Jeszcze się mnie słuchają – mówi o swych dorosłych dzieciach Paweł Kucza, a one zgodnie przyznają, że wszystkie najważniejsze wartości wyniosły z rodzinnego domu. – Nam się w życiu udało, więc teraz możemy pomagać innym. Tego nauczył nas ojciec, dlatego lubimy się dzielić – mówi Krzysztof Kucza – właściciel czyżowickiego Euroclasu, w rozwoju którego mają też swój udział jego siostra Ania z mężem Markiem i brat Arkadiusz. W tej rodzinie wszyscy pamiętają skąd pochodzą i dokąd zmierzają, bo wiedzą, że człowiek jest jak drzewo – pozbawiony korzeni upada.
Z altanki do tartaku
Każdego wchodzącego do siedziby firmy wita święty Józef z Dzieciątkiem na ręce. Wyrzeźbiony w lipowym drewnie patron stolarzy strzeże pracowników tartaku, który od czasu powstania w 1996 r. zdążył rozszerzyć swoją działalność o produkcję mebli, wyrobów ze stali i usługi na maszynach CNC. Takiego rozwoju nikt w rodzinie Kuczów się nie spodziewał, zwłaszcza że na początku wszystko szło pod górkę. – Tato był mechanikiem samochodowym, ale mnie ten zawód nigdy nie pociągał. Lubię szybkie samochody, ale do jeżdżenia, a nie do naprawiania. Podobała mi się praca z drewnem, od której można było zrobić sobie przerwę, a ręce pozostawały zawsze czyste – opowiada Krzysztof Kucza i dodaje, że fascynowało go zawsze to, ile z jednego kawałka drewna może powstać przedmiotów. Ta fascynacja zaprowadziła go do szkoły zawodowej w wodzisławskiej Budowlance, a potem na praktyki do czyżowickiego Mixpolu, w którym przez krótki okres pracował. – Nigdy nie lubiłem tracić czasu i zapału na grę w piłkę czy inne rozrywki. Po pracy często majsterkowałem w domu. Kominek i drewniana altana u rodziców stoją do dziś, więc źle mi nie szło – mówi ze śmiechem właściciel firmy.
W otwarciu pierwszej spółki w Kokoszycach panu Krzysztofowi pomógł finansowo ojciec. – To były trzy miesiące nieprzespanych nocy, stresu i problemów ze wspólnikiem, więc szybko ją rozwiązaliśmy, przenosząc działalność do Rogowa. Po pewnym czasie kupiliśmy starą szkołę w Bełsznicy, którą wyremontowaliśmy i otworzyliśmy w niej filię z salonem meblowym. Niewielki budynek szybko przestał wystarczać rozwijającej się firmie, więc kiedy pojawił się pomysł z kupnem ziemi w Czyżowicach, długo się nie zastanawiałem. To były zwykłe pola, zakupione od prywatnego właściciela, więc najpierw trzeba było doprowadzić tu prąd i wodę, a dopiero potem myśleć o stawianiu hal – wspomina pan Krzysztof, który zawsze miał własne koncepcje, jak rozbudowa zakładu ma wyglądać. Pomocą w tej kwestii służył mu ojciec i brat Arkadiusz, który razem z siostrą Anią dołączył do rodzinnej firmy. Zabrakło w niej tylko najmłodszej siostry Magdaleny, która pracuje jako kosmetyczka. – Brata od razu rzuciłem na głęboką wodę. Chciałem wyjechać na tydzień z rodziną, więc powiedziałem mu, że musi być na miejscu, żeby mnie zastąpić. Na szczęście praca mu się spodobała – tłumaczy pan Krzysztof.
Jak sam przyznaje, firmę tworzył przez 20 lat systemem gospodarczym. Nie brał dużych kredytów, ani unijnych dofinansowań, skupiając się na tym co wypracował. – Dla mnie najważniejsi byli zawsze pracownicy. Odprowadzenie ich podatków do ZUS-u i wypłaty są priorytetem. Starałem się też zapewnić im dobre warunki BHP. Bezpieczne maszyny, odciągi i zaplecze socjalne to podstawa dobrze prosperującego zakładu – tłumaczy pan Kucza.
Rodzina w trocinach
O Pawle Kuczy mówi się w okolicy, że to człowiek powszechnie szanowany i lubiany, który wszystkich zna i wiele ciągnących się spraw potrafi znanymi sobie sposobami przyspieszyć. Nic więc dziwnego, że z jego wiedzy i doświadczenia dzieci chętnie korzystają. – Nasz tato tym tartakiem po prostu żyje. Mimo że ma sporo obowiązków, znajduje również czas dla wnuków – tłumaczy Anna Student, siostra Krzysztofa i Arka, która pracuje w firmie razem z mężem Markiem. Znają się jeszcze z podstawówki, ale sporo czasu spędzali ze sobą również ze względu na przyjaźń Marka z Arkiem. Dziś Studentowie stanowią zgrany zespół. Pani Ania projektuje meble, a pan Marek, który jest z zawodu stolarzem, zajmuje się ich produkcją i montażem. W pracy towarzyszą im często córki: 12-letnia Eliza, która ma również zacięcie do projektowania i jej 8-letnia siostra Malwina.
Choć pana Krzysztofa i jego brata Arka wiekowo dzielą tylko dwa lata, nigdy nie mieli zbyt wielu wspólnych pasji. – Krzysiek zawsze lubił majsterkować, a ja byłem najpierw molem książkowym, a potem komputerowym. Skończyłem technikum elektroniczne, a następnie studia na kierunku marketing i zarządzanie. Muszę przyznać, że nie bardzo podobało mi się to co wybrałem. W 1993 roku, gdy zaczynałem naukę w szkole, nie była ona w ogóle przygotowana do wykorzystania możliwości, jakie dawała elektronika. Dopiero gdy dołączyłem w 1998 roku do brata, wszystkiego zacząłem się uczyć od nowa. To była prawdziwa szkoła życia i dziś, dzięki zdobywanemu przez te wszystkie lata doświadczeniu, odpowiadam w firmie za produkcję i sprzedaż – opowiada pan Arek, który z dzieciństwa najlepiej wspomina rodzinne wyjazdy na wczasy do Karpacza. – Zawsze marzyłem o tym, by pokazać te same miejsca moim dzieciom: 15-letniej Emilce i 9-letniemu Julianowi. Żona Ewa zrobiła mi kilka lat temu prezent w postaci takiej wycieczki – opowiada pan Arek.
Szczęściem trzeba się dzielić
Dla pani Ani najpiękniejsze obrazy z dzieciństwa to przejażdżki ciężarowym samochodem taty i rodzinne wakacje nad morzem, gdzie przy czwórce dzieci pielęgniarskie umiejętności mamy zawsze się przydawały. – Byłam bardzo żywym dzieckiem, a ponieważ miałam dwóch starszych braci, w towarzystwie chłopaków świetnie się czułam i dobrze bawiłam. Zdarzało się, że jako brzdąc potrafiłam uciec z domu, więc trzeba mnie było ciągle pilnować. Zawsze marzyłam o siostrze, ale gdy pojawiła się Magda, to moi bracia się nią opiekowali, bo ja miałam inne sprawy na głowie – mówi ze śmiechem i dodaje, że rodzice mieli do nich zawsze dużo cierpliwości, a dziś sprawdzają się doskonale jako dziadkowie. – Mieszkają niedaleko szkoły, więc nasze córki i my przy okazji też, jadamy u nich obiady. Zresztą wszyscy podrzucamy im nasze dzieci, gdy zajdzie taka potrzeba i zawsze możemy na ich pomoc liczyć, mimo że wnuków mają już ośmioro, bo jest jeszcze syn mojej siostry, 3-letni Kuba – opowiada pani Ania, a jej brat Krzysztof dodaje, że skoro w życiu im się udało, to teraz mogą pomagać innym. – Nie wzięło się to znikąd. Na mojego ojca jako kierowcę, mechanika, ale przede wszystkim człowieka, inni zawsze mogli liczyć i tego nauczył też nas, dlatego lubimy się dzielić – podsumowuje. On sam zaangażował się mocno w utworzenie w Szkole Podstawowej nr 3 w Wodzisławiu ogniska pozaszkolnego, w którym odbywają się zajęcia praktyczne dla dzieci. – Do pracy w stolarni trafia coraz więcej młodych osób, które nie wiedzą co to jest piła, czy miara, więc pomyślałem że warto stworzyć takie miejsce, w którym dzieci mogą poznać podstawowe narzędzia pracy i nauczyć się nimi posługiwać. Stworzyliśmy warsztat stolarski i krawiecki i oba spotkały się z ogromnym zainteresowaniem – kto wie, być może dzięki temu zaszczepimy w dzieciach smykałkę do majsterkowania, a w następstwie wykształcą się nam nowi fachowcy. Mój syn ciągle mnie pyta, kiedy go tam zabiorę, a ja wciąż nie mam na to czasu. Zabieram więc z zakładu jakieś deseczki i śrubki, żeby mógł sobie w domu coś poskręcać – tłumaczy pan Krzysztof.
Kiedy go pytam o marzenia, bez zastanowienia wymienia zdrowie, które jest dla niego najważniejsze. – Mam fajną rodzinę, którą chciałbym się jak najdłużej cieszyć. Żona Izabela pracuje w Sądzie Okręgowym w Rybniku. Córka Julia ma 16 lat, kończy gimnazjum w Czyżowicach, interesuje się projektowaniem i aranżacją wnętrz. W związku z tym, że wiąże z tym swoją przyszłość, chce się kształcić w Budowlance na architekturze i budownictwie. Jest jeszcze 10-letni Jacek i 8-letnia Milena. Jacek zbudował już karmnik dla ptaków i skrzynkę na króliki, często majsterkuje, a od laptopa, czy telewizji, woli zajęcia z piłki nożnej. Oboje lubią gdy jeździmy razem na nartach, a latem odpoczywamy nad morzem. Czas spędzony z rodziną jest naprawdę bezcenny. Chciałbym, żeby moja firma prężnie się rozwijała i sprawiała równie dużo satysfakcji co nam, następnym pokoleniom. Zatrudniam tu prawie pięćdziesiąt osób, więc czuję się za nie odpowiedzialny – podsumowuje właściciel.
Pan Paweł chwalić swoich dzieci nie lubi, ale cieszy się że wszystkie zostały w Czyżowicach i dobrze im się w życiu układa. – Na razie się mnie jeszcze słuchają – mówi z uśmiechem na twarzy, bo wie, że przy tak solidnych korzeniach następne pokolenia Kuczów wrosną w tę ziemię niczym drzewa.
tekst Katarzyna Gruchot | zdjęcia Paweł Okulowski
You must be logged in to post a comment.