Podróż (dla) życia, czyli z rodziną dookoła świata

Co musi się stać, aby pięcioosobowa rodzina porzuciła „normalne” życie i wyruszyła w podróż dookoła świata? Odpowiedzieć na to pytanie potrafi tylko rodzina Jelińskich. Dziś wieczorem (godz. 18.00) w raciborskiej bibliotece Igor Jeliński opowie o tej niezwykłej rodzinnej wyprawie. Czytelnikom portalu Nowiny.pl polecamy natomiast artykuł „Podróż (dla) życia – jako przedsmak spotkania… lub jego substytut.


Jedną z ulubionych postaci Igora Jelińskiego jest Alphonse de Lamartine – tworzący w XIX wieku francuski poeta, pisarz, polityk i podróżnik. To on napisał, że „Świat jest książką, która na każdym kroku obraca stronę, cóż wie ten, który przeczytał tylko jedną”. Pisarz, który zachęca do poznawania świata, sam odbył i opisał wiele dalekich podróży. Dla Jelińskiego i jego rodziny dwuletnia podróż przez trzy kontynenty była czymś znacznie ważniejszym niż tylko poznawaniem egzotycznych miejsc.

22 marca 2009 roku przed katedrą w Bourges (miasto w środkowej Francji, w którym mieszkają), rodzina Jelińskich pożegnała się z sąsiadami i znajomymi. Następnie wsiedli do zapakowanego po dach land rovera i ruszyli w kierunku Rzymu. Po 1300 km jazdy przyszedł czas na drugi, symboliczny początek ich podróży, którym była modlitwa przy grobie Jana Pawła II. A potem, jak Lamartine 170 lat temu, ruszyli prosto ku Orientowi.

DSC_6483
Chile. Kordyliera Andyjska, ok. 5000 m n.p.m. w drodze do gejzerów El Tatio nad San Pedro de Atacama

Najważniejszy pierwszy krok

Ktoś powiedział, że nawet najdłuższą podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Tak naprawdę pierwszy krok w swojej podróży życia Igor i jego żona Rachela zrobili jeszcze jako dwudziestolatkowie. Choć nie byli jeszcze wtedy małżeństwem, to obiecali sobie, że kiedyś wyruszą razem w podróż dookoła świata. Przez wiele lat na pierwszym planie były jednak wychowywanie dzieci, praca, codzienne obowiązki. Co musi się stać, by pięcioosobowa, tradycyjna, dobrze zorganizowana rodzina zostawiła swój dom oraz dotychczasowe życie i ruszyła w świat, aby zrealizować młodzieńczo-szaleńcze marzenie?
– Uświadamialiśmy sobie coraz częściej, że nasz model życia czyli żona wychowująca na co dzień trójkę dzieci, ja krążący miedzy domem, lotniskami i biurami w różnych krajach Europy, na dłuższą metę grozi rodzinie katastrofą – mówi Igor Jeliński. – Nie chcieliśmy żyć w takim kieracie, niby razem, ale ciągle zagonieni, zapracowani i tak naprawdę żyjący obok siebie. Wtedy wrócił pomysł dalekiej, wspólnej wyprawy. Ale to bardzo trudna decyzja, kiedy zanurzeni jesteśmy w ustabilizowanym, komfortowym życiu. Żeby ją podjąć potrzeba nie tylko odwagi i determinacji, ale też jakiegoś zapalnika, który zachęci człowieka do powiedzenia sobie: OK, teraz!

Obecnemu prezesowi „Mieszka” ten „zapalnik” przyniosła sytuacja w pracy. Był wtedy menedżerem w dużej korporacji i dostał zadanie zamknięcia jednego z zakładów na północy Francji. „Zawsze kręciło mnie rozwijanie firm, a nie ich likwidowanie i zwalnianie ludzi, więc pomyślałem, że może to znak, że czas na dłuższą przerwę w pracy” – wspomina. Miał świadomość, że po dwóch latach nieobecności, powrót na rynek pracy może nie być łatwy, ale wcale nie ta obawa była największą przeszkodą. Pieniądze? Oczywiście są bardzo ważne, trzeba mieć jakąś sumę na przygotowanie wyprawy, utrzymanie w czasie podróży czy nieprzewidziane sytuacje. Ale, wbrew pozorom, sama podróż po innych kontynentach nie jest wcale droższa niż codzienne życie w Europie. Dodatkowo Jeliński przed wyjazdem założył firmę, którą potem „doglądał” z podróży telefonicznie i mejlem. Miał dzięki niej przez te dwa lata w miarę stałe dochody. Podkreśla jednak, że dużo więcej odwagi wymaga decyzja w kategoriach rodzinno-osobistych. Bo w jakimś sensie „zawiesza się” całe dotychczasowe życie: dzieci przestają chodzić do szkoły, trzeba coś zrobić z domem, rozstać się na długi czas z resztą rodziny, przerwać kontakty towarzyskie, itd. A pozostaje niewiadoma, czy naprawdę warto tak ryzykować, czy po podróży da się do wcześniejszego życia wrócić bez strat…?

Dwa razy dookoła świata

Przygotowania do wyprawy zabrały Jelińskim sześć miesięcy. Zaczęły się równolegle od zakupu używanego land rovera, przygotowania dzieci do nauki poza domem (zgodnie z programem uzgodnionym ze szkołą), przyjęcia przez wszystkich członków rodziny serii 11 szczepionek przeciwko różnym chorobom. W samochodzie m.in. powiększony został zbiornik paliwa (do 170 l), wymieniono zawieszenie na takie, jakie stosuje się w rajdach po bezdrożach, zamontowany został specjalny 44-litrowy zbiornik na wodę. Każdy z pięciorga uczestników wyprawy musiał zmieścić rzeczy osobiste w 30-litrowym plastikowym pudełku. Resztę wolnej przestrzeni w samochodzie wypełniły śpiwory, dwa namioty, trochę żywności, lekarstwa, narzędzia, kilka telefonów komórkowych, dwa laptopy ze skype-em, mapy.

Wyprawa Jelińskich w części azjatyckiej wiodła przez barwny, tętniący życiem Środkowy Wschód, z wyłaniającą się z piasków pustyni antyczną Palmyrą (obecnie bombardowaną w trakcie wojny syryjskiej) i zamkami krzyżowców aż po refleksyjną, wielokulturową Jerozolimę. W czasie podróży, w kościele zbudowanym przez krzyżowców w Abu-Gosh, zajmowanym teraz przez benedyktynów, Charles przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej. Potem była Afryka, która czarowała podróżników przez rok. Od Kairu aż po Przylądek Dobrej Nadziei towarzyszyły im reportaże Ryszarda Kapuścińskiego. Następnie samochód został przetransportowany statkiem do Ameryki Południowej, dokąd Jelińscy dolecieli samolotem. Z Buenos Aires wyruszyli do Ziemi Ognistej, następnie na północ do Limy i w Kordyliery, potem do Brazylii. W końcu, po prawie dwóch latach od opuszczenia domu, statkiem towarowym przeprawili się znów do Afryki. W Senegalu, słysząc język francuski i mając do rodzinnego miasta już „tylko” 5 tys. kilometrów, poczuli się prawie jak w domu. Przez dwa lata przejechali 130 tys. km. To więcej niż dwa razy dookoła świata, gdyby jechać wzdłuż równika. Odwiedzili w tym czasie 27 krajów, aż 65 razy przekraczając granice. Podczas wyprawy ich land rover zużył 12 tysięcy litrów ropy.

Rodzina Jelińskich na pustyni Wadi Rum w Jordanii
Rodzina Jelińskich na pustyni Wadi Rum w Jordanii. Na pierwszym planie od lewej: syn Charles (wtedy 9 lat), córki: Sarah (wtedy 11 lat) i Eleonore (wtedy 6 lat), na drugim planie małżeństwo Igor i Rachel Jelińscy

Skarby przywiezione do domu

Ich dom w Bourges wzbogacił się przede wszystkich o kolekcję masek afrykańskich. Zebrali ich podczas wyprawy tak wiele, że nie mieściły się w samochodzie i trzeba było wysłać je do Francji kurierem. Ale z takiej podróży tego co najważniejsze nie przywozi się w plecaku czy na dysku komputera. Z czym więc wrócili Jelińscy?

– Po pierwsze, żyjąc w Afryce za kilka dolarów dziennie, kupując tylko rzeczy naprawdę potrzebne do życia, piorąc ubrania wtedy kiedy rzeczywiście są brudne, uświadamialiśmy sobie każdego dnia, jaką bezsensowną konsumpcją i stratą czasu zajmujemy się na co dzień – mówi Igor Jeliński. – W podróży po prostu żyliśmy relacjami z napotykanymi ludźmi, rozmowami, emocjami, a nie gadżetami i sztucznymi problemami, w które tak łatwo się wkręcamy w naszym normalnym życiu.

Mój rozmówca podkreśla jednak, że nawet przemyślenia utrwalane przez wiele miesięcy nie są niestety szczepionką na całe życie, że trzeba sobie o tym przypominać na każdym kroku. Konsumpcjonizm, który mamy pewnie wdrukowany przez naszą cywilizację, jest strasznie podstępny. Jako przykład podaje, że wystarczyło, kiedy pewnego razu opuścili na moment afrykańskie bezdroża i dojechali do centrum handlowego w Johannesburgu, by nagły zakupowy szał ogarnął nie tylko dzieci, ale także ich – dorosłych i teoretycznie bardziej świadomych sytuacji. Jednak zdaniem Igora Jelińskiego, z dalekiej wyprawy do domu cała rodzina wróciła jeszcze z czymś ważniejszym.

Co zostaje na zawsze?

Po tym pytaniu mój rozmówca zastanawia się dłużej, a potem powoli i starannie dobiera słowa. – Setki rozmów i doświadczeń w podróży, mnóstwo czasu spędzonego z napotykanymi po drodze ludźmi, ale także razem – rodzinnie, bez pośpiechu i różnych „odciągaczy”, to nas wszystkich jakoś wewnętrznie uspokoiło. Bardzo silnie, bo nie tylko teoretycznie, ale praktycznie, przekonaliśmy się, że aby być w życiu szczęśliwym, trzeba mieć co położyć na talerzu, być zdrowym, potrafić rozmawiać z ludźmi, szanując ich, nawet jeśli nie zgadzamy się z tym co mówią. W tym sensie dobudowaliśmy jakąś brakującą część samych siebie i tego już nam nikt nie odbierze.

Igor Jeliński (45 l.) jest od 11 lutego 2015 r. prezesem zarządu Mieszko SA w Raciborzu. Obszerny wywiad na temat planów rozwoju firmy oraz krótką sylwetkę nietuzinkowego menedżera opublikowaliśmy w Nowinach Raciborskich (2 czerwca 2015 r.). Materiał można też znaleźć na www.nowiny.pl/109663