Violetta Larysz-Wołek o wolności tworzenia i tańcu na płótnie

Jest „kolorowym ptakiem”. Lubi zmiany, trudno jest jej określić, gdzie będzie za kilka lat. Łapie ulotność chwili i przekazuje ją za pomocą swoich obrazów dalej. Przekonuje, że wszystko co czyni w świecie zewnętrznym, jest skutkiem impulsu, jaki zachodzi w niej samej, w ścisłym centrum jej duszy. Wierzy, że dzięki sztuce można spojrzeć na swoją egzystencję z innej perspektywy. Malowanie przenosi ją do świata wolności, w którym łączy się ze swoim prawdziwym „ja”. Violetta Larysz-Wołek już dawno przestała być tylko artystką. Od lat dzięki pracy nad rozwojem osobistym uczy się żyć tu i teraz. Pomaga również innym odkryć umiejętności, jakie w nich drzemią.


_OQL9729

Ogromna przestrzeń poddasza kamienicy przy Opawskiej tonie w promieniach słońca. Nie dostrzegam ani jednego skrawka mroku, z okien rozpościera się za to widok na park. Zieleń bardzo mnie uspokaja, wtrąca moja rozmówczyni, trzymając w jednej ręce słoik z farbą, drugą włączając muzykę relaksacyjną. Przy niej najlepiej się maluje – pada z ust naszej bohaterki. Pracownie urządziła sama, każdy przedmiot wydaje się być stworzony dla tego miejsca. Rozmawiamy ponad dwie godziny, a żadne z nas nie spogląda na zegarek. W towarzystwie abstrakcyjnych obrazów, które pokrywają ściany pomieszczenia, wydaje się, że czas się zatrzymał. Kątem oka zerkam na tytuły kilku z nich – Narodziny, Obecność, Tańczące Anioły, Moja Droga, Istnienie – i już wiem, o co powinienem zapytać na samym początku…

– Co chce pani przekazać za pomocą swoich obrazów?
– Przede wszystkim, że każdy z nas, w swoim źródle, jest wolny. Dla mnie tworzenie jest w pewnym sensie odbiciem tej wolności, jakakolwiek ona jest. Od momentu, gdy zaczęłam malować, dostrzegam rzeczy, których wcześniej nie byłam w stanie zobaczyć. Zupełnie inaczej spoglądam na swoje życie, na cel istnienia. Dociera do mnie, jak wiele moje obrazy chcą mi przekazać. Są odbiciem moich przeżyć, a nie rzadko także życia członków mojej rodziny, przyjaciół, znajomych.

– Maluje pani dla innych?
– Zdarza się, że ktoś poprosi mnie o stworzenie obrazu. Czasem podaje mi niejako punkt wyjścia, swego rodzaju inspirację w postaci tego z czym jest w danej chwili, jak się czuje, temat z jakim chce pracować. Bywa tak, że zleceniodawca narzuca formę, kolor, wiem jednak, że jeśli choć przez moment zacznę działać według jakiegoś ściśle określonego planu, dzieło będzie puste. Nieraz z dość trywialnego zagadnienia, na płótnie objawia się głęboki przekaz, odnoszący się do jakiegoś wydarzenia z życia tej osoby. Okazuje się, że dane przeżycie potrzebowało ujścia, a najlepszym do tego narzędziem był ruch na płótnie.

– Rozumiem, że impulsem do działania może być krótki komunikat.
– Dokładnie. Nie trzeba wypowiadać miliona słów, aby zostać zrozumianym. Szczególnie wtedy, gdy mówimy o sztuce. Niemal wszystkie moje obrazy noszą jednowyrazowy tytuł. Nigdy się nad nim nie zastanawiam. Po prostu daję sobie go poczuć. I przychodzi.

_OQL9717

– Maluje pani od niedawna, bo dopiero od pięciu lat. Wcześniej nie odnajdywała pani w sobie talentu?
– Będąc nastolatką marzyłam o nauce w technikum plastycznym. Moje życie potoczył się jednak tak, że tam nie trafiłam. Rekompensowałam to sobie wizytami w galeriach. Chciałam obcować ze sztuką. Szczególnie z abstrakcją, która zawsze szczególnie mnie pociągałam. Chłonięcie plastycznych akcentów we wnętrzach było dla mnie ekscytujące. Cieszę się, że nastał czas, że i ja mogę dawać upust tej pasji .

– Co sprawiło, że w końcu wzięła pani pędzel, farby i zaczęła wyrażać siebie na płótnie?
– Od dziecka miałam w sobie – ciężko mi to nazwać – rodzaj skumulowanej energii, która kiedyś musiała pchnąć mnie do tworzenia. Długo z tym zwlekałam. Bałam się zacząć. Bałam się swojego wewnętrznego krytyka. Odważyłam się podczas studiów architektonicznych. Od tamtej chwili się rozmalowałam.

_OQL9690

– Na jaką skalę?
– Spod mojej ręki wyszło dotychczas ponad sto osiemdziesiąt obrazów i kilkadziesiąt rysunków. Co ciekawe, w tym roku powstały zaledwie dwie abstrakcje. Najpłodniejsze były lata 2013 i 2014. Swoje obrazy prezentowałam na wystawach indywidualnych w Polsce i w Czechach jak również, jako członkini Związku Polskich Artystów Plastyków Polska Sztuka Użytkowa, gościłam ze swoimi pracami m.in. w Muzeum Śląska Opolskiego.

– Zastanawia mnie jedno. Mówi pani, że motyw obrazu pochodzi z pani duszy, a nie z rozumu. Ale przecież w pani jest sporo optymizmu, a nie wszystkie obrazy go wyrażają.
– Każdy z nas jest zlepkiem przeróżnych emocji. Sztuka potrafi przyjąć każde z uczuć. Charakterystyczne w moich pracach jest to, że nie ma podobnych motywów, różnią się akcentami kolorystycznymi, fakturą, nawet sposobem, w jaki powstają. Sama do końca nie potrafię przewidzieć jak potoczy się proces malowania. Uwielbiam bawić się kolorami. Stosuję szpachlę, rzadziej pędzle, czasami dłonie. Albo leję farbę, a później odpowiednimi ruchami nadaję jej abstrakcyjne kształty. To taki swoisty taniec na płótnie.

DSC_1971

– To czasochłonne zajęcie? Przygotowuje pani obraz od „a” do „z”, czy raczej wraca do starych malunków?
– Jestem typem człowieka, który robi kilka rzeczy niemal w tym samym czasie. Tak jest z moim malowaniem – czasem mam rozłożone dwa, trzy płótna, zajmuję się jednym obrazem następnie kolejnym, a po jakimś czasie znów wracam do tego poprzedniego. Nieraz dzieło jest skończone jednego wieczoru, innym razem spędzam nad nim kilka dni, a nawet miesięcy.

– Specjalizuje się pani w abstrakcji. Dlaczego jest pani wierna tylko temu nurtowi?
– Znów muszę powiedzieć, że to płynie po prostu ze mnie. Właśnie w takim malarstwie czułam się zawsze najlepiej. Piękne jest to, że taki obraz można zinterpretować na tysiące sposób, a i tak to zawsze będzie tylko nasze osobiste odczucie tego, co autor miał na myśli. W całej sztuce zresztą fascynujące jest to, że możemy, ale nie musimy jej interpretować.
Pani Violetta unosi dłoń i wskazuje na jeden z obrazów, który wisi tuż za moimi plecami. To kwadratowy akryl na płótnie. Ciemne, w większości czarne akcenty kolorystyczne przeplata jaskrawo-zielona poświata. Żółte kropki, w niektórych miejscach połączone linią przypominają konstelacje gwiazd.
Nazwałam go Kosmos. Ale przecież ktoś inny może nie zobaczyć w nim galaktycznych motywów. Mnogość interpretacji wyraźnie pokazuje różnorodność nas samych. Istotny jest też punkt patrzenia a przede wszystkim odczuwania…
Artystka ściąga ze ściany niewielkich rozmiarów rysunek.
Bez zastanawiania się stawiałam jedną kropkę przy drugiej. Po dwóch godzinach przerwałam, popatrzyłam na pracę i stwierdziłam, że nic nie „widzę”. Gdy odwróciłam ją o 180 stopni sytuacja się zmieniła. Dostrzegłam dziecko i matkę połączonych łożyskiem, czyli drzewem życia. To była jedna z tych wielu poruszających chwil, które często przeżywam.

_OQL9708

– Sprzedaje pani swoje dzieła. Z którymś szczególnie trudno było się pani rozstać?
– Do każdego mam sentyment, ale było kilka takich, z którymi mocno się utożsamiłam. Pamiętam dwa: Macierzyństwo i Relacja. Pojechały na wystawę do Rybnika i już do mnie nie wróciły. Zostały sprzedane. A ja ze swoistym bólem na szybko robiłam im zdjęcia, aby mieć po nich jakiś ślad. Ważnym obrazem były dla mnie: Hormony. To pierwsza praca przy której poczułam, że to płynie z mojego wnętrza a nie z umysłu.

– Dzieli pani swoją twórczość między malarstwo i rysunek. Na ścianie widzę kilka portretów. To pani dzieci?
– Tak. Chciałam spróbować tej formy. To było na początku mojej twórczości. Obecnie sporo rysuję. Jest mi bliski rysunek automatyczny. Dużo dowiedziałam się o nim na jednym ze szkoleń, jakie odbyłam w Wiedniu, które traktowało m.in. o fizyce kwantowej. W swojej praktyce zauważyłam, że moment wprowadzenia konkretnego aspektu czy – nazwijmy to – problemu w ruch, generuje i uruchamia szereg zdarzeń i okoliczności jako następstwo kwantowego splatania.

DSC_2000

– Doszła pani do punktu, w którym chce być nauczycielką. Warsztaty dla dzieci i młodzieży powstały z chęci przekazania swojej wiedzy młodszym pokoleniom?
– Tak. Stworzyłam dla nich przestrzeń, w której będzie uruchamiać się ich potencjał. Przestrzeń, w której nie będzie się oceniać i wartościować, tylko pielęgnować ich indywidualność. Jako matka jestem świadoma ich ograniczeń i blokad, które towarzyszą im w życiu codziennym. Będę z tym pracować i to nie tylko poprzez ruch na papierze czy płótnie, ale również poprzez ruch ciałem. Taniec spontaniczny jest mi również bardzo bliski w odkrywaniu siebie i towarzyszy mi od bardzo dawna. Formalnie skończyłam Akademię Tańca Terapeutycznego. Zajęcia będą prowadzone w małych grupach. Prócz tych warsztatów, będę prowadzić cykliczne Wieczory w Tańcu dla dorosłych. Głównym ich celem będzie rozładowanie napięć w ciele, wyzwolenie radości i pogłębienie relacji z samym sobą. Co ważne nie trzeba umieć tańczyć i nie będziemy uczyć się żadnych kroków. Dla mnie osobiście jest to swoistą medytacją w ruchu.

– Podobnie jest z „pracą nad programami wewnątrz naszego ciała”, o których wspomniała mi pani przed rozpoczęciem wywiadu? Mogłaby by mnie pani wtajemniczyć w to zagadnienie?
– Będę drugim w Polsce akredytowanym praktykiem tej metody. Szkoliłam się m.in. w Holandii, na Słowacji i w Czechach. Krótko mówiąc, metoda ta pozwala na urzeczywistnienie swojego życiowego potencjału poprzez eliminację psychicznych oraz fizycznych blokad. Uświadamia, czego tak naprawdę w życiu chcemy, kim jesteśmy i jaki jest jego cel. Jest to prosty i skuteczny sposób integracji umysłu, ciała i ducha, co prowadzi do uwolnienia od ran emocjonalnych i tym samym uruchamia proces samoleczenia. To praca indywidualna z klientem.

Rozmawiał Wojciech Kowalczyk, zdjęcia Paweł Okulowski, Alina Luterek

_OQL9706

Violetta Larysz-Wołek – malarka, rysowniczka. Matka dwóch synów (10 i 12 lat) oraz dwóch córek (8 i 15 lat). Urodziła się w 1975 r. w Opolu, w 2003 r. zamieszkała w Raciborzu i przez 5 pierwszych lat prowadziła szkołę językową dla dzeci. Ukończyła marketing i zarządzanie na Politechnice Opolskiej, w latach 1997-1999 uczyła się w The Chartered Institute of Marketing w Wielkiej Brytanii. Po powrocie do Polski, w 2002 roku uzyskała dyplom MBA. W 2009 r. skończyła Wyższą Szkołę Techniczną w Katowicach na Wydziale Architektury, Budownictwa i Sztuk Stosowanych. Jak sama mówi: W swoją twórczość próbuję zawsze wpleść element zabawy, beztroski, wyjście poza myślenie dotykając pustki; eksperymentuję nie oczekując. Dzieląc się z innymi moją sztuką wspominam czasem Junga: „Tworzenie czegoś nowego nie dokonuje się poprzez intelekt, ale poprzez instynkt zabawy, wypływający z wewnętrznej potrzeby. Umysł twórczy bawi się przedmiotami, które kocha.”

DSC_2018