Fakir, górnik i artysta, czyli Tadeusza obrazy słomą malowane

Średniej wielkości pokój. Kanapa, stolik, dwa fotele. Do tego meblościanka, której praktycznie nie widać, bo cała zasłonięta jest obrazami. Podobnie sytuacja wygląda ze ścianami. Właśnie tak prezentuje się jedno z pomieszczeń w mieszkaniu pana Tadeusza Ciuraby z Niedobczyc. 73-letni artysta od prawie pół wieku tworzy słomiane dzieła sztuki.


a3

– Urodziłem się w Zamościu. Ulica Powiatowa. Numer 18. Tam wypadłem bocianowi z dzioba – śmieje się sympatyczny starszy pan, który zaprosił mnie do domu, by pokazać swoje dzieła i podzielić się ze mną i z naszymi czytelnikami historią swojego życia. W rodzinnym mieście występował jako iluzjonista (na dowód tego prezentuje mi kilka efektownych, karcianych sztuczek). – Takim trzeba się urodzić. Kiedyś, jak chodziłem do szkoły podstawowej, obejrzałem występ trupy artystów. I może to mnie zainspirowało i weszło mi w krew. Wszystkiego nauczyłem się sam. Ćwiczyłem nie tylko iluzję, ale i fakirstwo. Bywało i tak, że na oczach publiczności przeciąłem żyły w ręce. Tryskała krew. A ja żyję do tej pory. Szczegółów tych sztuczek zdradzać nie mogę – wspomina pan Tadeusz, który pracował również w Garnizonowym Klubie Oficerskim w Zamościu. Kiedy przyszły trochę gorsze czasy, przyjechał za robotą na Górny Śląsk. Przez 32 lata był ślusarzem na kopalni Rymer w Niedobczycach. – Jeśli chodzi o obrazy, to wszystko zaczęło się mniej więcej 45 lat temu. Można powiedzieć, że przyszło to do mnie samo od siebie – wspomina artysta.

Pocałuj ty mnie gdzieś

Wszystkie dzieła wykonane przez pana Tadeusza powstają ze słomy. – Materiał mam oczywiście z pól. Zawsze pytałem rolników, ile mogę tego zebrać. I zawsze każdy mi mówił: Tadeusz, bierz ile chcesz. W jednym z reportaży na mój temat napisano „fura obrazów”. Gdy powiedziałem o tym małżonce, to odrzekła: Przecież przez twoje palce przeszedł już chyba cały wóz drabiniasty ze słomy. No i to jest fakt – uśmiecha się szeroko starszy pan. – Najpierw trzeba odpowiednio wybrać słomę, kolanka powycinać. A zaczyna się od odpowiedniego rysunku, na którym następnie muszę nakreślić ołówkiem szkice i kierunek. Wszystko przetwarza się na kalkę techniczną, a następnie wykonuje po kawałku. Będąc już na emeryturze, niejednokrotnie przeznaczałem 18 godzin na dobę na tworzenie obrazów. A wykonanie jednej takiej ikony to około 450-460 godzin – zdradza tajniki swojej pracy artysta z Niedobczyc i dodaje, że najważniejsza w tej sztuce jest cierpliwość. Potrzebna jest też cisza i to, żeby nikt nie przeszkadzał. – Bo ktoś przyjdzie i będzie się wtrącał, będzie udawał zdolniejszego, mimo, że się nie zna. Tak jak mój znajomy, który wiele razy odwiedzał mnie w pracowni. Ja mu mówię: Weź, zaglądej na to i powtórz za mną. Nie potrafił. Nie zacytuję dokładnie jego odpowiedzi, ale było to coś w rodzaju: A pocałuj ty mnie gdzieś – przytacza kolejną anegdotę Tadeusz Ciuraba.

a2

Pięcioletni przestój

Dzieła niedobczyckiego artysty spotkać można w różnych miejscach na świecie. Nawet w ambasadzie Arabii Saudyjskiej. – Był to prezent wysłany na mój koszt. Konkretnie portret naszego górala Janosika. Król Arabii Saudyjskiej pokrył koszty operacji dwóch polskich dziewczynek, które urodziły się zrośnięte brzuszkami. Ja tym swoim gestem chciałem się w jakiś sposób odwdzięczyć – tłumaczy pan Tadeusz, który doskonale pamięta, że do tej pory prezentował swoje obrazy na 76 wystawach. – Jeden ze znajomych mówi mi: Przecież ty nawet tylu lat nie masz. A ja powiedziałem: Bo miałem już wernisaże przed urodzeniem – rzuca kolejnym żartem. Dobry humor przeradza się w nostalgię, gdy pytam, kiedy stworzył ostatni obraz. – Od pięciu lat nie powstał żaden. Nie mogę jednak powiedzieć, dlaczego już nie schodzę do pracowni. To tajemnica. Wolałbym to zachować dla siebie – wyznaje wyraźnie przygaszony. Do tej pory spod jego rąk wyszło około 550 dzieł sztuki o bardzo różnej tematyce: sakralnej, przyrodniczej, muzycznej. Nie brakuje nawet elementów Kamasutry. – Na razie nie mogę pracować, ale marzę o powrocie do sztuki. Żyję tą nadzieją – wyznaje mi na odchodne artysta. Czego mogę panu życzyć? – pytam, powoli się żegnając. – Poza powrotem do robienia obrazów to chyba tylko tego, żebyśmy przeżyli do roku 3000 – i znów na pomarszczonej twarzy pojawia się szeroki uśmiech, który w ciągu godzinnego spotkania widziałem co najmniej kilkanaście razy. I wierzę, że pan Ciuraba nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, jeśli chodzi o tworzenie tej niesamowitej sztuki, która daje mu radość od prawie pięciu dekad.

Kuba Pochwyt