Złapany na haczyk, czyli targi wędkarskie oczami laika

Nigdy nie złowiłem ryby. Nie brałem nawet udziału w wędkowanie jako współtowarzysz, a co więcej – ani razu nie trzymałem w rękach wędki, a od robaków, na które łowił mój dziadek, uciekałem, gdzie pieprz rośnie. Do Nędzy na targi przybyłem jako wędkarska tabula rasa.


Od razu pojąłem paradoks całej sytuacji – znalazłem się wśród zapaleńców, dla których tego typu impreza jest świętem samym w sobie. Z mojej pespektywy początkowo jawiła się jako droga przez mękę. Strasznie było jednak wyłącznie przez pierwszy kwadrans. Później połknąłem haczyk i zostałem na kolejne godziny.

Z ojca na syna

Targi są jedną z nielicznych okazji, aby przekonać się, jak liczebne jest środowisko pasjonatów łowienia ryb. Przekroczyłem próg hali z utartym w świadomości stereotypem wędkarza, jako starszego pana, wstającego o świcie, aby koczować nad brzegiem jeziora w oczekiwaniu na udany połów. Ujrzałem jednak wiekową i płciową mieszankę, w której liczebnością zdecydowanie przewodzili panowie w sile wieku.

Jak zdradza Eugeniusz Suleja (pierwszy z lewej), coraz więcej miłośników łowienia ryb korzysta z nowoczesnego sprzętu takie jak łódki elektryczne czy podwodne kamery

Nie brakowało kobiet. Większość jedynie towarzyszyła swoim mężczyznom, niektóre spośród nich przybyły z ciekawości, aby przekonać się jak wyglądają kulisy sportu, którym para się brzydsza część ich rodzin. Wyjątkiem była Barbara Auguścik z Wodzisławia Śląskiego, która nie tylko wędkuje, ale także zaraża swoimi upodobaniami pozostałych domowników, w tym… męża, Kazimierza. – Wymykamy się wszelkim schematom. Ja połknęłam bakcyla jeszcze w dzieciństwie, wychowywałam się jako jedyna dziewczynka wśród czterech braci, z których dwójka regularnie łowiła. Nie mogłam więc uciec przed przeznaczeniem – śmieje się pani Basia, przeglądając jednocześnie kołowrotki i żyłki.

– Mieliśmy świetne, dzikie warunki do wędkowania – kontynuuje wodzisławianka – Dawniej nikt nie przejmował się jakimiś standardami bezpieczeństwa, uprawnieniami czy jak najlepszym sprzętem. Czasy się niestety zmieniły – przyznaje z lekkim żalem.

Arkadiusz Beracz z Rybnika przyjechał do Nędzy ze swoim dwudziestoletnim synem Pawłem, którego wędkarstwem zaraził pięć lat temu. – Od czasu do czasu organizujemy rodzinne wypady na ryby, nieraz udaje mi się namówić także małżonkę. Zawodowo obracamy się w środowisku, w którym jest sporo wędkarzy. Dzięki temu łatwiej podtrzymać pasję – przyznaje pan Arkadiusz. Na targach poszukuje elementów mogących udoskonalić jego wędkę. Ocenia, że z roku na rok grono młodych zapaleńców połowów się kurczy. – Dużą rolę odgrywa rodzinna tradycja. Mnie do łowienia zachęcił ojciec. Były czasy, że przynajmniej raz w tygodniu towarzyszyłem mu nad jeziorem. Po latach postanowiłem zainteresować swoją manią syna. Jeśli każdy postępowałby w ten sposób, nasze środowisko byłoby ogromne – ocenia rybniczanin. Widzę, że nie może zdecydować się, który sprzęt wybrać. Jeden z wystawców doradza mu „jedno z najlżejszych wędzisk ubiegłego sezonu o szybkiej akcji zbudowanego na bardzo szybkich blankach wykonanych z włókna węglowego o dużej gęstości”. Nie znając terminologii wędkarskiej oddalam się nieśmiało w kierunku stoisk, na których nazwy produktów nie będą dla mnie czarną magią.

Zmierzch robaków

Dla niemal wszystkich raciborskie targi były tylko przedsmakiem wielkiego przedsięwzięcia, które co roku odbywa się w Sosnowcu i gromadzi tłumy, zakochane w wędkarstwie. W Nędzy stanowiska rozłożyło kilkunastu wystawców, w gronie których znalazły się zarówno ogromne firmy, posiadające w Polsce monopol na niektóre produkty, jak i mali przedsiębiorcy.

Większość stolików uginała się pod ciężarem urozmaiconych rozmiarem buteleczek i słoików, które kusiły kolorami. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że do lamusa odchodzą powoli staromodne sposoby łowienia ryb, które przez dziesiątki lat stosowali nasi ojcowie czy dziadkowie. Obecnie, jak dowiedziałem się od największych znawców tematu, staromodne przynęty takie jak dżdżownice, larwy, owady wyparły z rynku kulki proteinowe, nie rzadko zalane dipem, który je aromatyzuje. – Sposoby wędkowania zmieniły się diametralnie. W ofercie mamy coraz więcej chemii. Nad nowymi produktami pracują wielkie zagraniczne koncerny, które zatrudniają zespoły naukowców, opracowujących unikalne receptury – opowiada jeden z wystawców. Mówiąc o chemii, ma na myśli między innymi pellety, na które łowi się przede wszystkim karpie, sumy czy amury. Jak tłumaczy, robaki są dobre na małe ryby, jeśli zależy nam na wynikach i łowieniu dużych okazów wykorzystanie najnowszych rozwiązań okazuje się niezbędne.

Najdroższe wędki wystawione na targach w Nędzy kosztowały około 3500-4000 złotych

Łamanie smaków

Piotr Potysz, właściciel sklepu „Rybka”, tłumaczy mi, jakie znaczenie ma dobór zapachu kulki. – Wszystko zależy od pory roku i wód, w jakich łowimy. Chodzi głównie o to, aby zachęcić rybę czymś nowym – mówi. Wyobraźnia i umiejętności producentów zdają się nie mieć żadnych granic, trudno w to bowiem uwierzyć, ale na polskim rynku jest około 150 zapachów kulek proteinowych. Do ich produkcji używa się głównie naturalnych aromatów i ekstraktów, dzięki czemu produkt nabiera wabiąco-odżywczych funkcji. Obok najbardziej znanych zapachów takich jak supertruskawka, superwątroba, monster crab, superkrewetka, monster fruit, superananas, morwa czy wanilia z kremem, przed każdym sezonem pojawiają się nowe. Zdaniem Mateusza Pilarza, który jest przedstawicielem jednego z angielskich producentów, najbardziej oczekiwaną premierą tego sezonu jest kulka, w której zapach orzecha złamano nutą wanilii a to wszystko okraszono specjalnym kremem. Jego ulubioną kulką, na która złowił między innymi ważącego 29 kilogramów karpia oraz dwumetrowe suma, jest kulka krylowa. Piotr Potysz zdradza, że dużym zainteresowaniem cieszy się kulka: red diablo imitująca mieszankę ostrych przypraw, garlic cake, czyli ciastko z czosnkiem oraz white fish, w której mieszają się nuty zapachowe kilku ryb. Doradza także, aby przełamywać akcenty zapachowo-smakowe. – Trzeba dać rybie coś nowego. Dlatego pod kulki słodkie podpina się czasem śmierdzące – zachęca, dodając, że nie da się stworzyć idealnej receptury. – Może i dobrze. Dzięki temu w wędkarstwo nie wkradnie się monotonia, a my będziemy mogli ciągle się rozwijać i poznawać nowe rzeczy – kończy z uśmiechem.

Właściciel sklepu 'Rybka' z Wodzisławia Śląskiego Piotr Potysz opowiedział nam o wędkarskich nowinkach. W tle jeden z namiotów dostępnych w ofercie sklepu

Głównym organizatorem targów było Stowarzyszenie Wędkarstwa Sportowego „Babiczok”.

Wojciech Kowalczyk