W jego kosmopolitycznym sercu najwięcej jest… Ślązaka. Wiele lat spędził w Skandynawii, w klimacie której zakochał się po uszy. W zawodowym życiu twardo stąpa po ziemi, ale gdy tylko sfinalizuje zlecenie, odlatuje na skrzydłach fantazji do świata fotografii, w którym nad wyraz uwielbia spokój, lekką melancholię i uchwycenie ulotności chwili w tym jednym, wyjątkowym kadrze. A bohaterów swoich zdjęć ma niepowtarzalnych – prócz ludzi, to od pewnego czasu gwiazdy, drzewa i zakamarki śląskich miast, które przetrwają na jego zdjęciach wieki. Tak jak te, prezentowane poniżej.
Pochodzi z Rybnika, ale długą część życia spędził za granicą. Podróże i życie poza Polską ukształtowały jego charakter i przekonały, że nie warto zamykać się na inną kulturę. W 2004 roku, podczas studiów politologicznych na Uniwersytecie Śląskim, wyjechał za chlebem do Szwecji. – To były czasy, że zarobione tam pieniądze starczały na rok życia w Katowicach. Decyzję o podróży na Północ podjąłem, podobnie jak czterech moich kolegów, błyskawicznie. Wiedząc jakie mają tam ceny, zapakowaliśmy kilka kilogramów zupek chińskich do seicento i nazajutrz wyruszyliśmy w nieznane – wspomina z uśmiechem Łukasz, który zawsze czuł pragnienie dalekich wypraw. W niewielkiej miejscowości Falun malowali domy, a epizodycznie zajmowali się zbieraniem jagód. – Wtedy zakochałem się w Skandynawii, w jej klimacie, krajobrazie, ludziach. Czułem się tam jak na innej planecie. Do Szwecji chciałem później wrócić na studia. Uczyłem się nawet języka. Ale Polska dopiero co weszła do Unii i było trudno znaleźć odpowiednią uczelnię – opowiada z nutką żalu.
Żartuje, że wiele rzeczy, którymi się obecnie zajmuje, poznał zbyt późno. Dodaje jednak, że, jego zdaniem, pasja nie ma terminu przydatności, że swoje życie można odmienić w każdej chwili, a najgorszym rozwiązaniem jest myśleć o czymś, ale nie mieć odwagi po to sięgnąć.
Po powrocie do kraju spełnił jedno ze swoich małych marzeń: kupił porządny aparat. – Dotychczas robiłem zdjęcia analogiem, era cyfrówek dopiero się zaczynała – zaznacza. Fotograficznego bakcyla połknął jeszcze w Szwecji. – Żal było nie uwiecznić tak pięknych widoków. Chcąc uchwycić jak najwięcej poświęcałem temu każdą wolną chwilę – wyjaśnia. Wówczas rozpoczął drugie studia: zarządzanie i marketing. Wkrótce też skorzystał z oferty programu Erasmus. Wziął udział w wymianie studentów do Finlandii. Jak sam mówi, trafił do pięknej krainy tysiąca jezior. To właśnie one stały się przewodnim motywem jego zdjęć. W czasach gdy świat nie znał jeszcze Facebooka, sporą popularnością wśród internautów cieszyły się blogi. Łukasz na swoim publikował najświeższe kadry, z każdym dniem budując coraz szerszą społeczność odbiorców, z którymi dość wcześnie nawiązał nić porozumienia i sympatii. On serwował im owoce swojej pracy, oni odpłacali się pochlebnymi opiniami. – Nie ukrywam, że to dawało kopa do działania – przyznaje rybniczanin.
Każdy powrót do Polski niósł z jednej strony radość, że już niedługo spotka się z rodziną, z drugiej – smutek, bo przecież kończy się kolejna z pięknych przygód. A Łukaszowi północny styl życia odpowiadał w stu procentach. – Tamtejsi mieszkańcy przy pierwszym kontakcie wydają się być zimni, zdystansowani, ale gdy nabiorą zaufania okazują się bardzo otwarci. Zawsze podobała mi się multikulturowość i właśnie tam odnalazłem jej czystą ideę – nie kryje mój rozmówca, który w końcu trafił do Norwegii. – Po ukończeniu studiów wylądowałem w Oslo, skąd miałem najlepsze połączenie do Rybnika. Pierwsze co zrobiłem, to kupiłem nową lustrzankę, a także założyłem drugiego bloga – wspomina.
Zaczął publikować swoje zdjęcia w mediach społecznościowych. Jeszcze wtedy nie przypuszczał, że właśnie buduje swoją markę, a jego nazwisko poznaje coraz więcej osób, co w przyszłości pomoże mu wskoczyć na głęboką wodę, czyli założyć własną firmę i zarabiać na życie jako fotograf.
Po wielu latach „tułaczki” po Europie wrócił do Polski. Był rok 2012. – Można powiedzieć, że skończyło mi się podróżnicze paliwo. Chciałem spróbować czegoś nowego. Po Norwegii trafiłem jeszcze do Pragi, a później na Filipiny – zdradza Kohut i kontynuuje: – Zająłem się fotografią zawodowo, ale prócz zleceń w pełni komercyjnych, zawsze udawało mi się wygospodarowywać chwilę na realizację prywatnych projektów. Rozpocząłem współpracę z kilkoma redakcjami, robiłem i nadal robię relacje z koncertów, głównie rockowych – wymienia nasz bohater i dopowiada, że od tamtego czasu pstryka zdjęcia głównie na Śląsku. – Są miasta które znam jak własną kieszeń, takie, gdzie zajrzałem w każdy kąt – mówi pół żartem, mając na myśli choćby Rybnik, Radlin czy Racibórz. Jego konikiem są oczywiście krajobrazy, uwielbia rezerwat Łężczok. – Szczególnie nocą, bo wtedy widać drogę mleczną. Astrofotografia to moja najnowsza namiętność. Dla mnie najważniejsze nie są same gwiazdy, ale otoczenie, interesujące tło – objaśnia.
Jak ocenia, jednym ze stałych elementów jego zdjęć jest drzewo. – Występuje nawet wtedy, gdy robię portret – twierdzi i dodaje: – Kolejnym moim znakiem rozpoznawczym są wspomniane już zdjęcia nocne. Wciąż niewiele osób je wykonuje. Lubię także uwieczniać moment przed burzą, gdy niebo ma specyficzne barwy. Kiedyś natomiast zrealizowałem projekt, którego pomysł opierał się na robieniu zdjęcia tych samych miejsc w czterech porach roku. Taki prace zawsze świetnie wychodzą w kolażu.
Pytam Łukasza o najbliższe plany, a on przez dłuższą chwilę zastanawia się, od czego zacząć. Zdradza, że w głowie kłębi mu się pomysł otwarcia przewodu doktorskiego z nauk politycznych na uniwersytecie w Norwegii. Nie zapomina również o polityce, nadal jest szefem struktur Twojego Ruchu, kandydował w wyborach do Sejmu RP i jest pewny, że kiedyś znów postanowi spróbować swoich sił.
Nieprzerwanie działa też w zarządzie DURŚ – Demokratycznej Unii Regionalistów Śląskich. Podkreśla, że jest dumny ze swojego pochodzenia i gdziekolwiek trafi, zawsze będzie powtarzać, że jest Ślązakiem. A trafić może np. do Indonezji, otrzymał bowiem propozycję prowadzenia wykładów na tamtejszej uczelni. – Jeszcze nie podjąłem decyzji. Muszę dać sobie trochę czasu. Życie w jednym miejscu nie jest dla mnie. Zobaczymy, gdzie będę za kilka lat. Ale zapewniam, że gdziekolwiek się znalazłem, robiłem wszystko, aby godnie reprezentować Śląsk. I gwarantuję, że dalej tak będzie – kończy z optymizmem Łukasz Kohut.
tekst Wojciech Kowalczyk | zdjęcia z archiwum Łukasza Kohuta
You must be logged in to post a comment.