Wiele w jego życiu wzlotów. Więcej jednak upadków, po których podnosił się jeszcze silniejszy. Bywały chwile, o których dziś nie chce wspominać. Najchętniej mówi o swojej największej pasji: hip-hopie, która nie opuszcza go od lat. Właśnie szykuje się do wydania pierwszego minialbumu.
Spotykamy się w jednym ze studiów muzycznych w Kuźni Raciborskiej. Nagrywa jeden z ostatnich kawałków, które znajdą się na Epce „Nieskazitelny kodeks”. – Po latach prób i błędów, wysłuchiwania nie zawsze konstruktywnej krytyki i pisania do szuflady przyszedł czas, aby wejść na wyższy poziom twórczości, zająć się muzą bardziej profesjonalnie – przyznaje już na wstępie i przechodzi przed mikrofon, gdzie musi dograć kilka wersów. To dla mnie okazja, aby przyjrzeć się jego pracy i kulisom powstawania płyty. – Długie, żmudne ale satysfakcjonujące zajęcie – rzuca i dodaje: – Prace nad jednym kawałkiem trwają wiele godzin. Ale efekt jest tego wart.
Wena 2 – tego utworu, a właściwie jego fragmentów słucham przez kolejne pół godziny. Numer ten, jak wszystkie pozostałe, napisało życie. Tak przynajmniej twierdzi Robson. We wspomnianym kawałku porusza zagadnienia związane z motywacją do działania, inspiracjami oraz nieprzemijającym natchnieniem do pisania. – Każdy tekst jest o czymś. Jeden gorszy, drugi lepszy, ale one niosą przesłanie – ocenia nasz bohater i opowiada, że ma na dysku kilkaset utworów. Większość nie ujrzała światła dziennego. – Gdy mam dobry pomysł potrafię tworzyć utwór godzinami, nawet całą noc.
Początkowo pisał o trudnym dzieciństwie, pierwszej niespełnionej miłości. Po czasie odszedł od tego, próbując wydobyć z siebie słowa, które trafiłyby w sedno problemu, który napotkał na drodze. – Inspiracją była codzienność, to co działo się w moim życiu. Powstawały z potrzeby serca. Wiele z nich oczywiście trafiło do kosza, bo uznawałem je za słabe. Czasami musiałem jednak nabrać do nich dystansu, spojrzeć na chłodno i dopiero wtedy umiałem dostrzec w nich coś wartościowego – twierdzi Robson i opowiada o tym, jak wszystko się zaczęło: – W czasach liceum dzieliłem w internacie pokój z chłopakiem, który rapował, a właściwie leciał totalnym free stylem. Pewnego dnia dla żartu zaproponował mi, aby coś napisał, on dał mi bit i poleciałem z tym na tyle, że bardzo mu się spodobało. Rozkminiłem, że to może być jakiś sposób na siebie. Szybko złapałem zajawkę – uśmiecha się mój rozmówca.
Zaczynał jako BoBo, dziś jest Robsonem. Kilka lat temu wziął udział w popularnym polsatowskim talent-show. Wycofał się z programu przed finałem. – Fala hejtu, jaka na mnie wówczas spłynęła jest nie do opisania. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Na pół roku zniknąłem – usunąłem fanpejdż i konto na youtubie – wspomina, dodając, że w tamtym okresie dużo pisał, ale niczego nowego nie nagrał. – Wróciłem dopiero z utworem Życie to gra. Postanowiłem sobie, że udowodnię wszystkim, że jestem w stanie zajść w tej branży naprawdę daleko. Teraz ci którzy mnie wtedy bez skrupułów atakowali traktują jak ziomka – nie kryje raper. Czas jego największej popularności minął, ale, jak sam twierdzi, woli mieć mniej słuchaczy, ale ważne, aby byli świadomi i znali się na tym, co robi. – Wielu fanów jest ze mną od początku. Często dostaję od nich wiadomości. Piszą, że moje utwory pomogły im w ciężkich momentach, podtrzymały na duchu. Dla mnie to największy komplement – mówi Robson.
– Myślę, że na sukces składa się wiele czynników, ale najważniejsze to – zabrzmi banalnie, ale prawdziwie – ciężka praca, odrobina talentu i szczęście. Niektórzy mają to „coś”, co sprawia, że ich styl jest nie do podrobienia – twierdzi, dodając, że coraz częściej spotyka się z pochwałami ze strony nawet obcych osób. – Mówią, że przez ostatnie dwa lata zrobiłem mega postęp, szczególnie jeśli chodzi o obycie ze sceną i rozkręcanie publiki na koncertach. Nie chcę spocząć jednak na laurach, chcę się ciągle rozwijać. Muszę wzbogacić swoje słownictwo, aby moje teksty były różnorodniejsze.
O wydaniu płyty marzy od dawna. – Miałem w planach nagrać album Wizja prawdy, ale poszedłem do wojska. Po co? Takie pragnienie z dzieciństwa. Jestem zżyty z Ojczyzną, nawet gdy pracowałem na Zachodzie nie wyobrażałem sobie, że nie wrócę do kraju. To była służba przygotowawcza. Pięć miesięcy zleciało bardzo szybko – tłumaczy i rzuca, że nadal ciągnie go do armii.
Hip-hop pozostawia jeszcze w kategorii hobby czy sposobu na oderwanie się od rzeczywistości. Liczy jednak na to, że energia którą wkłada to teraz zaprocentuje w przyszłości. Dalszym celem Robsona jest wejście pod skrzydła opolskiej wytwórni Step Records.
Wojciech Kowalczyk
You must be logged in to post a comment.