Edyty Wydry cięcie jako życiowe zajęcie

W Kuźni Raciborskiej czas płynie wolniej, a nowinki techniczne często przegrywają w zderzeniu z naturą. Zakład fryzjerski w centrum miasta stoi od zawsze, a w środku, od ponad 40 lat, ta sama uśmiechnięta dziewczyna. Bo jak się robi to co się kocha, to i czas bywa łaskawszy.


Fryzjerskie szkubaczki

Kiedy w drzwiach salonu pojawia się drobna blondynka o ujmującym uśmiechu i ciepłym głosie, od razu przychodzi mi na myśl telewizyjna spikerka Edyta Wojtczak. Zastanawiam się nawet, czy to na pewno ta fryzjerka z 40-letnim stażem, z którą umówiłam się tydzień temu przez telefon. Okazuje się, że czas obchodzi się z panią Edytą bardzo łaskawie. Nie bez znaczenia jest też to, że wciąż pozostaje młoda duchem i swoim optymizmem dzieli się z wszystkimi wokół. A jak już dokonuje wyborów to konsekwentnie i na całe życie. – Od najmłodszych lat wiedziałam, że zostanę fryzjerką, mimo że takiego zawodu nie wykonywał nikt w mojej rodzinie. Kiedy mama miała już dosyć mojego „kołtunienia”, to ćwiczyłam sobie na paniach, które przychodziły do nas szkubać pierze – wspomina ze śmiechem.

W rodzinnym domu w Siedliskach nie przelewało się. Pracował tylko tato, więc kładło się nacisk na takie wykształcenie, które pozwoliłoby dzieciom jak najszybciej usamodzielnić się. Najstarszy brat Alojzy zaczął pracę w Rafamecie, siostra Ewa została krawcową, a najmłodsza z trójki rodzeństwa Edyta postanowiła zrealizować swoje marzenia i po skończonej podstawówce wybrała fryzjerstwo. – Złożyłam dokumenty w spółdzielni fryzjerskiej w Kędzierzynie-Koźlu, której podlegały też wszystkie zakłady w powiecie raciborskim. Okazało się, że chętnych jest zbyt wielu i moje podanie zostało odrzucone. Bez problemu dostałam się za to do szkoły pielęgniarskiej w Raciborzu. Kiedy pogodziłam się już z losem, we wrześniu okazało się, że ktoś zrezygnował i mogłam wejść na jego miejsce – wspomina pani Edyta, która dzięki wakatowi rozpoczęła naukę w raciborskiej zawodówce. Klasa była nietypowa, bo fryzjerska połączona z przetwórstwem mięsnym. Na szkolnym zdjęciu z 8 marca 1974 roku, wśród 23 fryzjerek i 13 przyszłych masarzy w pierwszym rzędzie siedzi pani Edyta, wtedy jeszcze Wiesner i jej najlepsza koleżanka Urszula Hercog. – Poznałyśmy się podczas egzaminów wstępnych i przez cały okres nauki byłyśmy nierozłączne – wyjaśnia.

Wraz z rozpoczęciem szkoły zaczęły się też praktyki w zakładzie w Kuźni Raciborskiej, którym do dziś pani Wydra kieruje. – W tym miejscu zawsze znajdował się salon fryzjerski. Przyjeżdżały do niego panie z Budzisk, Siedlisk, Solarni, nawet moja mama tu się czesała. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego miejsca – podkreśla pani Edyta. Kierownikiem zakładu był wtedy Manfred Jureczko, z którym na dziale damskim pracowała Anna Mitręga. – Obok znajdował się sklep, w którym naprawiano sprzęt radiowo-telewizyjny. Kolega, który tam pracował przychodził do nas po godzinach i to na nim uczyłam się golenia i strzyżenia – opowiada fryzjerka, która trzy lata nauki zakończyła pomyślnie zdanymi egzaminami czeladniczymi. – Tak mi się wtedy trzęsły ręce, że podczas golenia pozacinałam chłopaka, ale fale wyszły znakomicie, więc zaliczyłam – dodaje pani Edyta, która pracę w Kuźni kontynuowała już jako pracownica.

_OQL8708

Jak kochać to na całe życie

Równie szybko jak zawód pani Edyta wybrała męża. I też na całe życie. – Wilhelma poznałam na mojej pierwszej w życiu zabawie. Do Siedlisk przyjechała cała klasa chłopaków z Solarni. To była moja pierwsza miłość. Jedyna i do końca życia – mówi wzruszona. Ze ślubem nie chcieli czekać. Na pamiątkowych zdjęciach 19-letnia panna młoda prezentuje się w pięknej białej sukni i fryzurze, którą zafundowała sobie u jednaj z najznamienitszych fryzjerek w okolicy. – Do Doroty Emrich były straszne kolejki, ale udało mi się jakoś dostać. Pamiętam, że nie obeszło się bez modnej w tamtych czasach przypinki, którą miałam na samym czubku głowy. Była tak ciężka, że myślałam, że mi głowę wyrwie, ale czego się nie robi, żeby dobrze wyglądać – wspomina.

Pierwsze pięć lat razem z mężem i małą córeczką Anią Wydrowie mieszkali u mamy pani Edyty w Siedliskach. – To był najpiękniejszy czas. Byli z nami moi rodzice, rodzeństwo i dziadkowie. Otaczało mnie mnóstwo życzliwych ludzi. Byłam najmłodszą z rodzeństwa, ale pierwsza założyłam rodzinę i wszyscy nam pomagali – mówi pani Edyta. Potem rodzina przeniosła się do Solarni, gdzie zamieszkała w rodzinnym domu pana Wilhelma. I znów pomagali rodzice i dziadkowie – Obok starego domu teściów zaczęliśmy budować własny. Nie braliśmy żadnych kredytów, więc ciągnęło się to 12 lat. Pierwsza zamieszkała w nim nasza córka z mężem, zaraz po swoim ślubie. Dom był jeszcze w stanie surowym, więc mąż powycinał z gumolitu nakładki na schody, żeby suknia ślubna Ani nie pobrudziła się – wspomina pani Wydra. Sam nie zdążył się nacieszyć domem. Zmarł półtora roku po przeprowadzce.

Pani Edyta kocha przyrodę i wolnych chwilach zajmuje się przydomowym ogrodem, w którym najważniejsze są kwiaty. Ma do nich i serce i rękę. A jak trzeba to im śpiewa, bo wprawionego w chórze „Solarzanki” głosu chętnie i często używa. Gdyby więc ktoś zażyczył sobie, że cięcie ma być wykonane śpiewająco, to i takiego zlecenia w salonie w Kuźni Raciborskiej mogliby się podjąć.

Natura jest bliska pani Edycie nie tylko w ogrodzie. – Stawiam na nią również w salonie. Nie proponuję klientkom drastycznych zmian kolorów włosów. Proszę zauważyć, że ja tu nie mam nawet lamp podgrzewających. Włosy muszą się ogrzewać w naturalnym cieple – tłumaczy. W takim naturalnym cieple dojrzewała też córka pani Edyty – Ania. Fryzjerstwo nigdy jej nie interesowało, choć potrafi się sama obciąć i zrobić każdą fryzurę, ale hobbystycznie a nie zawodowo. Skończyła liceum zawodowe o profilu chemicznym w Kędzierzynie-Koźlu, potem studium medyczne w Gliwicach i została analitykiem medycznym. Od dziecka wykazywała jednak zdolności artystyczne. Do dziś w domu wiszą jej obrazy, a zainteresowania plastyczne rozwija kończąc kolejne kursy manicuru i stylizacji paznokci. Obok zakładu mamy niebawem powstanie również jej salon, a obie panie omawiają już szczegóły wzajemnej współpracy.

W salonie jak w rodzinie

Pani Edyta pamięta jak w latach 80. zaczęła się moda na trwałe. – Miałam pokrwawione palce od amoniaków i odciski od nakręcanych wałeczków. Na jednej zmianie zdarzało się, że robiłyśmy po dwanaście trwałych – wyjaśnia. Wspomina też czasy kartek, gdy kolejki po kawę do pobliskiego sklepu spożywczego zaczynały się pod oknami salonu. Otwierałyśmy drzwi i zapraszałyśmy kolejkowiczów do środka, żeby się ogrzali – opowiada. W latach 90. spółdzielnia fryzjerska rozpadła się, a pani Wydra zdecydowała by przejąć zakład. Zrobiła egzamin mistrzowski i kurs pedagogiczny, by móc szkolić uczniów. Na początku pracowała sama z jedną uczennicą. Po roku zatrudniła pierwszą pracownicę, która w salonie została 18 lat, aż do swojej emerytury. – Jesteśmy zawsze jak jedna wielka rodzina, bo w zakładzie spędzamy więcej czasu niż w domu. Zawsze idę na rękę tym, które mają dzieci i nieraz sama je zastępuję. Jeśli dziewczyna się u mnie wyuczy i chce dalej pracować, to nic nie stoi na przeszkodzie. A jak chce odejść i zacząć własną działalność to też się cieszę, bo traktuję je wszystkie jak córki i z ich osiągnięć jestem dumna – podkreśla mistrzyni. Dziś pani Edycie pomagają w salonie dwie fryzjerki i dwie uczennice. Tym ostatnim trzeba poświęcać dużo czasu, bo to czego się nauczą teraz, zaprocentuje w przyszłości. – Dziewczyny są młode i nieraz rozkojarzone. Moja pierwsza uczennica pomyliła kiedyś perhydrol z wodą utlenioną. Coś mnie jednak tknęło i sprawdziłam, z której butelki korzystała. Na szczęście w porę się zorientowałam i zmyłam klientce włosy zanim się spaliły. Nogi miałam jak z waty, ale zdążyłam – wspomina zdarzenie sprzed lat pani Wydra.

_OQL8687

Powroty do przeszłości we fryzjerstwie zdarzają się często. Niedawno do salonu trafiła pani, która zażyczyła sobie na głowie fale. – Kożuchowska pojawiła się w takiej fryzurze na jakiejś gali w telewizji i klientka zapragnęła mieć taką samą. Musiałam sobie przypomnieć stare czasy, ale efekt był zadowalający – podsumowuje. Dziś jak się robi fale uczy swoją 10-letnią wnuczkę Julię. – Na urodziny zażyczyła sobie profesjonalną główkę fryzjerską, na której teraz ćwiczy koki i warkoczyki. Jak przychodzi do mnie do domu jakaś klientka, to wnuczka chce mi we wszystkim pomagać. Myje ze mną włosy, kręci wałki i widać, że bardzo ją to interesuje – mówi dumna babcia. – Moja kariera dobiega końca, mam więc nadzieję, że zakład będę mogła przekazać córce, albo wnuczce. Nasza rodzina zawsze trzyma się razem, więc sobie poradzimy – mówi z nieustającym optymizmem Edyta Wydra.

Tekst Katarzyna Gruchot | zdjęcia Paweł Okulowski