Ksywę ma słowiańską, serce polskie, podejście do muzyki amerykańskie, z kolei temperament w dużej mierze latynoski. Aby zostać DJ-em sprzedał samochód i rzucił studia na politechnice. Z Tomaszem Sobolą, znanym jako DJ Łachudrovsky rozmawiamy o disco-polo, kilkudziesięciu godzinach snu z rzędu i emocjach regulowanych dźwiękami.
– Czym się właściwie zajmujesz?
– Jestem producentem muzycznym i disk jockeyem.
– DJ-em, czyli kim?
– Zawsze opisuję tę pracę, jako robienie przysługi nieznanym sobie ludziom, poprzez puszczanie im muzyki przy której mogą się szampańsko bawić.
– To zajęcie na pełen etat?
– Niekoniecznie, tak dobrze nie ma. To raczej praca wymagająca sporej elastyczności czasowej. Pracuje się głównie w weekendy, w nocy. I z tym też różnie bywa, bo zdarzają się tygodnie, gdy telefon nie dzwoni.
– Można się z tego utrzymać?
– To zależy od wielu czynników: renomy, jaką cieszy się dany DJ, liczby zleceń w miesiącu i miejsc, w których się gra.
– Na przykład stałe zlecenia w „After Dark”…
– Trochę grosza wpadnie, ale szału nie ma. Powiedziałbym: życie na najniższym poziomie.
– „Magic”?
– Lepiej. W dobrym okresie można zarobić na średnie życie.
– Czyli jakie?
– Starczy na rachunki, jedzenie, mieszkanie oraz na sprzęt i narzędzia niezbędne do rozwijania muzycznej pasji.
– A gdzie dostaje się najwięcej?
– Na weselach, dużych imprezach tematycznych lub jeśli gra się regularnie w jakimś klubie. Ale to ostatnie tylko pod warunkiem, że puszcza się muzę także poza weekendem. Najlepiej jest załapać się w sezonie do jakiegoś klubu nad morzem.
– Tak jak ty w 2008 roku. Wtedy to ci się powodziło…
– To prawda. Trafiłem do raju dla DJ-ów, czyli nad polskie morze. Jeździłem tam od kilku lat w sezonie letnim, ale grywałem tylko w weekendy. W końcu otrzymałem propozycję codziennej gry przez połowę sezonu. Niesamowita sprawa i wyzwanie, także dla organizmu. Spałem w dzień, wstawałem wieczorem i szedłem grać. I tak non stop, przez kilka tygodni. Pod koniec tego okresu trochę wariowałem. Po powrocie do Raciborza spałem równe 46 godzin.
– Jesteś zapraszany do klubów w całej Polsce?
– W tamtym roku występowałem głównie w Clubie „Imperium” w Rybniku i od czasu do czasu byłem rezydentem w pobliskich klubach czy pubach.
– Rezydentem. To znaczy kim?
– DJ-em regularnie grającym w danym miejscu. Związany umową, która obejmuje zazwyczaj cotygodniowe występy.
– To zajęcie na długie lata?
– Tego bym nie powiedział. Sam co jakiś czas robię sobie dłuższą przerwę. Wszystko zależy od tego, w jakim miejscu się jest.
– A ty w jakim jesteś?
– Niestety wciąż za nisko. To poczucie wynika być może z tego, że zawsze miałem wysokie aspiracje. Chciałem być na tyle dobry, aby znali mnie ludzie w całym kraju. Na razie jestem na tzw. topie w nieco węższym środowisku, to znaczy mówi się o mnie dużo, ale w naszym regionie. Nie ukrywam, że chciałbym wznieść się jeszcze wyżej.
– Na rynku jest jeszcze miejsce na nowych DJ-ów?
– Jeśli ktoś jest dobry, to ma szanse zaistnieć. Od pewnego czasu dostrzegam jednak, że DJ-em może zostać praktycznie każdy, wystarczy przeczytać kilka poradników dla muzycznego samouka w Internecie. Kiedyś to było prestiżowe zajęcie dla wybranych, ale w ostatnim czasie bardzo się spopularyzowało. Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu znajomi pytali się mnie z niedowierzaniem, co właściwie robię, na czym ta praca polega itd. Dziś, na przykład w Raciborzu, na pięć klubów przypada około dwudziestu działających lokalnie disk jockeyów. Istna plaga.
– Ty bronisz się chyba tym, że jesteś dodatkowo producentem.
– Nazwałbym siebie bardziej amatorem-producentem. Bo według mnie producentem jest się wtedy, gdy twoje produkcje są sprzedawane, a ja nigdy nawet nie wysyłałem swoich utworów do wytwórni. Nagrywałem zawsze dla siebie, w domowym zaciszu.
– Jak powstają twoje kawałki?
– Zawsze powtarzam, że wszystko jest w głowie. To ona pozwala nam zarówno stworzyć coś fantastycznego, jak i zbudować w nas poczucie pewnych barier, przez które nie przebrniemy. Na szczęście żyjemy w takich czasach, że z pomocą przychodzą nam komputery. Muzę tworzy się dziś praktycznie w jednym programie. Nie jest jednak tak, że pisząc utwór, dany dźwięk się odtwarza. Jego się odkrywa na nowo! Za nim idzie kolejny i kolejny, i automatycznie powstaje pasmo dźwięków, które tworzą coś spójnego. To jest istota dobrej muzy: aby poszczególne dźwięki ze sobą współgrały. Ważna jest też intuicja i wrażliwość.
– W twojej duszy muzyka gra od dawna. Ukończyłeś Państwową Szkołę Muzyczną w Raciborzu z wyróżnieniem, niektórzy twierdzą, że masz słuch absolutny.
– Do szkoły muzycznej wysłali mnie rodzice już w pierwszej klasie szkoły podstawowej, za namową nauczycielki muzyki, która stwierdziła, że warto byłoby zainwestować w mój talent. Pamiętam, że podchodziłem do tego niechętnie, głównie ze względu na to, że rodzice uparli się, abym uczył się gry na keyboardzie. A to mi się początkowo wydawało mało ciekawe. Długo się do tego przekonywałem.
– Te umiejętności ci się przydały?
– Tak. Szczególnie przy produkowaniu utworów. Dzięki tym kilku latom nauki, wiem jakie dźwięki do siebie pasują.
– Jak długo powstaje jeden kawałek?
– Pytasz o set?
– A co to?
– To kilkuminutowa kompilacja wielu utworów. Przygotowanie pojedynczego zajmuje jakieś dwa dni.
– A przeróbki piosenek? Dzięki stworzeniu nowych wersji „Diamonds” Rihanny i „Blue Jeans” Lany Del Rey stałeś się rozpoznawalny w środowisku.
– Produkcja takiego kawałka to kwestia nawet kilku tygodni, 2-3 godziny pracy dziennie.
– W którym gatunku muzycznym odnajdujesz się najlepiej?
– Jeśli chodzi o swoje produkcje, to z pewnością Drum and Bass, z kolei w klubach puszczam różne stylistycznie utwory: od spokojnych vocal trance-ów, przy których można się zrelaksować, po muzykę elektroniczną, w tym komercyjną czy dubstep. Czasami jednak muszę puszczać muzę, której nie cierpię.
– Na przykład?
– Nie trawię disco-polo, przy którym Polacy bawią się chyba najlepiej. Ale od tego nie ucieknę. Jeśli ktoś prosi o zagranie „Jesteś szalona” czy „Ona tańczy dla mnie” to wiem, że dla klubowiczów zaczyna się gruba impreza a dla mnie droga przez piekło.
– Odnoszę wrażenie, że DJ, jak nikt inny, jest w stanie w sekundę zmienić emocje ludzi.
– Coś w tym jest. Chociaż: muzyką oczywiście można regulować atmosferę w sali, ale takie podejście jest zwodnicze.
– Dlaczego?
– Bo to my jesteśmy dla ludzi, a nie oni dla nas. Tak naprawdę to tłum kreuje rzeczywistość imprezy. DJ musi dostosować się do nastrojów klubowiczów na parkiecie, a nie odwrotnie. Trzeba trzymać się pewnego rytmu. Jeśli widzę, że ludzie po dwóch szybkich kawałkach są zmęczeni, nie mogę pozwolić na to, aby kompletnie opadli z sił, włączam więc coś wolniejszego, obniżam na moment temperaturę. W takim sensie to faktycznie manipulowanie emocjami ludzi. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
– Aby zostać DJ-em, musiałem sprzedać samochód…
– Na samym początku uczyłem się grać na sprzęcie kolegi. Później stwierdziłem, że głupio przesiadywać u niego dniami i nocami. Że trzeba zrobić krok w przód. Mając 19 lat zrozumiałem, że muzyka jest tym, co chcę robić w najbliższej przyszłości. Z jednej strony nie miałem wielu oszczędności, z drugiej – nie chciałem kupować starego i słabego sprzętu, bo taki jest być może dobry do nauki, ale do tworzenia swoich mixów już nie. Jedyne co miałem to samochód. Warty jakieś 15 tysięcy złotych, które – nawiasem mówiąc – w trudach zarobiłem w Holandii. Nie został ani grosz, ale za to wzbogaciłem się o nagłośnienie, światła i konsolę.
– Pamiętasz swój pierwszy występ?
– Był rok 2004. Klub „Ibiza” w Dzielowie. Trwał zaledwie kwadrans, ale przypominam sobie każdą minutę. Niesamowity klimat, duża dawka adrenaliny i wspaniali ludzie. No i trema, bo na imprezę przyjechało wielu moich znajomych.
– Miałeś wtedy 18 lat. Jak długo byłeś już DJ-em?
– Zaraz po ukończeniu 16. roku życia zacząłem bawić się programami muzycznymi. Od razu podszedłem do tego zajęcia bardzo producencko, tzn. próbowałem tworzyć swoje kawałki. To była niezła zabawa. Nie myślałem o tym w kategoriach zarobkowych, ani specjalnie nie chwaliłem się tym, że robię muzykę. Trafiłem w końcu do radia internetowego i wtedy się wszystko zaczęło.
– Co się zaczęło?
– Wsiąkłem w ten świat. Po raz pierwszy pomyślałem, że chcę to robić. Praca w radiu była inspirująca i pozwalała zaistnieć. To tam mnie wypatrzono i wciągnięto w tryby całej tej machiny. Bardzo pomógł mi również kolega, który pracował w „Ozonie”. Pokazał od kuchni to, co robi, zdradził kilka tajników.
– Z czym kojarzyła ci się praca DJ-a, zanim się tym zająłeś?
– Nie będę chyba oryginalny, jeśli powiem, że z rozrywką i imprezami. Ale ja widziałem w niej coś jeszcze: wielkie widowisko, które powstaje przy okazji puszczania muzy. Mam na myśli światła, dym i inne atrakcje. Całą otoczkę dobrej zabawy.
– A DJ musi się dobrze bawić?
– Niektórzy mówią, że dobrze bawiący się disk jockey to podstawa udanej imprezy. Na początku jest mi trudno się wyluzować, bo czuję wyzwanie związane z tym, aby swoją grą zachęcić ludzi do zabawy. Ale po jakimś czasie udziela mi się energia bijąca z tłumu. Wiesz, żeby rozpalać muzyką ludzi, trzeba samemu płonąć.
Rozmawiał Wojciech Kowalczyk | zdjęcia Paweł Okulowski
*Tomasz Sobola (DJ Łachudrovsky) – urodzony w Raciborzu. DJ, producent muzyczny, wodzirej. Podczas swojej kariery miał przyjemność zasiąść za konsolą w takich klubach jak: Club Ibiza-Dzielów, Club Ozon-Racibórz, Pub BajaBongo-Racibórz, PapayaBeach Club-Krynica Morska, The Best Beach Club-Krynica Morska, Club Baza-Wysoka, Vinyl Pub-Racibórz, GreenPoint Pub-Racibórz, Euphoria Club-Rybnik, Babylon Pub-Racibórz, Klub Dragon-Czarny Dunajec, club Atlantyda-Racibórz, klub AfterDarkBrooklyn-Racibórz, ShowTime club-Racibórz, Pub Pomarańcza-Kietrz, Club Magic-Krzyżanowice. ClubKC-Rybnik, Klub Imperium-Rybnik, Aqua Brax- Szymocice, Jack Sport Pub-Racibórz, Tyskie Pub&Club-Rybnik. Grał u boku artystów: Dj Hazel, DafHouse, EasyTech, Dj Suhy. Przez 8 lat można było go również usłyszeć w stacjach oraz zobaczyć „live” w telewizjach internetowych. Jego produkcje muzyczne można usłyszeć oraz ściągnąć z portalu muzycznego pod adresem www.soundcloud.com/lachudrovsky. Łachudrovsky jest również współtwórcą klubowego projektu „High Gravity Show” organizowanym przez „Max4U Project”(relacje z tych imprez dostępne na YouTube).Wraz z Dawidem Nieckarzem (DJ Batman) stworzył klubowy duet o nazwie „HATED CRU” wyróżniający się mocnymi elektronicznymi utworami puszczanymi podczas ich występów. Tomasz jest również Partnerem na festiwalu „Silesia in Love” promowanym przez firmę Mayday Polska.
You must be logged in to post a comment.