Kuba Tul: Chcę, aby moja muzyka dawała radość

Miłość do muzyki wyssał z mlekiem matki. W najmłodszych latach wokalne i instrumentalne wyzwania przeplatał uczestnictwem w konkursach recytatorskich, pozwalających mu spojrzeć na krainę dźwięków z perspektywy teatru. Swoje życie może podzielić na etapy, a każdy z nich oznaczyć nazwą zespołu, którego był jednym z ogniw. W Mirażu dojrzał i nabył sceniczną świadomość, The Gate wykreował jego osobowość, a obecnie dzięki Biegnij Grubasie Biegnij i Sudarynji poznaje nowe artystyczne formy przekazu.


oql_161019_00030

Muzyka i teatr. To na granicy tych dwóch światów balansował będąc jeszcze dzieckiem. Pierwszy raz na scenie pojawił się… w czasach przedszkolnych. – Zadebiutowałem podczas jednej z okolicznościowych uroczystości. Zaśpiewałem „Chłopaki nie płaczą” z repertuaru T-Love, nie rozumiejąc kompletnie znaczenia słów piosenki. Miałem trzy lata – śmieje się po niemal dwóch dekadach od tamtego wydarzenia Jakub Tul. Przyznaje, że poczuł się jak ryba w wodzie i już wtedy zrozumiał, że pisane jest mu życie na estradzie. – Pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi podczas występów. Nie czułem stresu, lecz ekscytację – ocenia i podkreśla, że od najmłodszych lat startował w rozmaitych konkursach wokalnych, m.in. wziął udział w eliminacjach do programu „Od przedszkola do Opola”.

Prócz śpiewania parał się recytatorstwem i ogólnie pojętą działalnością teatralną. – Fascynował mnie klimat musicalu. Testowanie swoich umiejętności recytatorskich było z jednej strony próbą zagospodarowania sobie czasu między realizacją projektów muzycznych, z drugiej z kolei pozwoliło mi – co zauważyłem wiele lat później przy współpracy z grupą Irrealis Andrzeja Biskupa – spojrzeć na śpiewanie i generalnie przebywanie na scenie z dystansu– wyjaśnia raciborzanin.

oql_161019_00044

Grą na instrumencie zajął się trochę od niechcenia. Na pytanie rodziców, czy chciałby spróbować sił na pianinie, przytaknął i to wystarczyło, aby kilka godzin później musiał szukać w pokoju miejsca na pierwsze w swoim życiu „klawisze”. Dwa lata potem był już uczniem Szkoły Muzycznej 1. Stopnia w Raciborzu. – Przewodniczący komisji rekrutacyjnej namówił mnie na naukę gry na saksofonie argumentując, że dziewczyny lubią facetów z tym instrumentem. Długo się nie zastanawiałem – mówi pół żartem pół serio Kuba.

Poznawaniu niuansów obu instrumentów poświęcił się bez reszty. Całymi dniami wertował zapisy nutowe, dowiadywał się, czym jest tonacja, rytmy nieregularny i że nie powinno się zamykać utworu w ramach 4/4. A w tle brzmiały kompozycje klasyków. To był także okres, gdy nie występował na scenie jako wokalista. Wszystko zmieniło się w ostatnich latach edukacji w szkole muzycznej. Rozpoczął wówczas pierwszą poważną współpracę z zespołem. Był rok 2008. Jak dziś zapewnia, większość obecnych przyjaźni zawarł właśnie wtedy. Zespół nazywał się Miraż.

oql_161019_00017

– Spędziłem tam sześć pięknych lat. I wielokrotnie do Mirażu wracałem, czy to przy współpracy nad niektórymi wydarzeniami kulturalnymi, czy na zasadzie występów gościnnych – zdradza Tul. Właśnie z tym zespołem po raz pierwszy wystąpił w telewizji. – Uczestniczyliśmy w koncercie z okazji 30-lecia Solidarności w katowickiej Kopalni „Wujek”. Nigdy nie zapomnę porannej podróży w tamtą stronę, kiedy ostatkami sił uczyliśmy się tekstów piosenek. Drogę powrotną wszyscy przespaliśmy – śmieje się 22-latek i przywołuje jeszcze jedno ze wspomnień, choć, jak zapewnia, tych ma na pęczki, bo działalność w Mirażu opiera się zarówno na ciężkiej pracy, jak i na pięknych, międzyludzkich relacjach, które procentują do dziś. – Byliśmy zgraną paczką. Pewnego razu pojechaliśmy śpiewać na Ukrainę. Zrobiliśmy aranżację kilku znanych utworów, w tym „We are the world”. To wykonanie przeniosło nas do zupełnie innego świata, czułem, że unoszę się nad ziemią. Uważam, że gdyby nie przyjaźń między członkami zespołu, nigdy nie osiągnęlibyśmy takiego efektu – twierdzi nasz bohater, który w opisywanych czasach miał około siedemnastu lat i na dobre zadomawiał się w muzycznej społeczności.

Świetne relacje panowały także w kolejnych kapelach, których był częścią. Z chłopakami z The Gate rozumiał się bez słów. Mówi, że to właśnie ten etap go ukształtował.- Zespół był kreatorem mojej osobowości. Wiele się nauczyłem i jeszcze więcej zrozumiałem. Z Maciejem Hanuskiem, Kubą Dąbrowskim, Maciejem Dąbrowskim i później Mateusza Golą zacząłem występować komercyjnie i to nie na jakiejś przyczepie, bo i takie epizody mi się przytrafiały, ale na większych scenach przed sporą publiką. Najbardziej pamiętam koncert w Leśniczówce w Chorzowie. Całej wypełnionej ludźmi – cieszy się mój rozmówca. Z The Gate rozstał się pod koniec 2014 roku. W ubiegłym roku zagrał z nimi ponownie – jak za dawnych lat pojechali w trasę. Tym razem promującą nową płytę.

oql_161019_00049

Pod koniec gimnazjum jego muzyczny gust ewoluował. Na dalszy plan schodziły powoli utwory klasyczne, a najbardziej ożywiał się przy rockowych czy nawet heavymetalowych numerach. Nigdy nie bał się eksperymentowania i nagłych zwrotów akcji. Gdy koledzy z gimnazjum poszukiwali basisty, który wystąpiłby z nimi na zakończeniu roku szkolnego, zgodził się bez wahania, mimo że z gitarą basową miał tyle wspólnego co z baletem. – Zespół nazywał się Reversal. W ciągu dwóch tygodni miałem nauczyć się grać „Californication”, a na koncercie dowiedziałem się o jeszcze jednym numerze. To była improwizacja na najwyższym poziomie – ocenia z satysfakcją Kuba, bo wszystko ułożyło się po jego myśli. W szkole średniej wspólnie z m.in. Patrykiem Szafarczykiem, obecnym gitarzystą The Trast, założył jeszcze zespół o wymyślonej na poczekaniu nazwie – Rocket Fuel. Ich daniem głównym serwowanym słuchaczom były covery takich gigantów jak Guns and Roses czy AC/DC.

oql_161019_00060

W dwóch ostatnich latach na muzycznej drodze Kuby zbiegły się dwa duże projekty: Biegnij Grubasie Biegnij oraz Sudarynja. Pierwszy zespół powstał spontanicznie przy okazji współorganizowanej przez studentów PWSZ w Raciborzu „Bitwy kapel”, drugi to twór planowany od dawna. – W ramach Sudarynji mamy dwie osobne koncepcje: electro i akustycznie, choć z użyciem w minimalnym stopniu syntezatorów. Skupiamy się na motywach etnicznych, folklorowych. W tym roku zagraliśmy dwadzieścia koncertów, cały czas coś nagrywamy – mówi z dumą raciborzanin.

oql_161019_00034

Oczkiem w głowie jest dla niego Biegnij grubasie biegnij, dzięki któremu… oświadczył się swojej dziewczynie Joannie. Zrobił to na scenie, w czasie koncertu w Kuźni Raciborskiej. – O moich planach wiedzieli wszyscy. Oprócz Asi – uśmiecha się Tul i kontynuuje: – Obiecałem sobie kiedyś, że nie zrobię tego w tradycyjny sposób, lecz oryginalnie, i najlepiej – na estradzie. Poznali się w pracy dwa lata temu. Po miesiącu byli parą. – To miłość od pierwszego wejrzenia. Szybko poszło – ocenia Joasia, a Kuba zdradza, że oboje kochają muzykę, choć wybranka jego serca w czysto amatorskim aspekcie. – Czasami wspólnie śpiewamy, niestety na razie wyłącznie w domowym zaciszu. Ale będę naciskać na Asię, abyśmy w przyszłości wystąpili razem publicznie.

– Z doświadczenia wiem, że nie warto planować. Zawsze działałem intuicyjnie, tak jak podpowiadało mi serce. W młodości miałem tak, że jednego dnia chciałem być albo śpiewakiem albo piłkarzem, innego strażakiem lub… śpiewakiem. Muzyka zawsze więc była moją największą pasją – mówi Kuba, gdy pytam go o to, czy kilkanaście lat temu przeszło mu przez myśl, że nie będzie mógł o niej zapomnieć. – O czym marzę? Wiesz, chciałbym wystąpić na Wembley przed stutysięczną publicznością – żartuje i przechodzi do sedna: – Tak naprawdę nie mam górnolotnych pragnień. Zależy mi jedynie na tym, aby moja muzyka dostarczała słuchaczom masę ciepłych emocji i radości – przekonuje i na moje życzenia pomyślności wyznaje: – Zawsze żyłem chwilą, ale z takim – jakby to nazwać –spoglądaniem w przyszłość jednym okiem. Żeby nie obudzić się pewnego dnia i nic nie mieć. Takie rozsądne carpe diem.

Tekst Wojciech Kowalczyk | zdjęcia Paweł Okulowski, archiwum Jakuba Tula