Gdy Jiříego Janoszka zatrzymuje policja to tylko po to, by obejrzeć jedyne sportowe MG, które jeździ po czeskich drogach. Ewa Wojciechowska-Świerczek potrafi czerwonym mini wstrzymać ruch na ulicy, a gdyby swoją flotą wyruszył na wycieczkę Marian Studnic, to mógłby zakorkować nie tylko Zabełków.
Zabytkowe pojazdy potrafią tak oczarować, że gdy się zasiądzie za kierownicą własnego samochodu może pozostać jedynie rozczarowanie.
Uwaga! Retro na drodze
Niewielki Zabełków, z roku na rok, staje się coraz bardziej popularny wśród fanów motoryzacji z Polski i Czech. Wszystko za sprawą sołtysa Mariana Studnica, który swoją miłością do starych samochodów postanowił zarazić innych. Od sześciu lat zaprasza do niewielkiej wsi pod czeską granicą kolekcjonerów dwóch i czterech kółek, które robią wrażenie nie tylko na panach. – Mam około 14 starych samochodów różnych marek, które kolekcjonuję od wielu lat. Moim pierwszym nabytkiem był volkswagen garbus z 1968 roku, który prezentuję na tegorocznym zlocie. Ponieważ takich samochodów jest w Polsce coraz więcej, teraz interesują mnie tylko przedwojenne. Najstarszym samochodem w mojej kolekcji jest ford z 1923 roku, ale takimi autami trudno się jeździ po naszych drogach, bo wzbudzają ogromne zainteresowanie. Kierowcy zaczynają się rozglądać, niektórzy hamują i o nieszczęście bardzo łatwo – opowiada pan Marian, któremu w odnawianiu aut pomaga ojciec, brat i synowie.
Brunon Fyrla przyznaje, że z miłością do samochodów się urodził. Od 1963 roku aż do emerytury prowadził w Radlinie zakład lakierniczy, a przy okazji kolekcjonował stare auta. Pierwszy był citroen BL11 z 1937 roku, który dzięki przedniemu napędowi i świetnemu rozkładowi masy stawał się niedościgniony w mieście. Ulubiony model gangsterów (znany w Europie jako „Gangstalimuzine”), był również używany przez policję i służby państwowe (w Polsce jeździli nim przedstawiciele Urzędu Bezpieczeństwa). Następny był pierwszy model bmw AM4 z 1934 roku i adler z roku 1939, jak mówi właściciel, jedyny model w Polsce, który z powodu jego przystosowania do jazdy na autostradach zwany był potocznie autobahnem. Oczkiem w głowie kolekcjonera jest też trzykołowy messerschmitt, jeden z dwóch w Polsce. – Jeszcze 20 lat temu takie motoryzacyjne perełki można było znaleźć w wielu stodołach. Dziś szuka się ich przede wszystkim na aukcjach internetowych. Renault primaquatre z lat 30., którym przyjechałem na zlot, kupiłem w Mikołowie. Na Śląsk trafiło z Warszawy, gdzie jeździło wcześniej jako taksówka. Jego renowacja trwała trzy lata, a ponieważ wszystkie szyby okazały się oryginalne, samochód musiał być podczas wojny dobrze „zamurowany” – opowiada pan Brunon, który oprócz tapicerki, odnowił cały samochód sam.
Na pięknej, opływowej karoserii w kolorze śliwki właściciel umieścił pamiątkowe znaczki z wygranych rajdów. – Najważniejszy jest ten z 1989 roku, który odbywał się na Węgrzech. W klasyfikacji generalnej zdobyliśmy tam pierwsze miejsce i to było najodleglejsze miejsce, w które wyruszyłem tym samochodem, oczywiście na lawecie, bo na kołach pokonuję trasy tylko do stu kilometrów – wyjaśnia pan Fyrla, który ma w sumie pięć zabytkowych pojazdów i dwa motory. Trzy córki podzielają motoryzacyjną pasję ojca, który do ślubu zapewnił im przejazd niepowtarzalnymi autami.
Auta na celowniku
Robert Białuski i jego syn Dawid od lat są wierni marce Mercedes. – Wszystko zaczęło się od dziadka Filipa Kosmola, który swojego pierwszego mercedesa przywiózł z Niemiec w 1967 roku. Gdy się urodziłem, to samochód był już w naszej rodzinie i sentyment został. Dziś w swojej kolekcji mam takiego samego, który jest w części poskładany z tego dziadkowego, bo większość prac przy renowacji jestem w stanie zrobić sam – opowiada pan Robert, który razem z synem bierze też udział w zjazdach mercedesów, na przykład w Rybniku. – Czasy się zmieniły. Kiedyś w poszukiwaniu konkretnego modelu potrafiłem jeździć po Polsce nawet kilka lat. Dziś korzystam wyłącznie z internetu – dodaje.
Mercedes 560 s, którym panowie Białuscy przyjechali z Raciborza do Zabełkowa to model sprowadzony z Stanów Zjednoczonych, a konkretnie z Teksasu. – Ten samochód nigdy nie widział zimy, więc nie było na nim nawet kawałka rdzy, ale spalony od słońca lakier musieliśmy wymienić, a drewno odrestaurować. Na szczęście jeśli chodzi o oryginalne części, to jest ich dużo na aukcjach internetowych, można też sprowadzić przez serwis Mercedesa – wyjaśnia pan Robert.
Wspólną pasją rodziny Antczaków są również samochody z celownikiem na przodzie. Pan Zdzisław jest mechanikiem samochodowym, a jego syn Robert nauczycielem. – Tata ma żyłkę do odnawiania samochodów, a ja do ich wyszukiwania. Razem się wspieramy i uzupełniamy – mówi pan Robert i prezentuje nam dwa z czterech samochodów należących do ich kolekcji. – Nad pierwszym pracowaliśmy dwa lata. To mercedes W108 z 1968 roku, o pojemności 2,8 l. Drugi to mercedes 126, turbo diesel, rzadki model wyprodukowany na rynek amerykański, o pojemności 3 l z roku 1981. Jest w bardzo dobrym stanie, więc jeszcze nie był odnawiany – tłumaczy pan Robert, który razem z ojcem przyjechał do Zabełkowa z Pietrowic Wielkich. To jeden z wielu zlotów, w których razem uczestniczą. – Staramy się zawsze wybierać fajne miejsca, które można połączyć z rekreacją i sportem, bo drugim moim hobby jest bieganie – dodaje Antczak junior.
Na sportowo, czyli wiatr we włosach
Grupka młodych ludzi ogląda silnik chevroleta corvette C3 z 1974 roku. Sportowe auto w wersji kabrio ma manualną skrzynię biegów, 75 tysięcy przejechanych mil i zostało przywiezione ze Stanów Zjednoczonych. Jego właścicielem jest Krystian Tomala z Dziergowic. – Moje zainteresowanie starymi samochodami zaczęło się od prowadzenia portalu motoryzacyjnego. Jeździłem na tego typu imprezy, by napisać z nich relacje, rozmawiałem z fanami takich pojazdów, aż w końcu sam zacząłem je kolekcjonować. W odnawianiu samochodów zawsze korzystam z pomocy fachowców, mam zaprzyjaźniony warsztat, który się wszystkim zajmuje. W tym roku na zakończenie sezonu pojadę najprawdopodobniej 27 października do Czech – podsumowuje pan Krystian.
Z czeskiego Cieszyna przyjechał do Zabełkowa Jiří Janoszek. – W Polsce jest wszystko fajne: ludzie, auta i motory. Przyjeżdżam tu co roku, nie po to, by wygrywać, tylko żeby się spotkać z ludźmi mającymi takie hobby jak ja. W Czechach nie ma weekendu, żeby nie było jakiejś imprezy dla fanów motoryzacji. Życie jest takie piękne, że szkoda siedzieć w domu – mówi z uśmiechem na twarzy i pozuje do kolejnego zdjęcia w kombinezonie kierowcy rajdowego.
Równie duże zainteresowanie co właściciel, wzbudza jego auto – brytyjski MG typ A z roku 1955. Nad odnowieniem 2-osobowego kabrioletu o sportowym charakterze pracował pięć lat. – To samochód rajdowy. Ma osiem biegów do przodu, 120 KM, 850 kg i 120 przejechanych mil. Jeżdżę nim do 130 km na godzinę, bo przy większej szybkości zaczyna się odczuwać twarde zawieszenie – opowiada pan Jiří, z wykształcenia mechanik samochodowy, który auta kolekcjonuje od 35 lat. W domu ma jeszcze trzy bmw z roku 1937, 1938 i 1939, a jego zawodowe doświadczenie przydaje się podczas zlotów i rajdów, gdy któryś z zabytkowych pojazdów ma problemy. Najstarszy samochód, który udało się panu Jurkowi naprawić pochodził z 1903 roku. – Dużo pomaga mi 17-letni syn, ale do szczęścia przydałaby się jeszcze jakaś fajna kobieta, bo smutno jest żyć samemu – podsumowuje nasz bohater.
Dziewczyny najlepiej prezentują się w mini
W domu, w którym rodzice prowadzą szkołę jazdy, a bracia są fanami motoryzacji trudno zostać obojętnym wobec czterech kółek. Nic więc dziwnego, że Ewa Wojciechowska-Świerczek wychowywała się od początku w duchu miłości do samochodów i wiedziała o nich więcej niż przeciętny mężczyzna. Jako 16-latka miała już prawo jazdy na motocykl, a dwa lata później jeździła już za kierownicą. – Pierwszego malucha kupił mi tatuś, w dwa kolejne zainwestowałam sama. Cała nasza rodzina kocha motoryzację. Moją pasją są stare samochody, a mój mąż Artur i brat Przemek interesują się sportowymi i jeżdżą na drifty. Stanowimy zgraną ekipę. Podczas takich imprez zapewniam im serwis i obsługę gastronomiczną, a na nich mogę liczyć podczas renowacji swoich nabytków. Wieczory spędzamy w garażu, jeździmy razem na różne motoryzacyjne imprezy i świetnie się rozumiemy. Moja siostra też interesuje się motoryzacją, a jej chłopak driftem, więc uznaliśmy, że do rodziny można go przyjąć – tłumaczy pani Ewa, która przez wiele lat pracowała również jako instruktorka nauki jazdy. – Za kółkiem zazwyczaj się zmieniamy i gdy prowadzi mąż, często muszę się ugryźć w język, żeby czegoś nie skomentować, ale przyznaję, że jest dobrym kierowcą – dodaje ze śmiechem.
To drugi zlot starych samochodów, w którym biorą udział. W czerwcu byli w Oławie, ale czerwono-białe mini, w którym pani Ewa zajęła w tegorocznym rajdzie drugie miejsce (jej mąż w bmw był trzeci) czekało na swoją szansę dwa lata. Jego właścicielka po części i tapicerkę pojechała do Anglii, skąd przywiozła je w sporej walizce samolotem. – W naszą pierwszą trasę wyruszyliśmy do ślubu. Prowadził mąż, a ja siedziałam z boku. Kiedy jechałam nim dziś do Zabełkowa, kierowcy pozdrawiali mnie na drodze, a mamy z dziećmi zatrzymywały się na chodnikach, żeby im pokazać mój samochód. Gdy w zeszłą niedzielę jechaliśmy bmw męża, nad którym pracował dwa lata, na nikim nie zrobiło ono takiego wrażenia, bo to samochód dla koneserów. Moje auto, które wszyscy pamiętają z filmu „Jaś Fasola” wprawia ludzi po prostu w szał – podsumowuje pani Ewa i gdy pozuje ze swoim samochodem do zdjęcia, nikt nie ma wątpliwości, że dziewczynom najbardziej do twarzy w mini.
tekst Katarzyna Gruchot | zdjęcia Paweł Okulowski
You must be logged in to post a comment.