Do Luizy w kolejce po urodę

W Tworkowie mówią, że na wizytę w zakładzie Luizy czeka się jak do dentysty. Na szczęście zakres usług jest tu zupełnie inny, a relaks gwarantowany, czego najlepszym przykładem są zasypiający na fryzjerskich fotelach klienci.


Budzik w nagrodę za konkursowy tapir

Założycielka zakładu Luiza Dudek przyznaje, że na nasze spotkanie uczesała się sama, bo ruch w salonie jest tak duży, że na wciśnięcie się bez kolejki nie może liczyć. I w jej słowach nie ma nawet odrobiny rozgoryczenia, jest za to nieukrywana duma, że do zakładu na wsi ściągają klienci z całego regionu. Odkąd firmę przekazała córce Dagmarze, nożyczki i grzebień zamieniła na rachunki, pomagając jej w prowadzeniu księgowości i kadr. Ma też tę cenną cechę, że nie lubi się wtrącać, a swoją następczynię wspiera we wszystkich jej działaniach. Największym wyzwaniem dla obu pań była przebudowa salonu fryzjerskiego, od której pani Dagmara zaczęła samodzielne prowadzenie firmy. Jej mama wspomina, że musiała zacisnąć zęby i patrzeć jak po tym co zbudowała razem z mężem pozostają tylko wspomnienia uwiecznione na zdjęciach. Rewolucyjne zmiany okazały się jednak strzałem w dziesiątkę, a drewnianą ławkę, na której oczekiwały klientki w latach 70. dziś wspominają obie ze śmiechem. Podobnie jak trwałe parowe i kompresowe, które pani Luiza jeszcze robiła, a jej córka tylko się o nich uczyła. – To było dla fryzjerki istne utrapienie, ale każda uczennica musiała w jednym palcu mieć robienie fal i trwałej ondulacji. Ja uczyłam się tego u mistrza Franciszka Chroboka, który miał swój zakład przy ul. Drzymały w Raciborzu. Najpierw przychodziłam do niego na praktyki, a potem zostałam zatrudniona na etat – tłumaczy pani Luiza. Najpiękniejszym wspomnieniem z tamtych lat pozostał wyjazd na konkurs do Warszawy. – W latach 60. bardzo modne były tapiry, których żadna z nas nie potrafiła jednak robić. Szef wysłał więc mnie na szkolenie do Opola, gdzie razem z pięćdziesięcioma innymi fryzjerkami ćwiczyłyśmy jedna na drugiej te fryzury – wyjaśnia pani Dudek. Na miejscu okazało się, że młoda fryzjerka z Raciborza tak dobrze sobie radzi, że zakwalifikowała się na konkurs tapiru do stolicy. – Pojechałam tam ze swoją modelką i jednocześnie klientką Krystyną Zgaślik. Już sam fakt, że jestem pierwszy raz w Warszawie zrobił na mnie ogromne wrażenie, nie spodziewałam się nawet, że moja praca zostanie doceniona. W nagrodę otrzymałam porządny radziecki budzik i talerz z wszystkimi województwami, który mam w domu do dziś – opowiada ze śmiechem fryzjerka.

Sukces w stolicy dodał pani Luizie wiary w siebie. Zaczęła sama robić treski, które wykonywali wyłącznie perukarze, i choć to była bardzo żmudna i trudna praca, dawała wiele satysfakcji, bo dopinki do fryzur cieszyły się ogromną popularnością wśród klientek. – Fryzury ślubne robiło się wtedy wyłącznie w domach panien młodych. Przy okazji trzeba było uczesać resztę rodziny i gości. Żeby zdążyć musiałam zacząć o 5.00 rano, więc gotowe treski bardzo usprawniały mi pracę – dodaje pani Dudek, która do klientek dojeżdżała na motorze. Swoją pasję do dwóch kółek dzieliła najpierw z narzeczonym, a potem mężem. W genach po rodzicach odziedziczyła ją również pani Dagmara, która do własnego ślubu wybrała właśnie ten środek lokomocji. I o ile mama szła do ołtarza w tradycyjnym tapirze, to córka postanowiła, że jedynym fryzjerem dla jej naturalnie rozpuszczonych włosów będzie wiatr.

Luiza podbija Tworków

Po ośmiu latach spędzonych w Raciborzu pani Dudek postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i w rodzinnym domu zakłada swój pierwszy zakład. Wieś jest niewielka, pomieszczenie jeszcze mniejsze, ale na brak klientek nie może narzekać. Do pracy w Tworkowie dojeżdża z Zabełkowa, gdzie po ślubie mieszka razem z mężem. Po kilku latach na tej samej ulicy, gdzie znajduje się zakład, Dudkowie kupują działkę, na której stawiają dom. Parter przeznaczony zostaje na salon fryzjerski, a piętro na rodzinne lokum. Bliskość zakładu sprawia, że obie córki pani Luizy często w nim pomagają. – Mama zawsze uważała, że na kieszonkowe trzeba sobie zasłużyć, więc w wakacje zamiatałyśmy podłogi, czyściłyśmy wałki oraz grzebienie i choć do klientek nigdy nie byłyśmy dopuszczane, poznawałyśmy fryzjerstwo od kuchni – wyjaśnia pani Dagmara. Kiedy starsza Beata wyjeżdża na stałe do Niemiec, a młodsza Dagmara przejawia talenty plastyczne i chce się dalej kształcić, pani Luiza zaczyna się bać, że nie będzie komu przekazać zakładu. Na szczęście młodsza córka znajduje złoty środek. Fryzjerstwa uczy się w szkole zawodowej i na praktykach u mamy, a oprócz tego robi maturę w Technikum Fryzjerskim w Katowicach i studia pedagogiczne na Uniwersytecie Opolskim. Znalazł się też czas na zdanie egzaminu czeladniczego i mistrzowskiego. – Mama jest osobą bardzo otwartą więc pozwalała mi wprowadzać w zakładzie nowe pomysły i dosłownie stawała na rzęsach, żebym mogła korzystać ze szkoleń, które otwierały mi nowe możliwości – tłumaczy pani Dagmara i dodaje, że w miarę upływu lat salon przechodził coraz większe przeobrażenia. – Mama zaczynała od fryzur układanych na piwie i szamponów, które mój tato – kierowca i nasz zaopatrzeniowiec przywoził jej z każdego miejsca w Polsce. Kiedy w latach 90. zaczęłam praktykować w zakładzie, na rynku pojawiały się już markowe kosmetyki i szkolenia ze stylizacji, które robiłam na przykład u Gosi Babicz w Krakowie – tłumaczy Dagmara Siegmund, która w 2000 roku przejmuje firmę po mamie. Zdolności plastyczne w swojej pracy wykorzystuje na co dzień. Przydają się w doborze odpowiedniej do twarzy fryzury czy koloryzacji.

Dagmara stawia na naturę

Trendy w nowoczesnym fryzjerstwie są dziś zupełnie inne niż w czasach, gdy zakładem kierowała pani Luiza. Zmieniły się też upodobania klientek i nawet te najstarsze, przyzwyczajone do trwałych ondulacji i mocnych stylizacji są otwarte na nowości i chętnie poddają się sugestiom pracownic salonu. Nie znaczy to jednak, że wszystko, czego uczyły się fryzjerki wiele lat temu nie przydaje się dzisiaj. – Kiedy siedzę na szkoleniu ze stylizacji to chce mi się nieraz śmiać, bo wszystko o czym słyszę już było. We fryzjerstwie wciąż powraca się bowiem do tradycyjnych rozwiązań. Bez solidnej bazy i podstaw nie może być nowoczesnych stylizacji, nie mówiąc już o klasyce w strzyżeniu, która jest zawsze modna – wyjaśnia pani Dagmara, która przez 10 lat uczyła przedmiotów zawodowych w klasach fryzjerskich.

Dziś w każdej dziedzinie życia powraca się do natury. Nie inaczej jest we fryzjerstwie, gdzie stawia się na sprawdzone kosmetyki i wydobywa piękno włosów, delikatnie je podkreślając. – Odchodzimy od krzyczących fryzur w wielu kolorach i trwałych ondulacji. Proponujemy nowoczesne cięcia i naturalne stylizacje, w których klienci mają się czuć swobodnie – tłumaczy pani Dagmara, która pannom młodym proponuje też makijaże ślubne. – W 90 procentach panie przyjeżdżają wcześniej na próbne czesanie, niekoniecznie z tradycyjnymi welonami. Są wstążki, woalki, stroiki – do konkretnej stylizacji trzeba dobrać odpowiednią fryzurę i makijaż – mówi fryzjerka, która właśnie w tym momencie wykorzystuje swoje zdolności plastyczne. Zmysł artystyczny przydaje się też podczas śmiałych pomysłów na wystrój salonu, które realizuje mąż pani Dagmary, zawodowo związany z branżą budowlaną. W zakładzie pojawiają się też często ich córki. Z komunijnej stylizacji mamy skorzystała już 10-letnia Aneta, a 5-letnia Paulina często bawi się głowami, na których przygotowuje się fryzury. Oprócz rodziny, która zawsze panią Dagmarę wspiera, w salonie zatrudnionych jest 12 fryzjerek, wśród których są trzy uczennice. Niektóre z nich pracują w zakładzie 16 i 18 lat. Wszystkie skończyły szkołę zawodową, odbyły tu 3-letnią praktykę a potem staż.

Od trzech lat fryzjerki z zakładu „Luiza” wspierają Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. – Dzielimy się z innymi tym co robimy na co dzień. Obcinamy klientki, przygotowujemy ciasta, którymi częstujemy chętnym, prowadzimy licytacje, a cały dochód idzie do puszek i przeznaczany jest na Orkiestrę. Rozmiar tego przedsięwzięcia przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, ale satysfakcja jest ogromna. Integrujemy całe środowisko i to jest budujące – podkreśla pani Dagmara.

Fryzjerki z zakładu „Luiza”: stażystka Monika Kujawa, uczennica Julia Wilemska, pracownica Angelina Mordal, właścicielka Dagmara Siegmund, uczennica Karolina Maisik, założycielka salonu Luiza Dudek oraz pracownice Martina Siegmund i Justyna Madeja

Klienci dowiadują się o salonie pocztą pantoflową i przyjeżdżają tu z całego regionu. Siadają na wygodnych fotelach, wsłuchują się w muzykę i… często zasypiają. – Przyszedł do nas kiedyś pan do obcięcia. W miarę upływu czasu, mimo starań fryzjerki, jego głowa opadała coraz niżej. W końcu wypadły mu klucze z kieszonki koszuli a on osunął się na blat pod lustrem. Okazało się że zmęczenie ogarnęło piekarza, który całą noc spędził w pracy. Tłumaczył się potem, że poczuł się tak zrelaksowany, że zasnął – mówi ze śmiechem pani Dagmara. W dzisiejszych czasach dobrą atmosferę i dobry relaks klienci potrafią docenić. Mogą nie wiedzieć gdzie leży Racibórz, ale do Tworkowa zawsze trafią, nawet jeśli będą musieli odczekać jak w kolejce do dentysty.

Tekst Katarzyna Gruchot | Zdjęcia Paweł Okulowski