Mercedes to mój znak zodiaku

Andrzej Utrata śmieje się, że jego znak zodiaku to Mercedes. Niemiecką markę od kilkudziesięciu już lat nazywa legendą wśród pojazdów. Z jego warsztatu wyjechały dziesiątki naprawionych maszyn oraz kilka odrestaurowanych z charakterystycznym logiem przedstawiającym gwiazdę. Nie zamierza na tym poprzestać – w garażu na solidną odnowę czekają kolejne wozy.


W Sudole prowadzi warsztat. Z wykształcenia jest blacharzem, tajniki zawodu poznał u Henryka Kubicy w Brzeziu. Miłość do motoryzacji wyniósł z domu – jego ojciec co prawda nie był mechanikiem, ale, jak opowiada nasz bohater, radził sobie z naprawą samochodów lepiej niż niejeden fachowiec. – Masa narzędzi, rozdłubany wóz i ubrudzony smarem ojciec szukający przyczyny awarii to najczęstsze wspomnienia z mojego dzieciństwa – zdradza z sentymentem Andrzej Utrata.

Bez gwiazdy nie ma jazdy

Pierwszego mercedesa kupił w połowie lat dziewięćdziesiątych, w wieku nieco ponad dwudziestu lat. – To była sto dziewięćdziesiątka z 1993 roku. Przywiozłem go z Niemiec, był uszkodzony, sam go sobie naprawiłem – mówi Utrata. Pan Andrzej przypomina sobie, że jego ojciec bardzo rzadko miał w warsztacie auta tej marki. – Dla Polaków w tamtych czasach mercedes był symbolem luksusu i obiektem westchnień – tłumaczy Utrata, który nawet w wojsku miał styczność głównie z samochodami – był kierowcą, a czas w kamaszach wykorzystał na zdobycie uprawnień do prowadzenia aut ciężarowych.

Zawsze marzył, aby pracować „na swoim”, mieć własny zakład lub firmę. – Wyuczyłem się na blacharza, przez lata nabywałem nowe umiejętności i dziś mogę powiedzieć, że mam solidny fach w ręku – cieszy się raciborzanin. Miejscem pracy uczynił podwórko przy domu. Duży teren umożliwia zaparkowanie zarówno samochodów przeznaczonych do odrestaurowania, jak i tych przywożonych przez klientów do naprawy. – Można powiedzieć, że dzielę czas między pracę czysto zarobkową, a pasję – przekonuje i dodaje, że obecnego życia nie zamieniłby na żadne inne.

Wizualne perełki

Zniszczone mercedesy sprowadza głównie z Niemiec, zdarzają się również egzemplarze z Włoch, Austrii czy nawet Stanów Zjednoczonych. – W Polsce niewiele jest takich aut. A jeśli już się jakieś znajdą to okazuje się, że są już po trzeciej „blacharce”, że kilka osób się już nimi zajmowało – ocenia 42-latek i kontynuuje: – Obecnie nie trzeba mieć już jakichś dużych znajomości za granicą, aby wynaleźć dobry wóz. Wystarczy internet, kilka sprawdzonych stron z ogłoszeniami, wiedza i doświadczenie w tego typu transakcjach – wyjaśnia Andrzej Utrata, zdradzają, że osobiście jeździ za granicę sprawdzić stan techniczny pojazdu. – Rzadko zdarza się, że rezygnuję z zakupu. Dla mnie najważniejszy nie jest stan auta, ale to, aby nie brakowało elementów. Dobrze też, aby przy blasze nikt wcześniej nie pracował, bo to utrudniłoby mi zadanie – twierdzi.

Praca nad jednym mercedesem zajmuje mu około pół roku. Jak sam mówi, to codzienna harówka, wymagająca sporo cierpliwości i gamy pomysłów. – Trzeba je rozebrać, wypiaskować, wyszkiełkować, później poszczególne części wysłać ludziom, którzy się tym zajmują, np. tapicerom. Osobiście w stu procentach biorę na siebie blachę, mechaniką, z silnikiem czy skrzynią biegów też sobie poradzę. Mercedes ma być nie tylko dobrze zrobiony wizualnie, ale przede wszystkim musi jeździć – mówi pan Andrzej.

Moda na zabytki

Utrata przyznaje, ze coraz trudniej jest kupić zabytkowy pojazd. – Bardzo stare samochody sprowadzam dopiero od kilku lat, kiedyś było to w Polsce nierealne. Obecnie jest to trudne z wielu innych powodów – wiele osób ukierunkowało się na tego typu zakupy. Posiadanie wozów z żółtą rejestracją stało się modne. Ceny poszły w górę, i mówię o samochodach w złym stanie, jak i takich już odrestaurowanych, które kosztują kilkaset tysięcy złotych – zaznacza pan Andrzej.

Kupców najłatwiej znaleźć w Niemczech. Jak twierdzi nasz bohater, potrafią się targować, ale prędzej czy później zarówno oni jak i sprzedający zakończą transakcję z satysfakcją. – Kolekcjonerzy z Zachodu po prostu doceniają pracę, jaką musi włożyć fachowiec w odnowienie wozu, mają świadomość, ile kosztuje cały proces. Wiedzą zresztą, że zabytki to dobra inwestycja – ich wartość z roku na rok rośnie, więc jeśli ktoś ma wolną gotówkę, powinien zastanowić się na takim sposobem jej ulokowania – przekonuje blacharz.

Na tyłach jego domostwa stoją kolejne mercedesy. – Niebieska „beczka” coupe pójdzie na warsztat we wrześniu. Jest wyposażona w klimatyzację, na ABSach, ma podgrzewane siedzenia. Świetna sztuka się trafiła – cieszy się Utrata, kończąc, że nuda w pracy mu raczej nie grozi.

MAD

człowiek spod znaku mercedesa (4)