Chwilę po opublikowaniu zdjęcia nagiego mężczyzny i kobiety trzymających w jednej ręce butelkę z piwem, w drugiej – odcięty świński łeb zakrywający ich twarze, wypuszcza w eter swoje autoportrety: pozuje wymalowany za smerfa, przebrany za starożytnego wojownika czy wystylizowany na Neptuna. To prace z cyklu „Beardman”, wzbudzającego tyle samo ciekawości i podziwu co dezaprobaty.
Przed laty wolny czas wypełniał licznymi pasjami: począwszy od muzyki, teatru, poprzez tworzenie przeróżnych form literackich, na rzeźbieniu kończąc. Na każdym etapie obecna była fotografia. Gdy zrozumiał, że brak sensu w tym, aby ciągnąć dziesięć srok za ogon, całą uwagę poświęcił doskonaleniu umiejętności właśnie w tej dziedzinie. Jak przyznaje, w pracy z aparatem działa w pełni spontanicznie, tak, jak dyktuje mu intuicja. Nigdy nie zajął się robieniem zdjęć komercyjnie, choć nie wyklucza takiej możliwości. – Na razie artystyczne podejście do tematu jest cenniejsze od pieniędzy – ocenia Jarosław „Ciziewski” Zadora i opowiada nam o swoich największych projektach.
Pierwszą lustrzankę kupił sześć lat temu. Nie znał się na fotografii, ale mimo to postanowił wskoczyć na głęboką wodę. – Pomysł, aby rozpocząć eksperymentowanie z aparatem kiełkował w mojej głowie od lat, ale nigdy nie znalazłem w sobie wystarczająco dużo samozaparcia, aby wdrożyć go w życie. Wiele zmienił wyjazd do Anglii, gdzie odciąłem się od dotychczasowych zainteresowań. Gdy wróciłem do kraju, szukałem swojego miejsca. Pewnego razu wybrałem się na koncert i tam znajoma pożyczyła mi sprzęt. Wciągnąłem się – twierdzi z uśmiechem. Wszystko przebiegło bardzo szybko: najpierw fotografią się zauroczył, a gdy artystycznie dojrzał, zrozumiał, że to miłość na dłużej. – Zacząłem uczęszczać na spotkania rybnickiego Klubu FORMAT, gdzie spotkałem masę fantastycznych ludzi, którzy nadawali na podobnych falach. Nowe kontakty zaprocentowały kolejnymi inspiracjami – opowiada. Pierwsze wystawy, setki pomysłów w głowie i coraz ambitniejsze projekty stały się nieodłączną częścią jego życia. W klubie nie było zajęć takich jak w szkole czy na uczelni, ale jego członkowie mogli np. korzystać z profesjonalnego studia. – Do wszystkiego dochodziłem metodą prób i błędów. Nie chciałem iść w kierunku rzemiosła, lecz sztuki. Wiem, że nie jestem fotografem „technicznym”, mającym teorię w małym palcu. Gdy biorę do ręki sprzęt, działam tak, jak czuję, a nie, jak dyktuje mi wiedza książkowa czy jakiekolwiek zasady – nie kryje Ciziewski, oceniając jednak, że oczywiście świetny warsztat znacząco ułatwia pracę i w wielu przypadkach czyni jej owoce lepszymi, ale bez odpowiedniej wizji i intuicji zdjęcia są świetne wyłącznie pod kątem technicznym. – Najważniejsze jest wyczucie momentu i niejednokrotnie cierpliwość i konsekwencja. Bo w fotografii nie chodzi o to, aby gonić za chwilą, lecz aby tę chwilę uchwycić – przekonuje.
Tłumaczy, że każdy mały sukces motywuje go do większego zaangażowania. – Udowadnia, że to, co robię, ma sens. Tak było między innymi z udziałem w konkursach. Początkowo nie byłem do nich przekonany. Na pierwszy zgłosiłem się za namową znajomych. Zdobyłem wyróżnienie. Poczułem się doceniony – wyznaje. Zdarzało się, że otrzymywał bardzo atrakcyjne nagrody. Jedną z nich była podróż do Dortmundu, po którym wycieczek z aparatem w ręku odbył co niemiara. – Fotografowałem przede wszystkim ciekawe zakamarki, do których zazwyczaj nie docierają turyści. Sponsor zaproponował, że jeśli spodobają mu się moje zdjęcia, zorganizuje mi indywidualną wystawę na lotnisku w Pyrzowicach – zdradza pan Jarosław, uśmiechając się pod nosem, dzięki czemu nie muszę pytać, czy przedsięwzięcie doszło do skutku.
Zdjęcia wykonane w Niemczech Zadora zebrał w m.in. cykl „Okna Dortmundu”, nagrodzony w Międzynarodowym Konkursie Fotografii Industrialnej i Przemysłowej „Foto Pein 5”. Prace stały się częścią wystawy „Industrial”. – Pomysł narodził się podczas pobytu w Pradze. Jeden z przyjaciół podsunął mi pomysł uwiecznienia studzienki kanalizacyjnej. Wkręciłem się w to i od tego czasu wykonuję zdjęcia włazów i kratek ściekowych w różnych zakątkach świata. Mam ich setki, jeśli nie tysiące – mówi rybniczanin, dodając, że w planach ma nadanie temu projektowi jeszcze szerszych ram. – Chciałbym skatalogować te fotografie, stworzyć z nich mozaikę i pokazać szerszemu gronu odbiorców.
Jak informuje, w jego szufladach zalegają pokaźne zbiory niewykorzystanych jeszcze zdjęć. Dodaje, że zachowuje je na odpowiedni moment. – Wiem, że mógłbym zrobić z nich dziesiątki wystaw, cykli. Ale czekam aż dojrzeją i aż ja będę na to gotowy – zaznacza, zdradzając, że na publikację czekają np. pejzaże. Tak zrobił jakiś czas temu, wrzucając na Facebooka prace z cyklu „Beardman”. – Wykonałem jeden autoportret z brodą – „Bombę witaminową”, który spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem. Postanowiłem pójść tą drogą. Powstała cała seria prac, którą pokazałem na 13. Międzynarodowym Festiwalu Fotografii w Rybniku w 2016 r.
Jaka właściwie jest jego idea fotografowania? – Skupiam się na ludziach. Pierwszymi sesyjnymi zdjęciami, jakie wykonałem były kobiece akty. Do dziś właśnie ten gatunek jest moim ulubionym – wyjaśnia popularny „Ciziu”, który parał się już wieloma zajęciami. Na co dzień pracuje jako listonosz, ale nie kryje, że w przyszłości chciałby związać się z branżą fotograficzną. Wcześniej zajmował się między innymi muzyką. Był członkiem rybnickiego zespołu Tasmańskie Diabły, który, jak mówi ze śmiechem, rozpadł się przed pierwszym koncertem. – To były czasy, gdy liczyło się dla mnie wyłącznie robienie muzyki i pisanie tekstów. Namiętnie słuchałem punk rocka, od czasu do czasu – metalu, a po pracy brałem do ręki gitarę, nieraz mikrofon i próbowałem swoich sił na scenie – przenosi się wspomnieniami kilkadziesiąt lat wstecz i dodaje, że obecnie działa na rynku muzycznym jako DJ.
Nieobca jest mu rzeźba. – Kiedyś często bywałem w pracowni jednego kolegi. W końcu sam postanowiłem spróbować. Połknąłem bakcyla na jakieś dwa lata. W tym okresie stworzyłem kilkadziesiąt rzeźb, kilka z nich trafiło nawet do znajomych za granicę – mówi i kontynuuje: – Razem ze wspomnianym znajomym trafił do teatru. Tamtem wykonywał scenografię, Zadorę poproszono z kolei o zajęcie się oprawą audiowizualną. Jeździliśmy ze spektaklami po całej Polsce. W końcu namówiono mnie, abym sprawdził się w aktorstwie. W teatrze Masquera był dźwiękowcem, w rolę aktora wcielił się natomiast w jednej ze sztuk w teatrze Niedomówień, z którym współpracował później przy wielu innych projektach.
Mimo pokusy, aby próbować nowych rzeczy, Jarosław Ciziewski Zadora pozostaje wierny fotografii. Myśli już o kolejnych wystawach, a także konkursach krajowych i międzynarodowych.
Wojciech Kowalczyk
Więcej prac Ciziewskiego znajdziecie tutaj:
You must be logged in to post a comment.