Kamil Hołek i Children of 90’s. Życie w rytmie Funk’n’Rolla

Na początku był Michael Jackson. Dzięki niemu w głowie Kamila Hołka zakorzeniła się myśl o śpiewie i tańcu. Od najmłodszych lat marzył o założeniu własnego zespołu, jednak jego aspiracje przyćmiewał talent siostry – Hani. Ojciec widział w nim piłkarza, mama i reszta rodziny kibicowała jego artystycznym umiejętnościom. Poniekąd połączył wszystkie te płaszczyzny, ale to los zweryfikował jego przyszłość.


DSC_0792

W tak muzykalnej rodzinie na życie na scenie był skazany. Długo dojrzewał do decyzji o rozpoczęciu kariery wokalnej, ale w końcu dostrzegł w tej drodze sens. – Jeśli chodzi o śpiew i talent artystyczny, u nas w domu zawsze brylowała siostra. Przez lata wiele osób mówiło mi, że biorąc się za karierę muzyczną, chcę naśladować Hanię. Na jakiś czas zniechęciłem się więc do muzyki. Nie chciałem słuchać podobnych opinii – wspomina Kamil, którego pierwszym i największym muzycznym, ale i tanecznym idolem był Michael Jackson. – W domu słuchano muzyki na okrągło, a „Króla Popu” wręcz uwielbialiśmy. Jacksonem byłem karmiony już od 5. roku życia – śmieje się Hołek i kontynuuje: – Zawsze najbardziej podobało mi się w nim to, że ma wszystko – mówiąc kolokwialnie – gdzieś. Nie przejmuje się opinią innych, a na scenie jest sobą. Myślę, że ludzie kochali go właśnie za autentyczność i żywe emocje, którymi epatował – ocenia mój rozmówca. Kamil pod wpływem Jacksona zainteresował się tańcem. – Jego ruchy były unikatowe, ani wcześniej, ani później nie widziałem, aby ktoś tańczył w taki sposób. Chciałem się tego nauczyć. Pomyślałem, że jeśli będę długo ćwiczyć, osiągnę zadowalający efekt. Czy się udało? Oczywiście, że tak!

Kamil nigdy nie pobierał lekcji tańca ani śpiewu. Był samorodnym talentem, który nie miał autorytetów. – Mam taki charakter, że nigdy nie lubiłem słuchać uwag i porad innych. Szczególnie gdy wiedziałem, że to co robię, jest dobre. Zawsze starałem się być na estradzie prawdziwy, czyli kierowałem się sercem – twierdzi. – Na początku śpiewałem w domu, naśladując starszą o sześć lat siostrę. W podstawówce nauczycielka muzyki zachęcała mnie do udziału w konkursach. Jeździłem na nie dosyć niechętnie, ale mimo to, udawało mi się przywozić jakieś nagrody – mówi skromnie.

Każdy z członków jego rodziny miał intensywny kontakt z muzyką. – Tata dość długo grał w zespole, mama śpiewała, brat do dziś ma kapelę weselną, a siostra, po przygodzie z raciborskim Mirażem i wielu sukcesach, w tym zwycięstwie w programie „Droga do gwiazd”, otworzyła własne studio muzyczne w Warszawie – wymienia Kamil. Miał więc od kogo czerpać wzorce. Z drugiej jednak strony poprzeczkę zawieszono mu bardzo wysoko. Dosyć długo, jak sam wyznaje, uciekał od muzyki. Radość dość długo odnajdywał w tańcu, ale, jak często bywa w podobnych historiach, z przeznaczeniem nie zdołał wygrał. – Dłużej nie potrafiłem bronić się przed przeznaczeniem. Gdy tańczyłem, podskórnie czułem, że czegoś mi brakuje. To był właśnie wokal – wyjaśnia.

Artystyczne żądze zwyciężyły w nim jednak dopiero, gdy doznał kontuzji. Od młodzika grał w piłkę nożną. – Na pierwszym treningu w klubie ze Szczerbic pojawiłem się w wieku sześciu lat, dosyć przypadkowo. Nie miałem dobrych butów, nic nie wiedziałem o piłce. Mimo to od razu zaprosili mnie do drużyny – cieszy się Kamil, który ćwiczył z osobami o kilka lat starszymi. – Urodziłem się w 1996 roku, a przyszło mi grać z osobami z roczników 93’ czy nawet 92’ – wspomina z sentymentem. W wieku 14 lat przeszedł do drużyny z Rydułtów. Lepiej zorganizowanej, stwarzającej więcej możliwości rozwoju. Ciągła poprawa formy była dla niego bardzo ważna. Marzył o grze w Górniku Zabrze, któremu całe życie kibicował. W końcu nadarzyła się okazja wzięcia udziału w testach, które były przepustką do drużyny juniorskiej tego klubu. – Dlatego zrezygnowałem z planu pójścia na profesjonalne treningi tańca nowoczesnego. Stwierdziłem, że nie uda mi się wszystkiego skutecznie połączyć – wyznaje tegoroczny maturzysta. Nie ukrywa, że, jak każdy chłopak w jego wieku, marzył o pełnej sukcesów karierze piłkarskiej. – Dzięki grze w juniorach mógłbym dostać się do pierwszego zespołu, a co za tym idzie – do polskiej Ekstraklasy – w słowach Kamila można odnaleźć żal, bo snu o byciu piłkarzem nie spełnił. Los pokrzyżował jego plany, sprowadzając na niego kontuzję w jednym z meczów towarzyskich. – Doznałem bardzo groźnego urazu kostki. Nie muszę chyba mówić, że w Górniku nie byli już zainteresowani chłopakiem z kontuzją. W takim klubie nikt na nikogo nie czeka.

Niewątpliwy dramat Kamila trwał kolejne tygodnie. Był płacz i rozpacz po straconej szansie, którą dostaje się raz w życiu. Trudne chwile mogła ukoić jedynie muzyka. – Dziś myślę, że to dzięki kontuzji znów zacząłem śpiewać i odzyskałem utraconą kiedyś pasję – przyznaje nasz bohater, dodając jednak, że chyba nigdy nie uwolni się od myśli: co by było, gdyby nie przerwana kariera sportowa.

Nigdy jednak nie pozna odpowiedzi, więc woli skupiać się na tym, co dzieje się w jego życiu obecnie. W 2013 roku ze znajomymi z okolic Rybnika założył zespół: Children of 90’s. Jest wokalistą, od czasu do czasu gra również na gitarze i tańczy, choć na to ostatnie ma coraz mniej czasu. – Gramy funk’a’roll. Czemu ten gatunek? Odpowiada naszym emocjom. Poza tym wiele utworów Michaela Jacksona zalatywało funkiem. Z czasem dojrzeliśmy do mocniejszych brzmień. Naszym punktem odniesienia stał się Red Hot Chilli Peppers – tłumaczy i kontynuuje: – Występujemy wyłącznie ze swoim materiałem. Teksty, koniecznie po angielsku, piszę ja, muzykę tworzy głównie nasz gitarzysta Łukasz Chłapek. Przez ponad dwa lata naszej działalności dosyć często zmienialiśmy skład. Obecnie zespół tworzą poza mną i Łukaszem: Daniel Kornuta (bębny) i Mateusz Miechu Mieszczak (bas).

DSC_0755

Zespół ma gotowy materiał na płytę. Kamil zdradza, że w wakacje muzycy wejdą do studia. – Miesiąc temu skończyliśmy ostatni kawałek, które będzie wieńczyć nasz krążek. Czego dotyczą utwory? Życia i tego, co czujemy grając funk – twierdzi Hołek. Zespół coraz częściej koncertuje. W ubiegłym roku zagrał w Wodzisławiu Śląskim na „Letniej scenie ESKI”, w czerwcu tego roku na Dniach Rybnika. W czasie krótkiej działalności Children of 90’s grali przez wieloma znanymi w środowisku kapelami, takimi jak Lao Che, Bracia czy Pink Freud. – Nie chcę, abyśmy byli jedynie ciekawym lokalnym zespołem. Teraz marzy nam się koncert na małej scenie na Woodstocku, najlepiej w godzinach wieczornych. To jest nasz klimat – mówi z uśmiechem Kamil, który coraz częściej słyszy, że swoim talentem wokalnym dorównał siostrze.

Wiele lat temu Kamil wziął udział w raciborskim spektaklu o Michaelu Jacksonie. Był młodym zapaleńcem tańca. Na scenie czuł się jak ryba w wodzie, a dziennikarzom mówił z emocjami, że przed występem ogarnia go mobilizujący stres. Teraz przyznaje, że na stres nie ma już miejsca. Jest scenicznym zwierzęciem, które na estradzie, jak sam mówi, odczuwa najlepsze emocje z możliwych. – Ponosi mnie chwila. Zawsze miałem dusze rock’n’rollowca. Wiesz, najlepsze jest to, że jak przyjeżdżamy grać do jakiegoś pubu, ludzie nas kompletnie nie znają, czasem są źle do nas nastawieni. Ale gdy zaczynami grać, atmosfera się rozluźnia i wszyscy bawią się razem z nami. To dla tych ludzi i dla tej pozytywnej energii to wszystko robimy – przekonuje dziewiętnastolatek.

tekst Wojciech Kowalczyk | zdjęcia Wojciech Kowalczyk i Szymon Kamczyk