W bibliotece publicznej gościł Michał Salomonovič, Żyd z Ostrawy, który podzielił się wstrząsającymi wspomnieniami z dzieciństwa. Michał miał sześć lat, kiedy wybuchła wojna, jedenaście, kiedy naziści zamordowali mu ojca w obozie zagłady.
Wojenna opowieść czeskiego Żyda zaczyna się pod koniec 1939 r., kiedy do Ostrawy przyjechał oficer SS Adolf Eichmann, główny koordynator i wykonawca planu Endlösung, czyli ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Wydał rozkaz gminie żydowskiej zabrania 1000 mężczyzn do obozu szkoleniowego, w którym Żydzi mieliby się uczyć pracować na rzecz Rzeszy. Obóz miał zostać założony w miejscowości Nisko, nad rzeką San, tuż przy ówczesnej granicy Rzeszy ze Związkiem Radzieckim (granicę tę wytyczyły Niemcy i Sowieci paktem Ribentropp-Mołotow, dzieląc się wpływami w Polsce). Wśród tysiąca Żydów był ojciec Michała. Pierwsze co budowali, to baraki dla esesmanów. Potem mieli tam przyjechać Żydzi z Katowic, z Wiednia, innych miast. Do tego ostatecznie nie doszło. Dowództwo Wehrmachtu szykowało się do planu Barbarossa, czyli ataku na Związek Radziecki i nie chciało mieć na granicy problemów z Żydami. Część wywieźli z powrotem do Protektoratu Czech i Moraw, resztę przepędzili do ZSRR. Tam wpadli w ręce radzieckiej bezpieki, czyli NKWD, ponieważ przeszli granicę bez pozwolenia i paszportu. Nie mieli wyjścia – hitlerowcy zapowiedzieli, że zastrzelą każdego, kto się cofnie. Żydzi ci trafili na 5 – 10 lat do gułagów (obozów). Wśród przewiezionych z powrotem do Czech Żydów był ojciec Michała. Zdolny inżynier, widocznie okazał się zbyt cenny dla hitlerowców, by się go pozbywać.
Wyjazd do Pragi
Michał został w Ostrawie z mamą i dwa i pół roku młodszym bratem Josefem. W gminie żydowskiej powiedziano matce, że może uda się zorganizować wyjazd za granicę, żeby uniknąć problemów z nazistami. Do tego ostatecznie nie doszło. Natomiast matka wyjechała z synami do Pragi. Oczywiście potrzebowała szeregu zezwoleń, począwszy od gminy ostrawskiej przez gestapo ostrawskie na gestapie praskim skończywszy. Był to rok 1940. Tata Michała po powrocie dowiedział się, że najbliżsi wyjechali do Pragi. Też tam się udał, odnalazł rodzinę. Szybko lokalne gestapo wyznaczyło mu, jak wielu innym Żydom, pracę na lotnisku.
Getto
Wkrótce z Pragi wywieziono ich do getta w Łodzi. Stare domy, baraki, otoczone ogrodzeniem z drutu kolczastego. Niektóre budynki nie miały wody. Nie zawsze dostarczany był prąd. Wszyscy musieli pracować. Nawet Michał, siedmiolatek. – Praca miała ten plus, że przysługiwał talerz zupy więcej – wspomina. Łódź była miastem tekstyliów. Szwalnie zużywały dużo igieł. A te się gięły. – Ja przy użyciu młotka i kowadełka je prostowałem. To była lekka praca, ale długotrwała. Pracowało się 12 godzin siedem dni w tygodniu – opowiadał pan Michał. Młodszy brat nie pracował. – Pamiętam, jak mama go raz zapytała „Pepku (zdrobnienie od Józefa), a co robiłeś. A on, że podszedł do drutu kolczastego, tam, gdzie stali strażnicy i pokazywał im język. Mama przestraszona mówiła, że nie mógł tam chodzić, że mogli go zastrzelić. On na to, że zdawał sobie z tego sprawę, dlatego tak pokazywał język, by go nie widzieli – mówił gość wodzisławskiej biblioteki.
Cudem ocalony
Brat uniknął Wielkiej Szpery, czyli dosłownie polowania na starych, chorych i zniedołężniałych oraz dzieci poniżej 10. roku życia, celem wywiezienia ich z getta z powodu ich nieproduktywności. Wielu Żydów zginęło broniąc bliskich. Akcja przeprowadzona była od 5 do 12 września 1942 r. Pochłonęła 15 681 istnień ludzkich. Dzieci pakowano do ciężarówek z blaszanymi, szczelnymi budami. Drzwi zamykano i wpuszczano gaz. Ale Józef przeżył. Matka miała znajomego strażnika, który polecił jej schować chłopaka pod dachem. Żydowska policja szukała dzieci wszędzie, pod łóżkami, w skrzyniach. Tam nie zajrzeli.
Wiadra w wagonach
Getto łódzkie zostało zlikwidowane w sierpniu 1944 r. Żydów wywożono bydlęcymi wagonami. W każdym wagonie były dwa wiadra – jedno pełne wody, drugie puste. Jazda trwała 2-3 dni. Puste wiadro wkrótce zapełniło się, a to pełne szybko było opróżnione z wody. Stłoczeni Żydzi jechali do obozu Auschwitz Birkenau. Na stacji w obozie kobiety oddzielano od mężczyzn. – Mówiono nam, że ci, którzy pracowali wcześniej na rzecz Rzeszy, zostaną ocaleni. A mój tata i ja tak pracowaliśmy – wspomina. Grupa pracownicza miała składać się tylko ze zdrowych, najsilniejszych więźniów pracujących dla Rzeszy. Dlatego oprawcy obozowi urządzali trwające po 4 – 5 godzin apele i kazali wszystkim stać. Ten, kto usiadł, zostawał zabierany do komory gazowej. W jego miejsce dobierano więźnia z obozu o podobnej profesji dając mu nikłą nadzieję na ocalenie.
Nad morze
Auschwitz przeżyła cała rodzina Salomonovič. – Zabrali nas następnie do obozu koncentracyjnego w Sztutowie niedaleko Gdańska. Tam znów mężczyźni zostali odseparowani od kobiet i zostali poddani kwarantannie. Esesmani mówili więźniom, że dla tych, którzy nie czują się najlepiej, mają witaminy w tabletkach. – Ojciec mi mówił, żebym na niego poczekał, on przyniesie witaminy. Kiedy się zgłosił, od razu zabrali go na izbę chorych i zamordowali zastrzykiem do serca. Zostałem sam w dużej grupie polskich Żydów. Byłem nieszczęśliwy – mówi Michał Salomonovič.
W głąb Niemiec
W listopadzie 1944 r. z obozu Stutthof został przewieziony z mamą i bratem do fabryki amunicji w Dreźnie. Niemcy były coraz bliżej przegranej. Alianci urządzili z 12 na 13 lutego 1945 r. największy nalot na Niemcy. Amerykanie i Anglicy chcieli pokazać Niemcom, że przewaga, jaką dysponują, pozwala im zrównać takie miasto jak Drezno z ziemią. Alianci zamierzali nalotami zmusić Niemców do kapitulacji. Ale masowe bombardowania niosły śmierć również osobom pojmanym przez nazistów. – Myśmy schowali się w piwnicach fabryki – wspomina świadek historii. Z fabryki zostały zgliszcza. Paradoksalnie, zarazem szczęśliwie bombardowanie przyniosło ocalenie Josefa. 13 lutego miał być zamordowany. Po nalocie nikt o tym nie myślał.
Michał został wyznaczony do sprzątania gruzowiska, np. udrożniania torów. Wkrótce naziści wycofali Żydów z Drezna. Przeganiali ich na zachodnie ziemie Niemiec. Naziści bali się zbliżających żołnierzy radzieckich.
Najgorsze na koniec
Przeganianie pieszych kolumn było najgorszym etapem zniewolenia Żydów. Wielu tego marszu śmierci nie przetrwało. Jedzenia nie było za wiele. – Przeszliśmy chyba ze 300 km. Jednego dnia był nalot nad naszą kolumną. Esesmani polecili nam pochować się w rowie – opowiada pan Michał. – Mama wzięła brata i mnie. Kiedy samoloty odleciały mama powiedziała nam, żebyśmy zostali. Esesmani krzyczeli, poganiali nas, nawet strzelali w powietrze. Myśmy czekali chyba z pół godziny. Potem poszliśmy do lasu – mówi.
Pyszne ziemniaki
Byli ogromnie głodni. Ale udało im się ujść z życiem. Dotarli na pogranicze niemiecko-czeskie. Natknęli się na budkę czeskiego dróżnika. – Poprosiliśmy go, żeby dał nam coś do jedzenia. On na to, że weźmie nas do rolnika. On nam dał kocioł upieczonych ziemniaków w łupinach. – Pierwszego zjadłem chyba nawet z gliną. Kolejne już obierałem. Od tamtego czasu wspominam, jak te ciepłe kartofle są dobre – opowiada.
Żydów wyzwoliła armia amerykańska. Zaopiekowali się nimi przedstawiciele Czerwonego Krzyża. Spalili obozowe ubrania, dali im inne, cywilne. I wysłali w drogę powrotną pociągiem do Ostrawy. Powrót nie był łatwy. Droga podzielona była na etapy – od rzeki do rzeki. Wszystkie mosty były wysadzone. Także rzeki pokonywali w bród. W maju wrócił do rodzinnego miasta.
Trudny obowiązek
Nadrabianie zaległości edukacyjnych, organizowanie sobie życia zawodowego i osobistego pochłonęło Michała. Przez długie lata po wojnie nie opowiadał o swoich przeżyciach. Ale teraz, na jesieni swojego życia, opowiada, i to często, a najwięcej młodzieży. Czuje, że to jego obowiązek jako jednego z ostatnich świadków zagłady, wypełnienie testamentu wszystkich pomordowanych więźniów i więźniarek. Opowiada w Czechach, Niemczech, Polsce, by uświadomić młodym ludziom ogrom zła wyrządzonego przez nazistów. I apelować, by już nigdy nazizm, czy jakikolwiek ekstremizm się nie odrodził.
Tomasz Raudner
You must be logged in to post a comment.