Kiedy Ryszard Kieca pojawiał się rano w ciemni fotograficznej, jego młoda żona Maria obmyślała już trasę swojego promocyjnego spaceru. Przechadzając się ulicami Wodzisławia podchodziła do przechodniów i proponowała im artystyczne fotografie, które na początku Kiecowie robili za darmo. Krok po kr. zdobywali w ten sposób zaufanie i serca mieszkańców, którzy wracali do nich potem ze swoimi dziećmi i wnukami.
Życie między partyjkami szachów
W domu Kieców życie przebiegało według ustalonego rytmu, któremu poddawali się wszyscy domownicy. Wstawano o godzinie 7.00. Pan Ryszard udawał się do ciemni, potem było śniadanie i wspólne zejście męskiej części rodziny na dół na papierosa, a następnie powrót na górę, gdzie czekały już na nich szachy – prezent ślubny Marii i Ryszarda. Podczas gry był czas na rozmowy o fotografii i o tym co się dzieje w mieście. I tak do 9.00, gdy trzeba było zejść na dół i otworzyć zakład.
To właśnie te dwie wspólne pasje – fotografia i szachy połączyły Marię i Ryszarda, którzy poznali się w 1950 r. w Głuchołazach. Ona była córką znanego fotografa Maksymiliana Borzuckiego, on początkującym fotografem, którego do swego zakładu ściągnęli starsi bracia Lucjan i Stanisław. 14-letnia wtedy Maria pierwsze szlify zawodu zdobywała u ojca. Oprócz urody miała też nieprzeciętny umysł, który wykorzystywała, by ogrywać wszystkich w szachy i determinację, dzięki której zostawiła rodzinny dom i razem ze starszym o 11 lat Ryszardem wyruszyła do Szczyrku.
Polskie góry przeżywały po wojnie istny najazd turystów, którym młodzi fotografowie postanowili robić pamiątkowe zdjęcia ze szlaków. Ponieważ szły jak świeże bułeczki, udało im się zgromadzić sporą sumę pieniędzy, która przydała się, gdy chcieli zainwestować we własną firmę. Kiecowie, którym w 1953 r. urodził się w Szczyrku syn Marek, postanowili przyjechać na Śląsk. W 1954 r. trafili do Wodzisławia, gdzie przy ul. Pszowskiej wynajęli mieszkanie, a w kamienicy przy ul. Dworcowej lokal, w którym powstał ich pierwszy zakład. – Rodzice na początku robili mieszkańcom zdjęcia za darmo. Mama wychodziła na ulicę i rozmawiała z przechodniami, proponując im artystyczne portrety w studio. Ich wystawy były zawsze pełne pięknych zdjęć, które codziennie wymieniali. Podobnie było z pierwszymi zdjęciami ślubnymi, za które również nie brali pieniędzy. Chodziło o to, by przekonać do siebie wodzisławian – tłumaczy Mira Musioł, córka Kieców. Eksperyment się udał, więc postanowili zainwestować w działkę i wybudować coś własnego. W 1963 r. rodzina przeprowadziła się do budynku przy dzisiejszej ul. Konstancji.
Jak się kłócić to tylko o zdjęcia
U Kieców rozmowy o fotografii towarzyszyły wszystkim przy śniadaniu, obiedzie i kolacji, a Maria i Ryszard najczęściej kłócili się o filtrację. – Mama potrafiła wpaść do zakładu i potargać prace ojca z całej nocy, bo uważała, że są za ciemne i źle wyfiltrowane. Choć na co dzień byli bardzo zgranym małżeństwem i świetnie się uzupełniali, to wszyscy pamiętamy awantury o zdjęcia – mówi pani Mira. Jej rodzice byli nie tylko fotografami, ale i mistrzami rzemiosła artystycznego, bo takie właśnie tytuły nadało im Ministerstwo Kultury i Sztuki. Przez wiele lat, razem z córką Mirą, związani byli z Jastrzębskim Klubem Fotograficznym „Niezależni”, dzięki któremu brali udział w wielu krajowych wystawach, ale codzienna praca w zakładzie nie była już tak kolorowa. – Dziadek opowiadał o początkach swojej firmy w latach 50. i jej egzystencji w latach 60. Mówił, że nie pasował do ideologii komunistycznej tamtych lat. Wspominał, jak władze PRL-u niszczyły prywatną inicjatywę. Albo im dokładano domiar, czyli podatek, który musieli dodatkowo płacić, albo konfiskowano sprzęt, który oficjalnie brano na przechowanie do urzędu finansowego, ale gdy go oddawano, często nie nadawał się już do użytku – wspomina syn Marka, Mieczysław Kieca. Jego ojciec zawsze marzył o mechanice samochodowej. – Zrobił prawo jazdy podrabiając podpis dziadka i gdy przysłali je do domu, wraz z listem gratulacyjnym za świetnie zdany egzamin, to dostał niezłe „wciery” – opowiada pan Mieczysław.
Pan Marek w zakładzie rodziców pracował krótko. W latach 70. wyjechał do Bielska, gdzie fiat budował fabrykę samochodów. Tam poznał późniejszą żonę Urszulę i tam założył swój zakład mechaniki pojazdowej. – Do Wodzisławia wrócił w latach 90., by pomóc dziadkowi uruchomić proces obróbki fotografii kolorowej. Przekonał go też do zainwestowania w jedną z pierwszych maszyn automatycznych na procesorach Kodaka do obróbki zdjęć – tłumaczy Mieczysław Kieca, który po skończonym technikum elektronicznym również zaczął pomagać w rodzinnej firmie. – Od dziecka, gdy tylko przyjeżdżałem z rodzicami do dziadków do Wodzisławia, cały czas spędzałem w ich zakładzie. Życie wśród fotografii bardzo mi się podobało. Pracownicy pozwalali mi suszyć i wycinać fotografie i obsługiwać bęben. Nieraz dziadkowie byli niezadowoleni, że cały dzień spędzałem w zakładzie – opowiada pan Mieczysław i dodaje, że to były piękne czasy, w których mógł poznać klasyczną fotografię czarno-białą, choć do robienia zdjęć jako dziecko nigdy nie został dopuszczony.
To co dla pana Mieczysława było przygodą, dla siostry jego ojca codziennym obowiązkiem. – Nie mogłam biegać po mieście, albo spotykać się z koleżankami, bo po lekcjach musiałam wracać do zajęć w zakładzie. Wyciągałam zdjęcia z kąpieli wodnej i rozkładałam je na metalowych płytach, przykładałam gazetę, przeciągałam gumowym wałkiem, a następnie wsadzałam do suszarki i pilnowałam, żeby się nie spaliły. Potem trzeba je było powycinać i posortować. Kiedy po mojej pierwszej klasie liceum tato zakupił w końcu bębny, byłam szczęśliwa, bo czekało mnie o połowę mniej pracy – tłumaczy Mira Musioł, która jeszcze w trakcie szkoły średniej zdała egzamin czeladniczy. – Ojciec, kiedy usłyszał, że wybieram się na polonistykę na UJ do Krakowa, stwierdził, że nie wiadomo jak będzie z pracą, więc muszę przed maturą zdać egzamin mistrzowski z fotografii, co udało mi się zrobić – dodaje.
Z zakładu do dziupli
Od początku lat 60., w firmie Foto Sztuka, bo taką nazwę wtedy nosił zakład, wraz z Kiecami pracował starszy brat Ryszarda – Lucjan, który wcześniej miał swój zakład fotograficzny w Głuchołazach. – Wujek jako kawaler nie miał żadnych zobowiązań, więc mógł się do nas przeprowadzić. Miał wspaniałą rękę do retuszowania klisz, co robił za pomocą długich ołówków, a jego pulpit retuszerski niedługo trafi do wodzisławskiego muzeum – wyjaśnia pani Mira.
Jej mama, już na zawsze pozostanie zapamiętana w Wodzisławiu jako założycielka tzw. „Dziupli”, czyli miejsca, w którym dzieci z biednych rodzin dostawały ciepły posiłek i opiekę. – Kiedy w zakładzie oprócz taty zaczął pracować mój brat Marek, mama stopniowo zaczęła zamieniać życie zawodowe na pracę społecznika, roztaczając opiekę nad dziećmi z rodzin o trudnej sytuacji materialnej. Przy ul. Marchlewskiego (dzisiaj Konstancji 2) znalazła lokal, na użytkowanie którego dostała zgodę ówczesnych władz. Tam organizowała dzieciom korepetycje, gorące posiłki, zabawy, a oprócz tego wyjazdy na wycieczki, które finansował nasz zakład fotograficzny oraz lokalni przedsiębiorcy – tłumaczy Mira Musioł i dodaje, że jej mama chodziła od sklepu do sklepu i prosiła o wsparcie na rzecz dzieci i nikt jej nie odmawiał. Zmarła w 1996 roku, ale idea „Dziupli”, które powstały niemal w każdej dzielnicy Wodzisławia, kontynuowana jest do dziś.
Pani Mira, która mieszkała z rodziną od 1988 r. za granicą, do zakładu wróciła po śmierci ojca w 2000 roku. Założyła wtedy spółkę z podupadającym na zdrowiu bratem Markiem i jego synem Mieczysławem. Mira i jej bratanek stworzyli świetnie rozumiejący się zespół, dzięki któremu firma zaczęła się dynamicznie rozwijać. Rozpoczęli też działalność w Wojewódzkim Cechu Fotografów w Katowicach, którego prezesem, mając zaledwie 23 lata, został pan Mieczysław. – Szybko przekształciliśmy się w cech krajowy i zaczęliśmy bronić praw fotografów przed pomysłem wprowadzania kabin, w których można by robić zdjęcia do dokumentów, bo to doprowadziłoby do upadku wielu zakładów fotograficznych – mówi pan Mieczysław, który w 2006 r. zdał jeszcze egzamin mistrzowski, ale ponieważ w jesiennych wyborach samorządowych został prezydentem Wodzisławia Śl., z pracy w zakładzie musiał zrezygnować.
Od początku istnienia spółki, mąż pani Miry – Andrzej, prowadził dział filmowanie i montaż. Zajmował się też produkcją gadżetów, wprowadzając fotokubki, fotokoszulki, i fotopuzzle. – To od razu chwyciło. Ludzie zaczęli przychodzić do zakładu z własnymi pomysłami, które chcieli mieć na przykład na podkładce pod myszkę, albo bieliźnie. Zdarzały się napisy na damskich majtkach „Dla ukochanego Ryśka”, albo portret Petera Gabriela na koszulce, w której zamawiający chciał pojechać na jego koncert, ale moda szybko minęła – opowiada Andrzej Musioł.
Dziś Foto Kieca jest częścią firmy BenPhill (od imion synów Musiołów Benjamina i Phillipa), która prowadzi usługi fotograficzne, ubezpieczeniowe i kurierskie. Jest też miejscem, które wodzisławianie kojarzą ze swoim pierwszym zdjęciem z tytą, komunijną świecą, albo ślubnym bukietem. Wrósł w krajobraz tego miasta tak bardzo, że jest z nim równie nierozłączny jak pobliski rynek. I tak jest od 63 lat, od kiedy Maria i Ryszard Kiecowie zaczęli zdobywać zaufanie tutejszych mieszkańców i łączyć ich pokolenia.
tekst Katarzyna Gruchot | zdjęcia Jerzy Oślizły
You must be logged in to post a comment.