można zarabiać pośrednio. Ciągle jest możliwość zdobywania, uzyskiwania sporych grantów na działalność tego typu. To jest najbardziej pragmatyczny sposób zarabiania przez sztukę. Nie nastawiamy się zresztą na zarabianie w ten sposób. Jeżeli przyjdzie czas, że wszystko to się będzie bilansować, to będziemy się z tego cieszyć.
– W Amfiteatrze BUK kręcono zdjęcia do „Zimnej wojny”. Jak do tego doszło?
– Było dziesięć lokalizacji w Polsce i Rudy były ostatnim miejscem, do którego przyjechał reżyser (Paweł Pawlikowski – red.). Początkowo zdjęcia kręcone miały być w innym miejscu, prawdopodobnie w Zgorzelcu. Pan Pawlikowski wysiadł z samochodu, przeszedł się po widowni, zszedł na dół, na taras, wyjął telefon, zadzwonił i powiedział „Nagrywamy tutaj”. Tam już podobno były dwa tiry sprzętu zawiezione, które musiały zostać załadowane i przewiezione do nas. Tak więc kilka ujęć do „Zimnej wojny” było kręconych w Rudach.
– Jak dowiedzieli się o istnieniu tego miejsca?
– Były robione poszukiwania według zapotrzebowania reżyserskiego. Prawdopodobnie pomógł nam banalny zabieg, który przeprowadziłem dziesięć miesięcy wcześniej. Odcięliśmy się od muszli koncertowej, nazwaliśmy to miejsce amfiteatrem, zresztą tak jak wygląda. Tajemnica jego akustyki bierze się stąd, że jest on wzorowany na dawnym amfiteatrze z Opola, a ten słynął z nienagannej akustyki.
– Śmietanka aktorów przyjechała do Rud…
– Tak, byli zachwyceni obiektem. Borys Szyc powiedział, że chciałby tu mieszkać, pozazdrościł nam. Joanna Kulig zauważyła z kolei, że jest to magiczne miejsce.
– Być może jakaś produkcja jeszcze tutaj zagości…
– Nie wątpię, już mogę uchylić rąbka tajemnicy. Instytucja Filmowa „Silesia-Film”, która współprodukowała „Zimną wojnę”, wyśle tu w najbliższym czasie fotografów, w celu włączenia tego miejsca do europejskiej bazy miejsc nadających się do zdjęć.
– Chce pan tu zostać na zawsze?
– Tak, zdecydowanie. Z przerażeniem uzmysłowiliśmy sobie, że podkopujemy tę naszą przyszłość w leśniczówce. Nie wytrzymamy tu, jeżeli zaczną się przepływy ludzi, jakie zakładamy. Mielibyśmy w swoim domku nieustanny Big Brother (to nawiązanie do programu telewizyjnego, w którym grupa uczestników wprowadza się do domu naszpikowanego kamerami, a efekty ich życia można podziwiać w telewizji. W Polsce emitowanych było kilka sezonów – red.), już mamy ogromny problem, jak się coś dzieje. Na pewno zostaniemy w Rudach, już powoli zaczynamy się rozglądać za nowym domem.
– A nie jest szkoda się tym dzielić?
– To jest zawsze dylemat, czy zostawić coś tylko dla siebie, czy dzielić się z innymi. Uważam, że najgorsze co mogłoby spotkać BUK, to że tę przestrzeń mógłby ktoś bardzo majętny kupić i zrobić z niej swój prywatny Eden. Cieszę się, że to miejsce ocalało i nie zmieniło swojego charakteru.
– A czego życzyć temu miejscu?
– Ludzi, ze wszystkim innym sobie poradzimy.
– Dziękuję za rozmowę.
– Również dziękuję.
Rozmawiał Dawid Machecki
You must be logged in to post a comment.