Rybnicznanin Adam Gomola przeszedł do historii polskiego skialpinizmu. W niespełna miesiąc przeprawił się przez Alpy ze wchodu na południowy zachód, pokonując na nartach i rowerem 1690 kilometrów. Opowiedział nam o tym, co kocha w górach i czego mu tam najbardziej brakuje, ryzyku oraz wieloletnich przygotowaniach do swej koronnej wyprawy.
– Czy od powrotu z wyprawy zdążyliście nawyknąć do poruszania się bez nart.
– Tak… W trakcie wyprawy było dużo odcinków bez śniegu, które pokonywaliśmy na nogach i na rowerze.
– Przed Wami chyba nikt z naszych rodaków nie pokonał na nartach (i na rowerze) praktycznie całych Alp. Jakie to uczucie przejść do historii polskiego narciarstwa?
– W ogóle się na tym nie zastanawiałem. Po prostu było to jakieś moje marzenie, aby przejść Alpy. W latach 50-tych dokonał tego Walter Bonatti, legenda światowego alpinizmu i zawsze podkreślał, że było to jedno z jego największych górskich dokonań. Razem z moim kolegą, Bartkiem Golcem chcieliśmy się z tym zmierzyć. To, że byliśmy pierwsi wśród Polaków wynika może z faktu, że takie przejście wymaga dużej ilości czasu, umiejętności, wielkiego samozaparcia i bardzo dużego szczęścia. Czasami ciężko to wszystko poskładać w jedną całość. Nam się udało… Już wcześniej dokonywaliśmy pierwszych skialpinistycznych przejść w Tatrach, np.: w 2017 przeszliśmy Trawers Tatr ze Ździaru do Zuberca non stop w 27 godzin.
– W trakcie swojej ostatniej wyprawy przeszliście na nartach 1690 kilometrów, przekraczając granice pięciu państw. W którym kraju było najtrudniej i z jakiego powodu?
– Trudno mówić o jakimś konkretnym kraju, raczej trzeba wskazać na grupę górską. Niewątpliwie najtrudniejsze chwile przeżywaliśmy w Alpach Walijskich. Pogoda nas nie rozpieszczała, a góry są tam wysokie. Przy zerowej widoczności musieliśmy pokonywać przełęcze sięgające 3700 metrów. Gdyby nie GPS, byłoby to niemożliwe.
– Oprócz nart korzystaliście również z rowerów… To była kwestia konieczności (brak śniegu na niektórych odcinkach trasy)?
– Używanie rowerów było zaplanowane od samego początku. Dzięki nim wszystkie odcinki bezśnieżne mogliśmy pokonywać dużo szybciej i sprawniej. Poza tym w momentach załamania mieliśmy możliwość wybrania innego, bezpieczniejszego wariantu trasy, np. przeniesienie się do innej doliny a nie czekanie bez końca na ustabilizowanie warunków pogodowo-śniegowych.
– Wstępnie planowaliście wejście na Mont Blanc. Dlaczego zrezygnowaliście z tego podejścia?
– Gdy docieraliśmy do Courmayeur, prognozy pogody były złe. Był 3 stopień zagrożenia lawinowego, z tendencją rosnącą. W tym dniu w lawinie w Chamonix zginął lekarz Elizabeth Revol, Emanuel Cauchy i nie mieliśmy ochoty na podejmowanie zbędnego ryzyka.
– Jak wyglądał typowy dzień wędrówki? Z jakimi temperaturami zetknęliście się w nocy i za dnia?
– Wstawaliśmy około 6 rano. Jedliśmy śniadanie i wyruszaliśmy na trasę. Jeśli mieliśmy dwie przełęcze do pokonania w ciągu dnia, to robiliśmy małą przerwę w kamperze na posiłek, by potem na rowerach przemieścić się do miejsca startu na następną przełęcz. Założenie było takie, że całą trasę pokonujemy siłą własnych mięśni, bez korzystania z samochodu i innych środków mechanicznych. Późnym popołudniem docieraliśmy do kampera, jedliśmy kolację, analizowaliśmy pogodę, warunki śniegowe i ewentualnie korygowaliśmy następny etap. Około godz. 21.30 szliśmy spać. Średnio w ciągu dnia pokonywaliśmy 50 km. Temperatury były różne. Mieliśmy piękną wiosnę w południowej Francji, a z drugiej strony srogą zimę (-20 stopni nocą) w Maso Corto (Włochy).
– Czego najbardziej brakowało Ci podczas tej długiej wędrówki?
– Moich dzieci i żony. Poza tym wszystko czego potrzebuję, miałem na miejscu: narty, rower, jedzenie i miejsce do spania.
– Jak długo przygotowywałeś się do wyprawy?
– Kondycyjnie – całe życie. Od ponad dwudziestu lat chodzę na nartach skiturowych. Przez wiele lat uprawiałem skialpinizm zawodniczo. Brałem udział we wszystkich największych zawodach skialpinistycznych na świecie i ta kondycja wypracowana latami pozwoliła mi w miarę bezboleśnie znieść te 5 tygodni ciągłego wysiłku.
– Czy po wyprawie przez Alpy wędrówki po naszych górach nie będą dla ciebie zbyt „nudne”?
– Nasze góry kocham najbardziej. Wyjście na nartach na Czantorię przez Poniwiec dostarcza mi tyle samo radości, co wędrówki po Alpach. A w górach kocham to co wszyscy. Ciszę, spokój i brak codziennych problemów.
– Natura ma piękne, ale też groźne oblicze. Nie boisz się, że podczas jeden ze swoich wypraw zginiesz?
– Życie to ciągłe ryzyko. Gdybym pojmował je w takich kategoriach, nie wyszedłbym z domu. Na tej wyprawie mieliśmy kilka ryzykownych sytuacji, ale jakoś wyszliśmy z tego cało i to jest najważniejsze.
Adam Gomola ma lat 45. Urodził się i mieszka w Rybniku. Ma żonę i dwoje dzieci. Pracuje jako nauczyciel, jest też przewodnikiem beskidzkim i tatrzańskim, a także instruktorem narciarstwa. Razem z Bartłomiejem Golcem dokonał trawersu Alp z Reichenaud an der Rax w Austrii do Niecei w Francji. W trakcie trzydziestoczterodniowej wyprawy (6.03-08.04.2018 r.) narciarze przebyli 1690 km, pokonując przy tym 71,5 tys. metrów przewyższeń.
You must be logged in to post a comment.