Pawełkowie wiedzą że żelazo trzeba kuć póki gorące

Kilkumetrowy kuty krzyż na kościele pw. św. Antoniego w Syryni wykonał w 1936 r. Alojzy Pawełek. Nadgryziony zębem czasu, po 79 latach został zastąpiony nowym, który zrobił Dariusz Pawełek. I w ten sposób historia zatoczyła koło, bo to co zapoczątkował nestor rodu kowali, teraz wziął na siebie jego prawnuk, który jest czwartym pokoleniem rzemieślników od prawie stu lat związanych z Syrynią.

Polski płot na Majorce

Firma Dariusza Pawełka w niczym nie przypomina starej kuźni jego pradziadka, a nawet warsztatu ślusarskiego ojca, w którym zaczynał naukę. W wybudowanych w 1997 r. trzech halach produkcyjnych stoją maszyny, które nie tylko usprawniają pracę dawniej wykonywaną ręcznie, ale i sprawiają, że produkowane tu bramy, ogrodzenia i balustrady są zabezpieczone przed korozją i mają 10-letnią gwarancję. – Gdy zacząłem samodzielnie prowadzić firmę, wyglądało to tak, że pracowałem od rana do wieczora. Skończyłem szkołę instalatorską, a potem wieczorowo technikum budowlane w Wodzisławiu Śląskim. Zdałem też egzamin czeladniczy i mistrzowski ze ślusarstwa, dzięki czemu dziś mogę szkolić uczniów – mówi pan Darek.

Pierwsze szlify w zawodzie zdobywał pod okiem ojca w jego warsztacie przy ul. Bukowskiej w Syryni, gdzie mieścił się też rodzinny dom Pawełków, w którym najpierw mieszkali dziadkowie pana Dariusza, potem on z braćmi i rodzicami, którzy w 1990 r. wyprowadzili się 100 metrów dalej do nowo wybudowanego domu, a dziś mieszka tam jego brat. – Myśmy się w trójkę z Irkiem i Sebastianem chowali przy warsztacie i wszyscy w nim pomagaliśmy. Ojciec uczył mnie najpierw instalatorstwa, bo zapotrzebowania na wyroby kute w tamtych latach nie było. Specjalizował się w piecach do centralnego ogrzewania oraz instalacjach c.o. i wodno-kanalizacyjnych. Miałem z nim zawsze dobry kontakt, ale mało pracowaliśmy razem, bo w czasach kiedy zaczynałem, zatrudniał w warsztacie dziesięć osób a sam jeździł głównie do klientów – tłumaczy pan Dariusz, który na początku prowadził firmę razem z bratem Sebastianem. Kiedy ten zajął się budownictwem i poszedł w tym kierunku, ich drogi się rozeszły.

Dziś pan Darek zatrudnia dziewiętnastu pracowników i trzech uczniów. Jak do tej pory największe zamówienie realizował dla domu starców w Berlinie, co było pokłosiem Targów Budowlanych w Monachium. Ogrodzenia wykonane u Pawełka stanęły też wokół wakacyjnych apartamentów na Majorce. – Najpierw polecieliśmy samolotem, żeby wszystko pomierzyć. Potem wykonaliśmy bramy i ogrodzenia w warsztacie, a następnie wysłaliśmy je tirem na wyspę. Na montaż znowu polecieliśmy. Na miejscu spędziliśmy tydzień, ale nie były to wakacje, tylko zwykła praca – opowiada pan Darek, który wygrał również przetarg na ogrodzenie dla Sądu Rejonowego w Zabrzu. – Wybudowałem się przy zakładzie, więc do pracy mam blisko. Moja żona Michaela zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że częściej jestem w pracy, niż w domu, ale mój 6-letni syn Szymon, gdyby mógł, z warsztatu by nie wychodził. Wszystko go tu interesuje, więc jest szansa, że dostał coś w genach po przodkach – mówi ze śmiechem Dariusz Pawełek, który przez wiele lat grał na obronie LKS Naprzód 32 Syrynia i do dziś swemu klubowi wiernie kibicuje.

Syrynia – najlepsze miejsce dla rzemiosła

Od prawie stu lat rodzina Pawełków związana jest z rzemiosłem i z Syrynią. Wszystko zaczęło się od Alojzego Pawełka, który pochodził z Tworkowa, ale pracował w dobrach książąt Lichnowskich na Grabówce, gdzie była duża kuźnia. W Syryni poznał swą przyszłą żonę Marię i przy ul. Bukowskiej wybudował dom, gdzie razem zamieszkali. Za domem powstała też kuźnia, która działała już w latach 20. XX wieku. Jeszcze przed wojną na świat przyszli trzej synowie Pawełków: Karol (1920), Józef (1922) i Joachim (1930). – Dziadek wykonywał typowo kowalskie prace. Podkuwał konie, robił obręcze i inne kute elementy do wozów. Kiedy w 1936 roku budowano kościół w Syryni, to krzyż na wieży kościelnej wykonywał i montował właśnie on. Po wojnie trafił do obozu w Świętochłowicach. Uratował go syn Józef, który jako żołnierz wojska polskiego wstawił się za nim i udało się go stamtąd wydostać – opowiada Antoni Pawełek, ojciec Dariusza.

Wszyscy synowie pana Alojzego poszli w ślady ojca i związali się z kowalstwem i Syrynią. Najstarszy Karol wybudował się przy ul. Powstańców i pracował jako kowal na kopalni, średni Józef postawił dom niedaleko ojca i wynajmował kuźnię w Krzyżkowicach, a najmłodszy Joachim został na ojcowiźnie i przejął tamtejszą kuźnię. – Mój ojciec Józef znalazł w końcu pracę na kopalni „Anna”, ale za domem postawił niewielki zakład kowalski, w którym codziennie po zmianie pracował. Tak jak wcześniej dziadek, podkuwał konie, ale wykonywał coraz więcej prac ślusarskich – tłumaczy pan Antoni, który razem ze starszym bratem Herbertem często ojcu w warsztacie pomagał. – Nie było szans, żebyśmy mogli iść po szkole na boisko pograć w piłkę. Roboty było zawsze bardzo dużo, bo albo musieliśmy pleść siatki na płoty, albo pomagać w gospodarstwie. Chętniej niż do warsztatu chodziłem paść krowy, bo razem z kolegami biegałem po łąkach, żeby łapać raki, a matka nie widziała co robimy – wspomina ze śmiechem.

Tato potrafił jednak docenić zaangażowanie synów, dzięki czemu pan Antoni miał pierwszy motorower we wsi i już jako 14-latek jeździł na polskim Komarze. Podobnie jak starszy brat Herbert, zaczynał od pracy na kopalni. Najpierw trafił do „Anny”, a potem na siedem lat do „Jastrzębia”, gdzie był elektrykiem. – Kiedy ojciec przeszedł na emeryturę, zaczął coraz więcej pracować w swoim warsztacie i namawiał mnie, żebym do niego dołączył. Od 1974 roku byłem już żonaty i mieszkaliśmy z moimi rodzicami w Syryni. Moja żona Bernadeta długo nie musiała dowodu zmieniać, bo choć między nami nie ma żadnego pokrewieństwa, to nazwisko mamy to samo – wyjaśnia ze śmiechem pan Antoni, który w 1977 r. zrezygnował z dotychczasowego zajęcia i dołączył do ojca.

Patent na szczęście

Wspólna praca w warsztacie wymagała od pana Antoniego nie tylko inwestycji w sprzęt, ale i w siebie. – Kupiliśmy pierwsze spawarki i zaczęliśmy robić przede wszystkim instalacje centralnego ogrzewania, bo na to był największy zbyt. Ponieważ nie miałem żadnych uprawnień do prowadzenia własnego warsztatu ślusarskiego, w Zakładzie Doskonalenia Zawodowego w Katowicach ukończyłem kurs na ślusarza, dzięki czemu otrzymałem dyplom czeladnika – wyjaśnia pan Pawełek, który rozpoczął wkrótce własną działalność. – Nie zdążyłem zbyt długo popracować, a pojawiła się propozycja z lubomskiego GS-u, by przejść razem z pracownikami do nich na ryczałt. Spółdzielnia kupowała nam towar, prowadziła rachunkowość, a my tylko świadczyliśmy usługi. Pracowałem tam przez 10 lat, aż do roku 1990, gdy GS już nie mógł dalej zatrudniać ludzi na takich warunkach – wyjaśnia pan Antoni, który powrócił do własnego, wkrótce rozbudowanego, warsztatu. – Zatrudniałem wtedy czterech pracowników. Robiliśmy garaże aluminiowe, wsadzarki mechaniczne na ciągniki i brony dla gospodarzy. Zacząłem też produkować piece do centralnego ogrzewania. Jeden z nich nawet opatentowałem. To był taki kocioł, który miał dodatkowy wkład na ogrzewanie bojlera. Niezależnie od temperatury w piecu, woda użytkowa miała zawsze 90 stopni – tłumaczy pan Pawełek.

W 1992 roku wójt gminy Lubomia Wiesława Kiermaszek-Lamla zaproponowała, by pan Pawełek wziął w dzierżawę wodociągi. – To było ogromne obciążenie, bo nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z tak potężnym przedsięwzięciem. W jednej stacji uzdatniania było siedem wysokich na trzy metry filtrów, a wszystko bardzo zaniedbane. Nie mogłem sobie pozwolić na żaden dalszy wyjazd, bo zawsze musiał być ktoś na miejscu w razie awarii. Mam jednak satysfakcję, że przez 13 lat dzierżawy nie zapłaciłem ani jednego mandatu za złą jakość wody, a sanepid sprawdzał ją co dwa tygodnie – podsumowuje pan Antoni.

Dziś jest już na emeryturze, ale jako sołtys Syryni i radny gminy Lubomia, przyznaje, że ma ręce pełne roboty. Dzień seniora, pikniki rodzinne, wyjazdy na wycieczki, zabawy w domu kultury i sprzątanie ulic to imprezy, które dzięki niemu już na stałe weszły do kalendarza tutejszych wydarzeń. – Nad morzem byłem raz w życiu i powiem pani, że wielkiego wrażenia na mnie nie zrobiło. Wybudowałem w Syryni mały domek rekreacyjny z działką pod lasem, gdzie najchętniej odpoczywam. U nas jest tak pięknie, że daleko szukać nie trzeba. W naszej gminie wszystko jest fajne: drogi porządne mamy, elegancki dom kultury a za nim piękny teren, na którym odbywa się wiele imprez. Dwa lata temu postawiliśmy tam piramidę energetyzującą, a jak już nabierze się energii to można poćwiczyć, bo wybudowaliśmy obok street workout – podsumowuje pan Antoni, a ja myślę, że i bez tej piramidy Pawełkom energii do pracy nigdy nie zabraknie a w Syryni kolejnych sto lat to nazwisko będzie się kojarzyło z rzemiosłem.

tekst Katarzyna Gruchot | zdjęcia Paweł Okulowski