Korzonkowie – mistrzowie fryzur i pięknych wspomnień

Najpierw na ławeczce przed salonem siadał dziadek Trąbczyński, który ucinając sobie pogawędkę z Antkiem Borowikiem oczekiwał pierwszych klientów. Potem przychodziła ułożyć fryzurę Maria Herman. Zanim długie srebrne włosy Jadwigi Spyrszowej pani Marianna zdołała upiąć w kok, jej córka Marzenka miała już gotowe warkocze, które na schodkach do zakładu plotła swojej cygańskiej koleżance Majonie. Czas biegł wtedy niespiesznie, a to co na głowach było mniej ważne od tego co pozostawało w głowach, bo z „Olympem” od lat wiążą ludzi wspomnienia.


Halinka wypatrzona w Kosmosie

On pochodził z rodziny o górniczych tradycjach, a u niej wszystkie kobiety były uzdolnione artystycznie. Wybierane od pokoleń zawody nie przypadły im jednak do gustu. Przez wiele lat chłopak z Lubomi i dziewczyna z Rydułtów poznawali tajniki sztuki fryzjerskiej, by w 1977 roku połączyć swoje serca i talenty. Wszystko zaczęło się w salonie fryzjerskim „Kosmos” Danuty Saniewskiej w Jastrzębiu-Zdroju. – Ten kosmos to ja poczułem na sobie dokładnie 1 grudnia 1973 roku i jestem w nim szczęśliwie do dziś – mówi o swoim spotkaniu z przyszłą żoną Bernard Korzonek. Pani Marianna wspomina uczynnego kolegę, który potrafił przyjeżdżać do pracy na jej niedzielne dyżury. Wkrótce codzienne dojazdy stały się mniej uciążliwe, bo czas spędzany wspólnie na przystankach mijał szybciej. – Czasu na randki było niewiele, bo pracowaliśmy w soboty, a dział damski również w niedziele. Spotykaliśmy się w Wodzisławiu, gdzie najczęściej chodziliśmy do kina „Czar”. Mieliśmy tam znajomą kasjerkę, która zostawiała nam bilety rezerwując dla nas dobre miejsca – wspomina pani Marianna, nazywana przez najbliższych Halinką. Po czterech latach dogłębnej analizy polskiej i zagranicznej kinematografii przyszedł czas na ślub. – Uroczystość zaplanowaliśmy na 30 kwietnia, a obłożenie w salonie mieliśmy tak duże, że musiałam się sama uczesać – wspomina pani Korzonek.

arch_09

Młodzi zamieszkali w wynajętym mieszkaniu niedaleko salonu „Kosmos”. W maju 1979 roku przyszła na świat ich córka Marzenka i w miarę jak rosła, rosły też marzenia Korzonków o własnym zakładzie fryzjerskim. – Szukaliśmy lokalu do wynajęcia najpierw w Jastrzębiu, potem w Wodzisławiu Śląskim, a na koniec pojechaliśmy do Raciborza. Pochodziliśmy po mieście i wracając na dworzec autobusowy wstąpiliśmy do urzędu miasta. Tu od razu udostępniono nam klucze i jeszcze tego samego dnia zdecydowaliśmy, że nasz pierwszy salon powstanie przy ulicy Leczniczej – opowiada pani Marianna. W pomoc zaangażowały się obie rodziny, dzięki czemu młodzi nie musieli na starcie brać żadnych kredytów. Fotele, suszarki i cały osprzęt przywieźli pociągiem ze spółdzielni Venus w Poznaniu, a firany do salonu uszyła mama pani Marianny.

„Olymp”, którego nazwę zaczerpnięto z salonu przy Marszałkowskiej w Warszawie, otwarto w ostatnią sobotę listopada 1980 roku. – Było 15 stopni mrozu i mieliśmy problem z ogrzaniem zakładu. W pierwszy dzień przyszło dwóch klientów, więc trochę się baliśmy o przyszłość, ale jeszcze przed świętami przyjęliśmy do zakładu uczennicę a w sylwestra pierwszą pracownicę Teresę Glenc, która dziś prowadzi własny salon w Kobyli – wspomina pan Bernard. Rodzina zamieszkała w bloku przy ulicy Starowiejskiej i zaczęła marzyć o własnym domu.

Śmiałe cięcie lub królewskie upięcie

Pan Bernard urodził się po to by zostać fryzjerem. Nic więc dziwnego, że nawet w okresie służby wojskowej zamiast karabinu dzierżył nożyczki. – Kierowałem dwustanowiskowym salonikiem i dostawałem jeszcze za to pieniądze. Obcinałem całą kadrę żołnierską i oficerską, a mój bezpośredni przełożony – Jan Pawłowski przez wiele lat przyjeżdżał potem do mojego salonu w Raciborzu – tłumaczy mistrz i opowiada o swoim największym fryzjerskim wyzwaniu w tamtych czasach. – Paragraf 612 Regulaminu służby wewnętrznej mówił dokładnie o tym, jak każdy żołnierz powinien być obcięty. Wykluczał też golenie się na łyso, ale chłopcy się kiedyś zbuntowali i namówili mnie na eksperyment. Ogoliłem ośmiu i dostaliśmy wszyscy po dziesięć dni aresztu – wspomina ze śmiechem. Podczas gdy on lubił włosy ścinać, jego żona uważała, że im dłuższe, tym piękniejsze. – Zawsze kochałam długie włosy i uwielbiam je czesać. Do dziś gdy oglądam filmy kostiumowe, przede wszystkim zwracam uwagę na uczesania. Moim marzeniem była praca przy takich produkcjach, ale nie trafiłam w swoim życiu na kogoś, kto by mnie odpowiednio ukierunkował i poprowadził – mówi pani Marianna. Jej pasja do układania niezwykłych fryzur sprawiła, że raciborski „Olymp” szybko zaczął słynąć z koków i oryginalnych uczesań, które cieszyły się ogromną popularnością szczególnie na balach kostiumowych. Fryzury tworzone w latach 80. upinało się przy pomocy piwa i wałków, dzięki czemu przynajmniej przez tydzień nic nie mogło im zaszkodzić. Jak wyjątkowo można się było poczuć w takiej XIX-wiecznej stylizacji, mogłam się przekonać osobiście, gdy nasza redakcja, z okazji 10-lecia, gościła swoich czytelników w saloniku z początków istnienia przedwojennych „Nowin Raciborskich”.

Oprócz fryzur paniom proponowano modne jak na owe czasy koloryzacje. – Jeździłem pociągiem do Gdańska do polskiej wytwórni farb. Przywoziłem stamtąd płyn do trwałej kremowej i farbę 5,55 w kolorze wiśni, która w naszym salonie robiła ogromną furorę. Zawsze żartowałem że to ona zarobiła na farby malarskie do nowego budynku – wspomina pan Korzonek.

arch_08

Myśl, by wybudować dom, który pomieściłby zakład fryzjerski i mieszkanie pojawiła się w 1982 roku. – Przyzwyczailiśmy się do naszego salonu na Leczniczej i jej mieszkańców, dlatego zakupiona od urzędu miasta działka przy ul. Solnej była najlepszym rozwiązaniem – tłumaczy pani Marianna i dodaje, że w przeprowadzkę zaangażowali się nie tylko pracownicy, ale i klienci, którzy z sukcesu Korzonków cieszyli się na równi z nimi. 19 stycznia 1991 roku „Olymp” zaczął funkcjonować w nowym miejscu i z nowym rozmachem. Na klientów czekało 12 nowoczesnych stanowisk fryzjerskich i sprawdzona załoga, która od tej pory sukcesywnie zaczęła się powiększać. Produkty z Gdańska zastąpiła zaś niemiecka Wella, z którą do dziś Korzonkowie współpracują.

Salon dobrych wspomnień

Pan Bernard powoli rozstaje się z zawodem, ale nożyczek na stałe odłożyć jeszcze nie może. – Został mi jeszcze jeden stały klient, Krystian Haas, który chce być obcinany wyłącznie przeze mnie – mówi ze śmiechem mistrz, który od 10 lat zasiada w zarządzie Izby Rzemieślniczej w Katowicach i już czwartą kadencję pełni w Raciborzu funkcję Starszego Cechu. Jego żona całą wiedzę przekazuje pracownicom, które zachęca do szkoleń i udziału w licznych konkursach. – To wielomiesięczna praca poprzedzona odpowiednimi przygotowaniami. Prenumeruję fachowe czasopisma i razem z mężem staramy się nie opuszczać branżowych targów i konkursów. Jeździmy na mistrzostwa świata do Berlina oraz mistrzostwa Europy do Mediolanu i Frankfurtu. Robimy zdjęcia, notatki, filmujemy, by mieć się na czym wzorować – mówi pani Marianna. W przygotowania do konkursów od lat włącza się córka Korzonków – Marzena, prawniczka, znana wszystkim ze swojej działalności muzycznej. To za jej sprawą modelki prezentujące fryzury mają odpowiedni makijaż i niepowtarzalną garderobę.

Perfekcjonizm obu pań przynosi wymierne efekty. Już podczas pierwszego konkursu w 2001 roku, przygotowane przez szefową pracownice zajęły pierwsze i trzecie miejsce. Potem zaczęło się pasmo sukcesów i na ścianach brakuje już miejsca na kolejne dyplomy i wyróżnienia. Osiągnięcia pani Marianny doceniła też prestiżowa organizacja Intercoiffure, skupiająca wybitnych fryzjerów z ponad pięćdziesięciu krajów na świecie, która przyjęła ją w swoje szeregi. – Tych sukcesów nie byłoby bez naszych pracownic. Zawsze mieliśmy dużo szczęścia do dziewczyn i żadnej zdolnej nie pozwoliliśmy z salonu odejść. Stanowimy zgrany zespół, z którego jestem dumna – mówi pani Marianna, która razem z mężem wyszkoliła już około stu uczennic i otrzymała za to Złotą Odznakę Mistrza. – Kiedyś mieliśmy dużo planów zawodowych. Dziś najważniejsze są dla nas wnuki – Oliwer i Wiktor, a naszym największym marzeniem jest zobaczyć jak oni dorastają – dodają zgodnie Korzonkowie.

W listopadzie firma będzie obchodziła 35-lecie swojej działalności. Pracownicy przygotują skecze i konkursy, a salon odwiedzą stali klienci. Będą wspominać czasy, gdy jako młodzi ludzie eksperymentowali z trwałą ondulacją i śmiałymi kolorami, a potem przyprowadzali na pierwsze obcięcie swoje dzieci. Niektórzy przyjdą z wnukami, które po kilkunastu latach zaczną tu wracać same, a jeszcze inni przypomną sobie, że kiedyś już tu byli. Dla wszystkich tych, którzy zasiadali wygodnie na fotelach i tych, którzy musieli wokół nich krążyć „Olymp” już na zawsze pozostanie nie tylko salonem fryzjerskim, ale i miejscem wielu wspomnień.

Katarzyna Gruchot | Paweł Okulowski

_OQL9279