Polityk, działacz społeczny, fotograf, Ślązak. Z Łukaszem Kohutem rozmawiamy o jego największej pasji oraz wystawie „Śląska melancholia”, którą obecnie można podziwiać w Galerii Smolna w Rybniku.
Czy był w Twoim życiu jakiś konkretny moment, kiedy to fotografia stała się dla Ciebie czymś więcej, niż po prostu robieniem zdjęć?
Myślę, że tak. Był to moment, kiedy w wróciłem do Polski w roku 2012 i zastanawiałem się, co dalej. Czy wracać do pracy w korporacji, czy też może założyć własną działalność. Już wtedy miałem opublikowanych sporo zdjęć w Internecie, na Facebooku. Oddźwięk był bardzo pozytywny. Ludziom te zdjęcia się podobały. Dlatego uznałem, że warto spróbować i pójść w tą stronę. Może nie aż tak, żeby zająć się tym na całe życie, ale zacząć robić te zdjęcia , powiedzmy, półzawodowo. No i kupiłem trochę lepszy sprzęt, a trochę później założyłem firmę. Postanowiłem, że spróbuję takiego chleba i no jak na razie jakoś się to toczy. Nie mówię, że chcę być zawodowym fotografem przez całe życie. Bo to też jest tak, że jak coś jest pasją, to sprawia dużo więcej przyjemności niż jakieś komercyjne zdjęcia. Ale na pewno chciałbym to kontynuować i robić zdjęcia, szczególnie te krajobrazowe.
A jak wyglądało Twoje pierwsze zetknięcie z fotografią?
Pierwszy aparat, półprofesjonalny kompakt, kupiłem w 2004 roku, tuż po powrocie z wakacyjnej podróży po Szwecji. Zapłaciłem za niego wszystkie pieniądze, jakie tam zarobiłem. To był stary kompakcik Sony. Pamiętam, że była tam dobra optyka. Ja akurat wyjeżdżałem na semestr na studia do Finlandii i chciałem mieć ze sobą dobry sprzęt. Dlatego go kupiłem. W Finlandii mieszkałem w miejscowości Varkaus, niedaleko Kuopio. To najpiękniejsze tereny tego państwa. Jest tam około tysiąc jezior w najbliższej okolicy. Ja tak masakrycznie się w to wkręciłem, że po zajęciach chodziłem zawsze do lasu nad te jeziora i robiłem fotki. Co ciekawe, do tej pory mam kontakt z ludźmi prowadzącymi stronę internetową promującą te okolice i oni ciągle mnie pytają, czy mogą tych zdjęć używać. Mimo że minęło już sporo czasu, ja ciągle coś im dosyłam. Nawet jakaś firma z Varkaus prosiła mnie ostatnio o jedno ze zdjęć. Po studiach, jak wyjechałem do Norwegii, też oczywiście robiłem zdjęcia i prowadziłem fotobloga.
Ciągnie Cię do świata. Poza Skandynawią, miałeś okazję między innymi być na Filipinach.
Bardzo. Po przygodzie z Norwegią, pracowałem dla czeskiej korporacji w Pradze. I z tej korporacji wysyłano mnie na Filipiny. Mieliśmy tam norweskiego klienta, który przenosił część swojej księgowości właśnie na Filipiny. Moim zadaniem było uczenie Filipińczyków, jak wyglądają norweskie faktury. To było bardzo multikulturowe wyzwanie (śmiech). Do tej pory miło to wspominam i cały czas mam z tymi ludźmi kontakt. A jeśli chodzi o stwierdzenie, że ciągnie mnie do świata, to zdecydowanie tak. Muszę jednak powiedzieć, że trochę martwi mnie to, co dzieje się ostatnio w Polsce i Europie. Mam wrażenie, że Polska staje się takim krajem zamkniętym.
Czy tytuł wystawy – „Śląska melancholia”, wiąże się właśnie z tymi Twoimi podróżami?
Tak, wiąże się z moimi podróżami, z tęsknotą za Śląskiem. Bo faktycznie, gdziekolwiek byłem, to jednak zawsze tęskniłem za hajmatem, domem, rodziną, Rybnikiem. Ta melancholia jest zatem zawsze gdzieś tam obecna. Ja inspiruję się trochę książką profesora Zbigniewa Kadłubka „Listy z Rzymu”, w której on też, będąc w Rzymie, cały czas tęskni do Śląska, takiej mitycznej krainy, w której czujemy się dobrze.
Trudno jest fotografować Śląsk?
Myślę, że nie. Jeśli ma się Śląsk w sercu, to łatwo jest uchwycić go w fotografii. Śląsk się traci. Wiele zakładów upada na naszych oczach i w zasadzie codziennie można robić takie kadry, o których w przyszłości będzie się mówiło, że są to miejsca, których już nie ma. Podsumowując, uważam, że Śląsk to kapitalne miejsce do fotografowania.
Są jeszcze takie miejsca na Śląsku, gdzie nie robiłeś zdjęć, a bardzo byś chciał?
Wydaje mi się, że mój warsztat dorósł już do robienia astrofotografii, czyli do zdjęć nocnych, na przykład z Drogą Mleczną w tle. Jest z tym mały problem, bo wiadomo, że na Śląsku mamy nieustannie smog i nie do końca można uchwycić to co się chce. Ale jak tylko jest trochę bardziej gwieździste niebo, to staram się brać aparat, statyw i udaję się w różne miejsca, które mógłbym sfotografować z tymi gwiazdami. I tak kawałek po kawałku będę się starał fotografować Śląsk z tą Drogą Mleczną w tle.
Które zdjęcie na tej wystawie jest dla Ciebie najważniejsze i dlaczego?
Zdecydowanie najważniejsze jest to, na którym są dwie drogi. Nie wiadomo, w którą iść stronę. To mi tak trochę przypomina ten idylliczny obraz hajmatu, taki melancholijny. Muszę dodać, że mimo wszystko, Śląsk jest kolorową krainą. Jest tutaj dużo pól, co widać szczególnie wiosną. Ja staram się zmieniać ten stereotyp Śląska na mojej fotografii.
Kuba Pochwyt
You must be logged in to post a comment.