Tradycyjne śląskie wesele z kołoczem i akordeonem

Mówi się, że co kraj to obyczaj, ale i w poszczególnych regionach Polski można spotkać się z różnorodnymi tradycjami i zwyczajami weselnymi. A jak wyglądają one na Śląsku? – Tradycyjne śląskie wesele to było wesele! Cała wieś żyła uroczystością – wspomina Maria Błaszczok, mieszkanka Nieboczów.

Jedne ochoczo kultywowane do dziś, inne coraz rzadziej spotykane. Śląsk posiada wiele pięknych i barwnych tradycji, również weselnych. Przyjrzyjmy się im bliżej.
– Nie było sal, restauracji, nie było kateringu. Ludzie musieli się naprawdę poświęcić, żeby zorganizować ślub i wesele. Z dwóch pokoi trzeba było wynieść meble, żeby goście mogli się pomieścić. Trzeba było przygotować jedzenie, a później gdzieś je przechować. Ale wszystko to wspominam z wielką radością. U nas jak było wesele, to cała wioska nim żyła – mówi Maria Błaszczok z Nieboczów, która w swoim życiu organizowała pięć wesel. Każde wiązało się ze śląskimi zwyczajami.

Śląski kołocz

Tak jak tradycja nakazuje, trzeba zacząć od śląskiego kołocza. Weselne tradycje na Śląsku zaczynają się na tydzień przed ślubem. Wtedy to przyszła para młoda rozdaje rodzinie, sąsiadom i znajomym, którzy nie będą obecni na weselu kołocz, czyli popularne ciasto występujące w czterech najpopularniejszych odmianach: kołocz z posypką (bez nadzienia), kołocz z nadzieniem serowym, makowym i jabłkowym. – Pamiętam, że jak piekliśmy kołocz weselny, to z 50 kg mąki. Pięknie przystrojony rozdawało się nie tylko sąsiadom i znajomym, ale też gościom. Właściwie cała wieś dostawała. Już samo roznoszenie to była wielka radocha – wspomina Maria Błaszczok. Weselny kołocz jest zawsze ozdobnie zapakowany. Dołącza się do niego bilecik, na którym widnieją wierszyki typu: „Aby nasi goście w pamięci nas mieli, młoda para od serca kołoczem się dzieli” lub „Jak obyczaj stary każe, wedle ojców naszej wiary, kołoczem się z Wami dzielimy i smacznego życzymy”.

„Wyszczyżki”

„Wyszczyżki” to dzieci oczekujące na poczęstunek od pary młodej. – Po wojnie ludzie żyli biednie. Jak szykowało się wesele, to dzieci przychodziły pod płot i czekały, aż dorośli przyniosą im poczęstunek. Najczęściej była to resztka kołocza, ale uciechy było mnóstwo – podkreśla pani Maria.

„Czaskanie”

Dzień przed ślubem, późnym popołudniem lub wieczorem, do domu panny młodej przychodzą znajomi, przyjaciele, goście weselni i sąsiedzi i przed drzwiami „czaskają”, czyli tłuką spore ilości porcelanowych naczyń, starego szkła czy ceramiki. Wszytko to rzecz jasna na szczęście młodej parze. Natomiast młodzi mają w obowiązku wspólnymi siłami posprzątać to, co zostało stłuczone. Rodzice panny młodej w podziękowaniu goszczą przybyłych poczęstunkiem w postaci śląskiego kołocza i weselnej wódki.
– Przyjeżdżali na wozie, na furmankach. Co się naczyń natłukło! Ile nabałaganiło! Ludzie całkiem inaczej żyli, teraz ten zwyczaj zanika – mówi pani Maria.
W różnych rejonach Śląska „czaskanie” przybiera przeróżne formy. Zwyczaj polegający na tłuczeniu szkła i porcelany przed domem rodzinnym narzeczonej w tzw. wigilię ślubu nazywa się „polterabend” i jest praktykowany w różnych regionach, na przykład w okolicach Kaszub.

Wykupienie panny młodej

W dniu ślubu panna młoda nie zostanie od tak oddana panu młodemu. Musi on „zapłacić” rodzicom za ich córkę, jest to tak zwane „wykupienie panny młodej”. Jest to obrzęd spotykany także w wielu innych regionach Polski. Najczęściej świadkowa lub świadek panny młodej licytuje się z panem młodym, ile jest on w stanie zapłacić za swoją przyszłą żonę.
– Pamiętam, że najpierw wychodziła z domu pierwsza druhna. Były poukładane wierszyki. Druhna „zarzucała” młodemu, że najpierw chodził do niej, a teraz jej nie chce. To takie utarczki były, ale w żartach. Rodzice też swojego żądali, trzeba się było licytować – podkreśla mieszkanka Nieboczów.

Śląskie „szlogi”

Droga młodych do kościoła nie jest łatwa. Często na drodze muszą pokonać tzw. szlogi, czyli „bramy” ustawione najczęściej przez sąsiadów lub znajomych. Aby młodzi mogli jechać dalej muszą zapłacić weselną wódką. – Najczęściej brali drabinę i zastawiali drogę. Byli przystrojeni, czasem poprzebierani. Trzeba im było dać wódkę. Czasem przeszli się też z czapeczką po weselnikach, żeby ci wrzucili jakieś pieniądze – wspomina pani Maria.

Prezenty

Szczególnie po wojnie czasy były trudne i najlepszym prezentem dla młodych były produkty, dzięki którym mogli zorganizować weselny poczęstunek. – Sery, jaja i tak dalej. To były prezenty i to najbardziej potrzebne. Dopiero później zaczęło się obdarowywać kompletami pościeli itd. No a teraz to jednak głównie pieniądze, żeby młodzi mogli zrealizować swoje marzenia, np. podróże – podkreśla pani Maria.

Śląska kuchnia

Bardzo ważnym elementem śląskiego wesela jest jedzenie. Menu weselne nie może obyć się bez gorącego rosołu z „nudlami” (makaronem), śląskiej rolady, klusek oraz modrej kapusty (czerwona kapusta z zasmażką). – Już kilka dni przed weselem kobiety spotykały się i robiły nudle. Jedne pomagały drugim – zapewnia mieszkanka Nieboczów. Ze słodkości królowały: wspomniany wcześniej kołocz, szpajza i torty, ale jak mówi pani Maria, „nie z bitą śmietaną, tylko ucierane, na swojskim maśle”.

Drużyna

Drużyną stanu wolnego nazywa się druhny i drużbów. Dla każdej panny z osobna zapraszało się wybranego przez nią kawalera, który towarzyszył jej w trakcje wesela. Cała drużyna składająca się z kilku, a czasami nawet kilkunastu par, które prowadziły młodą parę do ołtarza, tworząc szpaler wzdłuż przejścia, a później także na miejsce przyjęcia weselnego. – Prowadzili nie tylko przed sam ołtarz, ale szło się przez całą wieś, do kościoła. Młodzi szli pieszo, a za nimi cały orszak – wyjaśnia Maria Błaszczok.

Oczepiny o północy

Oczepiny odbywają się równo o północy. Ceremoniał ten polega na pozbawieniu się wzajemnie przez parę młodą atrybutów ślubnych. Pan młody musi zdjąć swojej żonie welon, w czym przeszkadzają mu świadkowie. Po zdjęciu welonu panna młoda przestaje być panną, a staje się żoną, na oznakę czego otrzymuje czepek lub chustę.

Akordeon

– Na każdym weselu musiał być akordeonista. Obowiązkowo. A jakie orkiestry były! To jest nie do opowiedzenia. Prócz akordeonu saksofon, trąbka, skrzypce. Nogi same się do tańca rwały – zapewnia pani Maria.

oprac. (mak), na podst. polki.pl