Promienie porannego słońca wpadające do pracowni przez niewielkie okno okalają tylko niewielką liczbę jej prac. Pani Edyta przyznaje, że niektóre owoce artystycznego daru po stokroć lepiej prezentują się pod osłoną półcienia, z domieszką światła sztucznego. Odwiedzam ją po raz kolejny i znów doświadczam odczucia, że każda wizyta wywołuje nowe, nieraz skrajne, emocje. Za pierwszym razem dopadło mnie onieśmielenie, przy kolejnym przyszła niepewność i ciekawość, dziś pozostał tylko zachwyt, bo jak wyjaśnia sama artystka, ze sztuką jest tak, że niekoniecznie trzeba ją zrozumieć, za to należy się z nią oswoić.
Jej warsztat pracy jest miejscem, w którym wypoczywa, tworząc. Daleko mu do znanych bastionów wielkich artystów, w których panuje nieład. W tej jasnej, na pierwszy rzut oka nieagresywnej przestrzeni momentalnie odczuwa się komfort. Duży stół kontrastuje rozmiarem z biurkiem, zewsząd wzrok wyłapuje biel a sterylnie czyste ściany giną pod płaszczyzną grafik. W środowisku obrazów, rzeźb i kolaży bryluje pewnego rodzaju niezachwiane nawet najmniejszym elementem działalności Edyty Reichel spokój i harmonia. – To moja świątynia – wyznaje nasza bohaterka. – Musi być dobre światło, muzyka, nietykalna równowaga. Pracuję spontanicznie, wtedy, gdy najdzie mnie ochota. Inspiracją może być wszystko, co nas otacza. Tworzenie jest wiecznym utrapieniem artystów. Jak już ktoś kiedyś powiedział, to przede wszystkim utrwalanie na płótnie przemijania, walka ze światłem i cieniem, zmaganie się z materią, opowieść o własnym świecie, czasem nastroju chwili lub prawdzie bądź kłamstwie o nas samych – przytacza Edyta Reichel, dodając: – Dla mnie jest pewnego rodzaju poszukiwaniem. W przypadku większości artystów od razu można dostrzec styl przewodni ich twórczości. W moich pracach natomiast wciąż króluje mieszanka gatunków, motywów czy estetycznego odbicia codzienności. Poszukując swojej niszy chcę posmakować tej sztuki jak najwięcej. Złapać mnóstwo inspiracji, nałykać się artyzmem – zdradza.
Reichel twierdzi skromnie, że nie jest do końca artystką, lecz amatorką szeroko pojętego kreatywnego tworzenia. Na co dzień uczy plastyki w Szkole Podstawowej w Grzegorzowicach. Wcześniej była belfrem w Wojnowicach, prowadziła także warsztaty w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Raciborzu. Ukończyła Wydział Artystyczny Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie, który okazał się być w latach młodości najbardziej wymagającą szkołą życia. – Specjalizowałam się w grafice. Miałam genialną kadrę profesorską. Moi wykładowcy potrafili wykrzesać z nas najgłębiej ukryte iskierki talentu. Byłam wówczas zmotywowana do działania jak nigdy wcześniej, a przy tym ekspresyjna i przede wszystkim wolna, co sprzyjało twórczemu myśleniu – opowiada zatapiając się we wspomnieniach.
Zaraz po studiach zaprezentowała swoje prace w Budapeszcie. Dziś ocenia, że możliwość wyjścia ze swoją twórczością do grona wrażliwych znawców sztuki, była ekstremalnie stresującym, ale jednocześnie przeżyciem otwierającym umysł na nowe pomysły. – Nigdy nie chciałam tworzyć wyłącznie do szuflady. Wiele prac rozdaję przyjaciołom i znajomym. Dzięki temu nabierają wcześniej nieosiągalnych form i kształtów – u kogoś innego zaczynają żyć swoim życiem – ocenia Reichel i kontynuuje: – Kiedyś na przykład namalowałam ogromny pejzaż, jakieś trzy na dwa metry, w którym pojawiły się wynaturzone postacie o zdeformowanych ciałach. Wykorzystałam do niego – jak ja to nazywam – „przyprawy”, czyli sypkie materiały, które posłużyły do stworzenia faktury. Później dodałam kleju i na zaschniętą, uwypukloną warstwę, naprowadziłam farbę. Obraz przekazałam koleżance, która wyeksponowała go w świetle punktowym, dzięki czemu praca nabrała wyjątkowych barw, stała się „żywa”! – cieszy się moja rozmówczyni, podkreślając, że jeśli się pod czymś podpisuje i decyduje się pokazać to osobom trzecim, musi być pewna, że zrobiła wszystko, aby dzieło było kompletne. – W każdej gotowej pracy muszę dostrzec cząstkę siebie. Wtedy wiem, że nie trzeba jej już ulepszać – zapewnia.
Nadal poszukuje swojej niszy, gatunku, w którym mogłaby się spełnić. – Na razie prowadzę radosną twórczość. Jeśli miałabym się podjąć określenia stylu swoich prac, nazwałabym je kadrami zastanej rzeczywistości – wyjaśnia. Prócz rysunków, grafik, rzeźb, kolaży i obrazów zajmuje się np. rękodzielnictwem. – Wszystko zależy od okresu w moim życiu. Był czas, gdy robiłam biżuterię z filcu, innym razem parałam się dekupażem, ostatnio z kolei wykonałam serię stroików – wymienia i wyznaje: – Uwielbiam eksperymentować, poszukiwać nowych materii czy technik. Kadruję, przycinam, powielam, redukuję, powiększam. Czasami wykorzystuję gotowe produkty jak choćby druty, siatkę, ramę, kawałek deski, wycinek z gazety, który moim zdaniem ma potencjał. Takim sposobem zazwyczaj powstają kolaże, które są najcenniejszym środkiem wyrażającym moje myśli, a jednocześnie techniką łączącą wszystkie pozostałe estetyczne wyzwania, których się podejmuję.
Elementem spinającym w klamrę jej twórczość są formy przestrzenne. – Nigdy nie przepadałam za płaskimi kompozycjami. Staram się tworzyć dzieła wielopłaszczyznowe. Bardzo często wydobywam fakturę nie tylko samymi kolorami, ale przede wszystkim za pomocą planów i perspektywy. „Uzewnętrzniam” nawet obrazy, które, mogłoby się wydawać, są płaskie – nie kryje pani Edyta, która jakiś czas temu z pasją poświęcała się także rzeźbieniu, dzięki czemu powstała między innymi ogromna, gipsowa postać wędrowca, która znajduje się w Centrum Kultury im. Josepha von Eichendorffa w Łubowicach.
Od lat niezmiennie jej zapał pobudza przyroda. Jeśli jest taka możliwość, korzysta z materiałów, które porzuciła natura – starych pni, gałęzi czy roztrzaskanych kamieni. Wyznaje zasadę, że proste rozwiązania są najlepsze. Kolejną jej dewizą jest to, że w sztuce nie ma żadnych granic. Ważne miejsce w jej twórczości zajmuje człowiek. Imponuje jej przede wszystkim piękno ciała kobiety.
Jak sama mówi, wciąż pragnie próbować nowych rzeczy. Od przyszłego roku szkolnego rzuci się na głęboką wodę – planuje zrezygnować z nauczycielskiej posady i na poważnie zająć się działalnością artystyczną. – Odczuwam potrzebę współpracy z twórcami z naszego regionu, wymienienia się z nimi pomysłami, być może również zainicjowania jakichś projektów – zapowiada tajemniczo Edyta Reichel.
Tekst Wojciech Kowlaczyk, zdjęcia Paweł Okulowski
You must be logged in to post a comment.