Zbigniew Kręcisz nie kryje, że najlepiej czuje się wśród o wiele młodszych od siebie osób. Przyznaje, że odpoczynek na kanapie przed telewizorem z pilotem w ręce to nie jego klimaty. – Z pewnością nicnierobienie zmęczyłoby mnie bardziej niż wejście na Mont Blanc – żartuje raciborzanin.
Piszemy o nim z wielu powodów, ale jeden jest szczególny: większość osób znających pana Zbyszka, z którymi dane mi było rozmawiać, zazdrości mu werwy, wytrzymałości i motywacji do działania. – On jest z nas wszystkich najmłodszy duchem – przyznają jego koledzy z Raciborskiej Grupy Outdoorowej, a on śmieje się: – Podwyższam im trochę średnią wieku, ale myślę, że w czasie ekstremalnych wypraw nie ustępuję żadnemu z nich o krok.
Opowieści pana Zbyszka zdają się to potwierdzać. Od lat młodzieńczych uprawia sport. Z czasem połączył go z podróżami i aktywnymi wyprawami w góry. Uwielbia przeróżne dyscypliny, ale najwięcej uwagi poświęcał zawsze kolarstwu. Jako nastolatek wstąpił do sekcji kolarskiej LZSu Krzanowice prowadzonej przez wybitnego trenera śp. Jana Filipa. – Był początek lat 70. W Krzanowicach istniał prężnie działający klub, do przygody z kolarstwem zachęcili mnie koledzy ze szkoły. Wówczas, poza piłką i właśnie jazdą na rowerze, młodzież nie miała wielu rozrywek – wspomina pan Zbyszek. W klubie panowały dobre , jak na tamte czasy, warunki. Opowiada o wyścigach, dużej liczbie świetnych zawodników i progresie, który każdy z nich robił. – Spędziłem tam trzy lata, później w klubie jeździł jeszcze mój syn. Dla mnie to zawsze była wielka pasja. Poza tym tworzyliśmy zgrany zespół, każdy z nas kochał kolarstwo, nie liczyły się sukcesy czy nagrody – od czasu do czasu przywoziło się z jakiegoś wyścigu pamiątkowy dyplom – mówi z uśmiechem raciborzanin, który rok przejeździł jako senior.
Przez lata parał się różnymi sportami: od zapasów po bieganie, ale żadnemu z nich nie poświęcił się w stu procentach. Absorbowało go już wtedy życie rodzinne i praca. Kolarskie treningi przydały mu się później. Jego kolejną pasją bowiem były i są góry. Nigdy nie ciągnęło go natomiast do morza. – Raz z żoną pojechaliśmy na wypasione wakacje do Turcji. Pierwszego dnia cieszyłem się, że wykupiliśmy jedynie tygodniowy pobyt. To zdecydowanie nie nasza bajka – śmieje się pan Zbigniew. Aktywny wypoczynek oznaczał dla niego zawsze górskie wyprawy. Nie ważne czy była to wspinaczka, marsz czy podjazd rowerem na szczyt. Jego wiernymi towarzyszami są żona i syn, których zaraził swoimi zainteresowaniami. Od czterech lat pan Zbyszek jest także członkiem, nieformalnej co prawda, Raciborskiej Grupy Outdoorowej. Ubolewa nieco nad tym, że grono to z każdym rokiem nieco się kurczy.
– O istnieniu Grupy wiedziałem od dawna. Myślałem sobie jednak: nie pasuje do nich, jestem za stary – śmieje się dziś mój rozmówca. Zdecydował się na to po długim czasie, i nie żałuje swojej decyzji. – Na początku tradycja była taka, że spotykaliśmy w każdą niedzielę o godzinie 9.00 na raciborskim Rynku. To było liczne grono, każdy miał rower, jechaliśmy wtedy na kilkugodzinną przejażdżkę. Niestety obecnie nie ma już tych spotkań, a na wspólne wyprawy dogadujemy się indywidualnie – wyjaśnia. Wraz z członkami Grupy odwiedził sporo ciekawych miejsce. – Obiecaliśmy sobie, że przynajmniej raz w miesiącu będziemy organizować dalszą wyprawę zagraniczną. Na celowniku mamy zawsze Austrię, Szwajcarię czy Włochy. Każdy z nas posiada inne umiejętności: jeden świetnie się wspina, inny jeździ rowerem po górach itp. Będąc razem możemy się uzupełniać.
Pan Zbyszek jest taksówkarzem. Opowiada, że bywały sytuacje, że o siódmej rano wracał z pracy a dwie godziny później wyjeżdżał z chłopakami na rowerową wyprawę. Od szosowych harców na rowerze wybiera dziś jednak kolarstwo górskie, które jest o wiele bardziej ekstremalne. – Z drugiej strony mam świadomość, że mimo dużych prędkości jakie osiągamy zjeżdżając np. z góry, wiele zależy ode mnie. Najważniejsze jest zachowanie spokoju, brak brawury i pewien rodzaj odpowiedzialności. Dużą rolę odgrywa także doświadczenie, ale nawet jeśli się je posiada, nie można być zbyt pewnym siebie – przestrzega 59 – latek. Pytam go, czy górskie szaleństwo jest dla niego mentalnym powrotem do czasów młodości. – Z pewnością tak. Chociaż w dzisiejszych czasach jeździ się zupełnie inaczej, inny jest przede wszystkim sprzęt – wyjaśnia i kontynuuje: – Zawsze lubiłem czuć ten dreszczyk emocji, może nawet ryzyka. Czasami trzeba się zmęczyć, aby poczuć, że się żyje. Najbardziej lubię takie „dzikie” wyprawy połączone ze spaniem w namiocie, jakimś biwakiem. Sytuacje, gdy budzisz się rano, wychodzić z namiotu i patrzysz na wschód słońca. Te chwile pozostają w pamięci na zawsze.
Pan Zbyszek zapewnia jednak, że w górach wszystko może się zdarzyć. Opowiada między innymi o towarzyszących mu nieraz momentach zwątpienia, gdy w połowie trasy psuje się pogoda. – Bywały sytuacje, że na bezchmurnym dotychczas niebie pojawiała się jedna chmurka, która przynosiła załamanie pogody. To częste na takich wysokościach.
Raciborzanin cieszy się z tego, że niemal całkowicie zrealizował tegoroczny plan wypraw. Wraz z 38 letnim synem wszedł między innymi na Mont Blanc, z żoną z kolei pokusił się o zdobycie Breithorn. Tradycyjnie już wybrał się w Dolomity. Kolejne plany, marzenia? – pytam na koniec rozmowy. – Od bardzo dawna mam w głowie Himalaje, może w przyszłym roku uda się mi się tam wybrać – zdradza pan Zbigniew.
Wojciech Kowalczyk
You must be logged in to post a comment.