Tomasz Wójcik. Raciborzanin odkrywa Amerykę

Od dziecka jest zafascynowany Stanami Zjednoczonymi, a konkretnie zachodnią częścią. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy razem z trzema kolegami postanowił sprawdzić jak jest naprawdę. Najpierw udał się do Kalifornii, rok później zawitał do wschodniej części USA. Tomasz Wójcik, raciborzanin, trener personalny w klubie Brooklyn Gym, miłośnik przygód i tatuaży, podzielił się swoimi wrażeniami w rozmowie z Maciejem Koziną.

– Stany Zjednoczone odwiedziłeś dwukrotnie. Najpierw we wrześniu 2016 roku i przed dwoma miesiącami po raz drugi. Byłeś jednak w dwóch różnych częściach, która lepsza?
– Porównując wakacje, były na tym samym poziomie, ale zachodnia część, czyli ta, którą zwiedziłem przed rokiem, bardziej przypadła mi do gustu. W minionym roku zaczęliśmy od Los Angeles, przez Kalifornię udaliśmy się do San Francisco, stamtąd do Las Vegas w stanie Nevada, z Vegas przez Arizonę do San Diego. Grzechem byłoby również nie zwiedzić meksykańskiego miasta Tijuany, znajdującego się tuż przy granicy z USA.

– Meksyk wywarł na Tobie spore wrażenie.
– To prawda, nie był to Meksyk do którego leci się wypocząć na wakacje z rodziną, tylko Meksyk, w którym małe dzieci biegają po ulicach usiłując zarobić na życie sprzedażą narkotyków. Za fryzjera, gdzie obsługiwał mnie dwunastoletni chłopiec zapłaciłem tylko 1,5 dolara, z napiwkiem. Podobne wrażenie zrobiło na mnie San Francisco, gdzie bogate życie mieszało się z biedą. Przechodziliśmy ulicami, na których były zarówno luksusowe domy, jak i ludzie z dorobkiem życia na metalowym wózku i strzykawką w żyle. Przechodnie zainteresowani byli życiem człowieka z ulicy tak samo jak papierkiem po snickersie.

– Podróżujecie wynajmując auto.
– Zgadza się. Za pierwszym razem przylecieliśmy do Los Angeles i wypożyczonym autem zwiedzaliśmy Stany.

– A dlaczego właśnie zachód, a nie wschodnia część przypadła bardziej do gustu?
– Los Angeles i Nowy Jork to jedne z bardziej zaludnionych miast w USA, a różni je bardzo wiele. W LA życie jest spokojniejsze, natomiast w NY można było odczuć pęd życia. Jeden kraj, a dwa różne style życia.

– Jeśli miałbyś wybrać miasto w którym chciałbyś zamieszkać?
– Zdecydowanie San Diego. Najładniejsze miasto z tych, które widziałem. Leży nad morzem, i w zimie i w lecie jest tam 35 stopni, a do tego są piękne plaże i bogata historia.

– Ile kilometrów zrobiliście podczas tych przygód?
– Sumując dwa wyjazdy to blisko 9 tysięcy kilometrów. Za pierwszym razem zrobiliśmy ok. 4 tys. km, teraz było niecałe 5 tys. km. W tym roku trasa była bardziej przemyślana niż przed rokiem. Za pierwszym razem zaczynaliśmy i kończyliśmy w Los Angeles, więc zrobiliśmy kółko, a teraz wylądowaliśmy w Chicago, a do Polski wracaliśmy z Miami.

– Tegoroczną przygodę zaczęliście od Chicago. Gdzie dalej wybraliście się w podróż?
– Z Chicago do Detroit – miasta opuszczonego. Kiedyś tętniącego życiem oraz wieloma miejscami pracy, teraz określanego miastem wymarłym, z powodu przestępczości i bezrobocia. Następnie udaliśmy się do Toronto w Kanadzie, gdzie byliśmy dwa dni i przez wodospad w Niagarze pojechaliśmy do Nowego Jorku.

– Warto zobaczyć Niagarę?
– Jak najbardziej. Tak samo jak Wielki Kanion. Nigdy nie byłem gościem, który rozkoszuje się cudami natury, ale te miejsca robiły wrażenie.

– W Chicago spotykaliście Polaków?
– Tak, bardzo dużo. Podchodziło się do budki z szybki jedzeniem i niemalże każdą obsługiwał Polak. Początkowo nie planowaliśmy pobytu w Chicago, ale bardzo mi się tam podobało.

– Jesteś trenerem personalnym, więc jak mogłeś jeść fast foody?
– Będąc na drugiej stronie kuli ziemskiej wypadałoby spróbować wszystkiego, zarówno mięsa z aligatora, jak i słynnych amerykańskich hot-dogów. Poza tym podchodzenie do budek nie było równoznaczne z konsumpcją tych produktów. Często pracujący tam dawali nam znać o lokalnych atrakcjach.

– Przed naszą rozmową wspominałeś, że w Detroit spotkałeś kogoś wyjątkowego.
– Tak, Leslie „Les” Gold’a z synem, prowadzącego amerykańskie reality show pt. Hardcorowy Lombard.

– A Kanada i Toronto?
– Było ciekawie. Siedzieliśmy w barze na kolacji i jeden z Kanadyjczyków jak dowiedział się, że jesteśmy Polakami to zapytał, dlaczego siedzimy tutaj, a nie jesteśmy w jednej z polskich dzielnic na corocznym polskim święcie. Nie wiedzieliśmy o tym, ale udaliśmy się tam. Zjedliśmy kolację w polskim barze, obsługiwanym przez Polaków.

– Wspomniałeś, że w Nowym Jorku jest pęd życia, jakie tam ciekawe miejsca zobaczyłeś?
– Byłem np. w hotelu w którym nagrywano film „Kevin Sam w Nowym Jorku”. Niestety tylko zobaczyć, bo nocleg na weekend wynosił 8 tysięcy złotych. Pierwsze dwie noce spędziliśmy w słynnej dzielnicy Queens, kolejną w samym centrum Manhattanu obok Madison Square Garden. W Central Parku udało mi się trafić na próbę rockowego zespołu Green Day, który kolejnego dnia grał darmowy koncert wraz ze Stevie Wonderem. Poza tym Wall Street, Most Brooklyński, Rockefeller Plaza, czy np. słynne miejsce po dwóch wieżach, które naprawdę pachnie jeszcze tragedią sprzed 16 lat.

– Gdzie dalej wiodła wasza podróż?
– Z Nowego Jorku pojechaliśmy do Filadelfii, do miasta gdzie Rocky, wbiegał po schodach jak się okazało w Conversach. Marzenie z dzieciństwa o przebieżce, oczywiście też w Conversach, zakończonej triumfalnym skokiem, uważam za spełnione. Kolejnym punktem była stolica, Waszyngton i Biały Dom. Dalej udaliśmy się do Orlando, a stamtąd do Miami.

– Statua Wolności to pewnie jeden z punktów wycieczki?
– Tak, ale moim zdaniem jest przereklamowana.

– Zakończyliście w Miami.
– Uważam, że jest ładne, ale też przereklamowane i lata świetności miało 30-40 lat temu, gdy królowie kokainy budowali je za pieniędze z obrotu używkami. Zawitaliśmy także na Bagna Everglades, gdzie mieliśmy okazję spróbować mięsa z krokodyla. Nawet go pocałowałem… Żywego!

– Całowałeś krokodyla?
– Tak, aczkolwiek potem zwątpiłem w to co zrobiłem, gdy zobaczyłem, że osoba odpowiedzialna za te zwierzaki dezynfekowała ręce (śmiech).

– Nie było problemu z poruszaniem się autem po Stanach?
– Raczej nie. Raz dostaliśmy mandat za złe parkowanie, a innym razem udało się nam przekonać policjanta, by nie dawał kary.

– Wysoki mandat?
– Chyba 50 dolarów, na cztery osoby nie bolało.

– Podróżowaliście zmieniając się za kierownicą?
– Nie. Każdy z nas pełnił jakąś rolę. 80% trasy przejechał jeden z kolegów. Sam zrobiłem kilkaset kilometrów. Reszta mogła oglądać filmy w aucie i rozkoszować się widokami.

– Już przedstawiłeś w jakich miejscach się pojawiliście, ale zapytam jeszcze o te, które najbardziej zapadły w Twojej pamięci.
– Za pierwszym razem odwiedziłem grób Bukowskiego. Henry Charles Bukowski to amerykański poeta, którego lubię czytać już od bardzo dawna. Cmentarz był wielkości Ostroga, więc pokazałem jednej pani kogo szukam i wskazała mi rejon. Gdy zapytałem gdzie znajdę konkretnie ten grób, to odparła, że zobaczę przy nim butelki z whisky. Spełniłem tym samym kolejne marzenie i wziąłem sobie małego hausta na jego grobie. Polecam również Universal Studio w Hollywood – bardzo klimatyczne miejsce w którym możemy znaleźć miasteczko Simpsonów, Forresta Gumpa, Harrego Pottera… Świetnym miejscem jest również Las Vegas, które słynie z miana miasta grzechu, czy wesołego miasteczka dla dorosłych.

– Jest miejsce, które byś odradził?
– Nie jedźcie do Disneylandu. W Orlando gdzie jest największy tego typu park rozrywki, zapłaciliśmy mnóstwo pieniędzy, a spędziliśmy tam pół godziny. Wiedzieliśmy, że Disneyland jest bardziej dla dzieci niż dla dorosłych, ale sądziliśmy, że będzie to wyglądało inaczej. Po prostu było nudno. Cena nie jest adekwatna do tego co tam się dzieje.

– Jesteś miłośnikiem tatuaży. Pojawiły się nowe na Twoim ciele po wizycie w USA. Ile ich było?
– Tylko dwa. Rok temu zrobiłem w Los Angeles i teraz w Nowym Jorku. Chciałem również w Chicago, żeby mieć tatuaże z trzech największych miast Stanów, ale wyszłoby to zbyt drogo. Zrobienie tam tatuażu to wydatek rzędu minimum 250 dolarów. W LA wytatuowałem kobietę z wzorów Jerrego Sailora, a w NY Myszkę Miki jako Statuę Wolności.

– Skąd pomysły?
– Wpisałem w internecie zapytanie o najpopularniejsze studio tatuażu. Zadzwoniłem i okazało się, że są w stanie wykonać pracę od zaraz bez żadnych zapisów i ustalenia wzoru. Odnośnie Myszki Miki, to decyzja była podjęta w trakcie trwania rozmowy telefonicznej.

– Czy mieliście jakieś nieprzyjemne sytuacje?
– Jednemu z kolegów nie doleciał bagaż, więc wylądował z plecakiem i z nim wyleciał. Wina była po stronie linii lotniczej, która zostawiła bagaż na Islandii. Śmiesznie to wyglądało, bo my ładowaliśmy torby od hotelu do hotelu, a on cały czas z plecakiem. Jego bagaż wrócił potem do Polski.

 

– Udało ci się wygrać nagrodę pieniężną dzięki pobytowi w Stanach.
– To prawda. Wrzuciłem do sieci zdjęcie w koszulce jednej z brytyjskich firm i okazało się ono najlepsze w konkursie, o którym istnieniu nie miałem pojęcia. Wygrałem 1000 zł do wydania w ich sklepie.

– Chciałbyś zamieszkać w Stanach?
– Na stałe nie, aczkolwiek rozważam taką możliwość na dłuższy czas. Na stałe to tylko Racibórz. Nie lubię dużych miast.

– Zamieszkać na dłuższy czas, czyli? W jakiej roli byś się tam odnalazł?
– Myślę, że jakieś 2-3 lata. A co bym tam chciał robić? To samo co w Polsce. Dalej być trenerem personalnym. Od dziecka jestem związany ze sportem i chcę to kontynuuować. Ciągle się rozwijam w roli trenera, i nic w tej kwestii się nie zmieni.

– W Raciborzu wyróżniasz się poprzez swój styl. Mało kto jest tak wytatuowany jak Ty. A w Stanach? Wyróżniałbyś się w jakiś sposób?
– Też się nad tym zastanawiałem. Owszem mam dużo tatuaży. Będąc w Venice Beach w Kaliforni, dzielnicy w którym można spotkać dużo „świrów”, dalej się wyróżniałem. Nie widziałem zbyt wielu osób, chociażby tak wytatuowanych jak ja. Zarówno podczas pierwszego jak i drugiego wyjazdu byłem zaczepiany i zasypywany pytaniami o tatuaże. Towarzysze wycieczki mieli z tego niezły ubaw.

– Baliście się czegoś podczas wyjazdu? Była sytuacja, która wywołała u was strach?
– Raz czy dwa zapuściliśmy się w „ciemne” dzielnice, kojarzone z amerykańskich filmów. W tych miejscach gdzie czuliśmy się „pod napięciem” lekko przyspieszyliśmy kroku. Raz się zgubiłem z kolegą w Vegas, ale ogólnie nie było sytuacji w których strach nas paraliżował.

– Jak już wspomniałeś chciałbyś pojawić się jeszcze w Stanach, ale świat to nie tylko USA. Jakie inne miejsca na świecie chcesz jeszcze zobaczyć?
– Na pewno raz jeszcze cała Kalifornia, Los Angeles, San Francisco, Sacramento, San Diego. W przyszłym roku jednak planujemy podróż koleją transsyberyjską, więc czeka nas mały kontrast w stosunku do poprzednich wakacji.

Maciej Kozina