Nikt tak dobrze nie pasuje do rubryki „Szpilka i szminka” jak ona, bo z tymi dwoma atrybutami kobiecości nigdy się nie rozstaje. Jest kobietą świadomą swej urody, ale przede wszystkim swoich możliwości. Z niespożytą energią pokonuje kolejne szczeble zawodowej i naukowej kariery, ale zapytana o swój największy sukces, bez zastanowienia odpowiada, że są nim dzieci.
Dom kobiet
Znajomi mówili o tym miejscu żartobliwie, że to dom niekończącej się miesiączki. I nic w tym dziwnego, skoro zamieszkiwały go cztery siostry wychowywane samotnie przez mamę. – Tato zmarł, gdy miałam 13 lat. Byłam najstarsza, więc musiałam się zająć siostrami, gdy mama była w pracy. Najczęściej sadzałam je na krzesłach i bawiłyśmy się w lekcje matematyki. Choć było nam ciężko, nigdy nie narzekałyśmy, traktując to doświadczenie jako dobrą lekcję życia – wspomina pani Krystyna.
Dziewczyny zawsze miały sporo obowiązków, które mama konsekwentnie egzekwowała. Za to w czasach kryzysu zaradności pozazdrościła im niejedna koleżanka. Potrafiły stworzyć oryginalne rzeczy przy pomocy nici, drutów, czy szydełka, za pomocą którego z podartych rajstop można było wydziergać nowe bambosze. – Jak to dziewczyny, zawsze chciałyśmy dobrze wyglądać i fajnie się ubrać, zwłaszcza gdy zaczęli się wokół nas pojawiać chłopcy. Ewa była z nas czterech najładniejsza, więc gdy ja o którymś z nich zaczynałam myśleć, to ona już się z nim spotykała – dodaje ze śmiechem moja rozmówczyni, która swojego przyszłego męża poznała na podwórku. – Wprowadził się do nowego bloku i od razu wpadł mi w oko, bo grał na gitarze i akordeonie. Po siedmiu latach pobraliśmy się i jesteśmy razem do dziś – opowiada pani Krystyna, która z Nowocińskiej stała się Klimaszewską. – Jak wyszłam za mąż to koleżanka z pracy spytała mnie: Krysia, po co ty się jeszcze malujesz, przecież masz już męża, a ja wiedziałam, że muszę wyglądać dobrze przede wszystkim dla siebie. To wpoiła nam mama, która do tej pory nie wyjdzie z domu bez makijażu i zarówno ja, jak i moje siostry mamy to po niej. Myślę, że trudne dzieciństwo zrobiło z nas silne kobiety. Wszystkie wykonujemy dziś samodzielne zawody i zajmujemy odpowiedzialne stanowiska, ale przede wszystkim jesteśmy ze sobą nadal bardzo związane – podsumowuje.
Siostry mieszkają z rodzinami na stałe w Niemczech. Pani Krystyna została z mamą w Raciborzu, ale co roku wszyscy spotykają się na wspólnych wakacjach w różnych miejscach świata.
Najdalej byli w Tajlandii, a w tym roku zobaczą się w kwietniu w Polsce. – Mama towarzyszy nam we wszystkich, nawet tych najdalszych podróżach. Zawsze wiedziałam, że to ja będę się nią zajmowała i tak się rzeczywiście stało. Dzwonimy do siebie codziennie, robimy razem zakupy, a gdy jadę w sprawach służbowych do Katowic, to zabieram ją często ze sobą, żebyśmy sobie mogły podczas drogi porozmawiać. Zaraziłam ją też swoją aktywnością, bo należy do koła emerytów i uniwersytetu trzeciego wieku. Jesteśmy sobie bardzo bliskie i nawet w najtrudniejszych chwilach mojego życia zawsze jest przy mnie – mówi pani Krysia.
Konfitury dobre na senność
Zabawy z siostrami przyniosły niespodziewany efekt. – Chciałam zostać nauczycielką matematyki, dlatego ze szkoły na Ostrogu trafiłam do liceum na Kasprowicza. Spędziłam tam tylko rok, bo doszłam do wniosku, że w naszej sytuacji finansowej powinnam wybrać szkołę, po której od razu dostałabym pracę. Za namową dyrektora Mariana Kapicy zdecydowałam się zacząć od początku w kierowanym przez niego Liceum Medycznym – wyjaśnia pani Klimaszewska. W nowej szkole trafiła na świetną matematyczkę Danutę Kołecką i charyzmatyczną wychowawczynię Irenę Gołąb, która do dziś uczy w PWSZ psychologii. – To ona zaszczepiła we mnie wiarę we własne siły. Pochodziłam z wielodzietnej rodziny i wiedziałam, że komuś takiemu jak ja trudno będzie się przebić. Musiałam długo pracować nad tym, by uwierzyć w siebie – tłumaczy.
W 1981 roku rozpoczęła pracę pielęgniarki w Szpitalu Chorób Płuc w Wojnowicach – Moim pierwszym szefem został doktor Lech Baranowski, który nas bardzo ciepło przyjął. Trafiłyśmy tam z Liceum Medycznego w ósemkę, a ja pół roku później pełniłam już obowiązki zastępcy pielęgniarki oddziałowej. Widocznie ktoś zwrócił uwagę na mój zmysł organizatorski – wspomina po latach i opowiada o bardzo wymagającym ordynatorze, który na nocnych dyżurach opowiadał młodym pielęgniarkom jak postępować z prątkującymi pacjentami i jak dawać sobie radę w przypadku krwotoków. – To była bardzo potrzebna wiedza, a jednocześnie bardzo miłe spotkania, które doktor Baranowski okraszał wspomnieniami ze swojej młodości, częstując nas domowymi konfiturami. Jak tylko chciało nam się spać, to kazał nam jeść te konfitury – dodaje. Zresztą cały szpital w Wojnowicach miał dość domowy charakter. Zabytkowy pałacyk otaczał piękny ogród z gospodarstwem rolnym, które zapewniało mu właściwie samowystarczalność. – Byłam zawsze bardzo szczupła, dlatego jak zaszłam w ciążę, to pracujące tam kucharki ciągle dokarmiały mnie jakimiś domowymi posiłkami – opowiada ze śmiechem pani Krystyna.
Ponieważ dojazdy do Wojnowic, po urodzeniu córki Kasi, stały się dla młodej mamy uciążliwe, przeniosła się do szpitala na Bema, gdzie przez wiele lat pracowała na oddziale zakaźnym, a potem wewnętrznym. – Miałam 36 lat gdy zaproponowano mi funkcję pielęgniarki oddziałowej na największym szpitalnym oddziale, liczącym 92 łóżka, u doktora Jaszczołda. Córka szła wtedy do pierwszej klasy, a syn do przedszkola, więc ucieszyłam się, że nie będę już miała nocnych dyżurów, ale z drugiej strony to było dla mnie ogromne wyzwanie – tłumaczy pani Krystyna. Zresztą nie jedyne, bo mając dwójkę małych dzieci zdążyła już skończyć studia pedagogiczne na Uniwersytecie Opolskim, potem podyplomowe w zakresie nauczania zawodu i w końcu 2-letnią specjalizację z organizacji i zarządzania na wydziale pielęgniarskim Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. Od dwóch lat jest też absolwentką menadżerskich studiów podyplomowych w zarządzaniu ochroną zdrowia, tym razem Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach. A ponieważ, jak sama mówi, przez życie idzie jak torpeda, w dziedzinie nauki nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Pielęgniarka to brzmi dumnie
Kiedy pytam panią Krystynę o jej największy życiowy sukces, bez zastanowienia wymienia swoje dzieci: Kasię i Szymona, którzy skończyli już studia, założyli rodziny i mieszkają we Wrocławiu. Ale są też inne dzieci, którymi zajmowała się przez osiemnaście lat społecznie prowadząc raciborskie TPD. – Jako pielęgniarka opiekowałam się kiedyś byłym prezesem Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Józefem Rybickim, który namawiał mnie, bym zaangażowała się w pracę z nimi. Zaprosił mnie na spotkanie, które odbywało się w powiecie. Była na nim również Maria Wiecha i Józef Oleszek. Poszłam, zabrałam głos w sprawie otyłości dzieci, a oni od razu zaproponowali mi funkcję nowego prezesa – opowiada pani Klimaszewska i choć zaskoczenie było ogromne, propozycję przyjęła i zaczęła tworzyć świetlice środowiskowe i koła TPD, których jest dziś szesnaście. – Dofinansowywaliśmy dzieciom posiłki, organizowaliśmy kolonie, półkolonie i festyny, świąteczne paczki, przybory szkolne, oraz ubrania. Dopóki można było robić odliczenia od podatków, sprzyjały nam banki i różne przedsiębiorstwa, pomagał też poseł Motowidło. Potem zaczęliśmy sami zdobywać fundusze z różnych programów – tłumaczy pani Krystyna, która dwa miesiące temu zrezygnowała z prezesowania towarzystwem. – Zostawiłam tam dwie wspaniałe dziewczyny: Józię Kielak i Basię Sput i wiem, że sobie doskonale poradzą. Przede mną sporo nowych wyzwań, którym muszę podołać – dodaje na usprawiedliwienie. Jest członkiem zespołu do spraw praktyk pielęgniarskich, przewodniczącą Polskiego Towarzystwa Pielęgniarskiego Zarządu Oddziału w Katowicach i orzeka w naczelnym sądzie pielęgniarskim w Warszawie. Jak znajduje na to wszystko czas? – Znam wiele osób, które potrzebują popołudniowej drzemki. Ja do nich nie należę, więc już zyskuję przynajmniej dwie godziny. Relaksuję się jak sprzątam, ale prasowanie jest z kolei dla mnie czasem straconym, dlatego jak zaproponuje mi w tym pomoc moja mama, nigdy nie odmawiam. Mimo wielu zajęć, nie jestem typem pracoholika. Zawsze znajduję czas dla najbliższych, a na wakacjach potrafię się całkowicie wyłączyć – tłumaczy i dodaje, że mimo wszystko my jako kobiety cały czas musimy udowadniać innym, że coś potrafimy, że jesteśmy mądre i można na nas polegać. Dlatego jej marzenia są bardzo zwyczajne. – Chciałabym przeżyć jeszcze kilka lat, ciesząc się rodziną i doczekać czasów, gdy zmieni się obraz pielęgniarki, która tylko pomaga lekarzowi. My też jesteśmy świetnie wykształcone, wiele z nas skończyło studia i specjalistyczne szkolenia, mamy spore doświadczenie w pracy z pacjentami, a jednak wciąż się nas nie docenia. To przykre, gdy nasze starania w kierunku podniesienia kompetencji nie idą w parze ze społecznym i finansowym uznaniem. W tej kwestii jest jeszcze wiele do zrobienia i mam nadzieję, że wystarczy mi sił na to, by wpływać na zmiany – podsumowuje Krystyna Klimaszewska.
Katarzyna Gruchot
Krystyna Klimaszewska
- pielęgniarka koordynująca w Zespole Poradni Specjalistycznych Szpitala Rejonowego w Raciborzu
- przewodnicząca Polskiego Towarzystwa Pielęgniarskiego Zarządu Oddziału w Katowicach
- członek Naczelnego Sądu przy NRPiP w Warszawie
- prezes Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Oddział w Raciborzu (1998 – 2016)
- radna miejska IV, V i VI kadencji (2002 – 2014)
- organizatorka Raciborskich Dni Zdrowia
- laureatka nagrody Narcyz 2007
- inicjatorka i współorganizatorka kursów kwalifikacyjnych i specjalistycznych dla pielęgniarek i położnych
- kierownik studiów podyplomowych w Wyższej Szkole Biznesu i Przedsiębiorczości w Ostrowcu Świętokrzyskim
You must be logged in to post a comment.