Lazarowie – muzyczne przygody zamienili na schody

Kiedy kowal Wiktor Lazar zrobił swojemu synowi pierwszą maszynę stolarską, pewnie nie przypuszczał, że zapoczątkuje ona historię rodzinnego rzemiosła.


Stolarnia, którą pod koniec lat 70. zakładał pan Henryk, powstawała na 50 m kw. Dziś jego syn Benedykt prowadzi zakład 16 razy większy, a wnuk Robert z pewnością na tym wyniku nie poprzestanie. I to się nazywa dobre tempo, o czym żadnego z Lazarów przekonywać nie trzeba, bo wszyscy są muzykami.

Stolarz na zabawie w Pawłowie

Pan Henryk przez długie lata nie miał czasu ani na żeniaczkę, ani na prowadzenie własnego biznesu. Wszystkiemu była winna muzyka, która zawsze pozostawała jego największą pasją. – Grałem na akordeonie i beze mnie nie mogła się obejść żadna wiejska zabawa, ani wesele. Nie było tygodnia żebym gdzieś nie przygrywał – tłumaczy rzemieślnik, który ustatkował się dopiero w wieku 30 lat. Osiadł w rodzinnym Pawłowie, skąd przez wiele lat dojeżdżał do pracy w stolarni zakładów kolejowych w Raciborzu, gdzie pełnił funkcję brygadzisty. W końcu przyszedł czas na założenie własnej firmy.

_OQL1107

Działalność rozpoczął w 1978 roku na 50 m kw. powierzchni pomieszczenia gospodarczego przerobionego na potrzeby zakładu. Pierwszą maszynę do stolarni zrobił mu ojciec, który był kowalem. – To była taka samoróbka, która sprawdzała się przez wiele lat. Miała kilka funkcji naraz: była piłą, frezarką i wiertarką jednocześnie – tłumaczy pan Henryk. Kolejną kupił od stolarza z Bieńkowic, który pozbywał się sprzętu, bo wyjeżdżał na stałe do Niemiec. Skorzystał też ze specjalnego programu dla rzemieślników, wprowadzonego za czasów Edwarda Gierka, dzięki któremu za pośrednictwem Cechu mógł nabyć nową maszynę z fabryki. – Dostaliśmy wiadomość, że musimy ją odebrać z bocznicy kolejowej w Raciborzu. Nawet nie wiedzieliśmy po co jedziemy. Na miejscu okazało się że to wyrówniarka – wspomina pan Henryk, który od samego początku specjalizował się w stolarce budowlanej. Robił okna, drzwi i schody, a w pracy pomagała mu jedynie żona. – Zajmowałam się papierami, ale jak trzeba było to każdą maszynę potrafiłam obsłużyć i wszystkie palce mam na swoim miejscu – podkreśla pani Róża.

Nie praca była jednak najtrudniejsza, tylko zdobywanie materiałów. – Wtedy wszystko się załatwiało. Po klej musiałem jeździć z własnym pojemnikiem do fabryki Azotów w Kędzierzynie-Koźlu. Kuzyn żony był myśliwym, więc znał wielu leśników, dzięki którym mogliśmy dostać drewno. W kieszeni zawsze nosiłem jakieś pieniądze, żeby za pomoc odpowiednio podziękować – mówi pan Henryk. Kiedy dziś widzi podjeżdżające na plac samochody z zamówionym towarem, to od razu przypomina sobie początki własnego transportu. – Zaczynałem od enerdowskiego P70, które było poprzednikiem trabanta. Zastąpiła je później syrenka z przyczepką. Zdarzało się też, że jechaliśmy do klienta traktorem, a jak nie było materiału to ludzie czekali, a my z żoną zajmowaliśmy się ogrodem i foliami, bo z czegoś trzeba było żyć – podsumowuje rzemieślnik.

W stolarstwie i w muzyce wyzwań było coraz więcej, dlatego z czasem akordeon zastąpił znacznie większy instrument i przez 15 lat pan Henryk był organistą w pawłowskim kościele.

Niemcy kuszą, Polska woła

Nie sposób było nie zaglądać do stolarni ojca, w której działo się sporo ciekawych rzeczy. Dlatego majsterkowanie było dla małego Benka zupełnie naturalne, podobnie jak wybór szkoły i muzyczne pasje. Gra na pianinie okazała się jednak drugorzędna wobec rzemiosła, w którym młody chłopak widział potencjał. W raciborskiej Budowlance uczył się teorii, a praktykę poznawał podczas szkolnych warsztatów pod okiem majstra Łukoszka i w rodzinnym zakładzie. Po lekcjach chodził sumiennie na kurs języka niemieckiego i jako świeżo upieczony maturzysta wyjechał na dwa lata do Niemiec. Nie były to jednak wakacje u babci, choć tam właśnie się zatrzymał, ale zdobywanie doświadczenia poprzez pracę w prywatnej stolarni. – Praktycznie zaczynałem od zera, bo różnice były ogromne, szczególnie jeśli chodzi o sprzęt i organizację pracy. Potrafiłem posługiwać się ręcznymi narzędziami i obsługiwałem podstawowe maszyny, a oni już pracowali na takich z laserami ze sterowaniem elektronicznym. My byliśmy jakieś 20 lat za nimi – tłumaczy pan Benedykt. Choć dobre warunki pracy i płacy kusiły, nawet przez myśl mu nie przeszło by tam zostać. Wrócił w 1993 roku. Przyjechał samochodem wartym 300 marek, bo wszystkie zarobione pieniądze zainwestował w dwie maszyny po 7 tysięcy marek każda. Od razu po powrocie zaczął też stawiać nową halę. – W niemieckim zakładzie produkowali przede wszystkim schody samonośne, więc podpatrzyłem jak się je projektuje i robi. Dużo się wtedy w Polsce zmieniało, chciałem spróbować w nowych czasach – wspomina pan Benedykt, który po pięciu latach praktyki zdał egzamin mistrzowski i dziś zatrudnia w stolarni 18 pracowników – Niektórzy z nich towarzyszą nam od samego początku. Zgrana i dobrze wykwalifikowana załoga to największy sukces każdej firmy – dodaje żona pana Benedykta – Eleonora, która zarządza pracą biura.

Od lat w corocznym kalendarzu Lazarów swoje stałe miejsce mają targi budowlane, na które kiedyś pan Benedykt jeździł z ojcem, a teraz towarzyszy mu syn. To właśnie one były inspiracją do zakupu w 1998 roku programu komputerowego do projektowania schodów niemieckiej firmy Compass. – To był czwarty program w Polsce. W tej chwili obsługuje maszynę CNC sterowaną numerycznie, którą kupiłem dziesięć lat temu. Dzięki tym inwestycjom dziś schody produkowane są niemal automatycznie, a wcześniej samo ich projektowanie trwało cztery dni – tłumaczy stolarz.

Nowoczesna technologia sprawia, że cały cykl produkcji odbywa się z taką dokładnością, jakiej nie udałoby się nigdy osiągnąć ręcznie. Wszyscy przeszli w tym kierunku odpowiednie szkolenia, a firma od lat współpracuje z kontrahentami z Niemiec i Austrii, którzy gwarantują najwyższą jakość materiałów. Modelowym przykładem możliwości Lazarów jest ich trzypokoleniowy dom, gdzie okna, drzwi, schody, a nawet meble są wykonane w rodzinnej stolarni, a w czasie świąt wypełniają go odgłosy wspólnego muzykowania.

Zakład wysokich lotów

Wraz z całą rodziną Lazarów udajemy się do stolarni. Prowadzi pani Eleonora, która pomaga nam w wyborze odpowiedniego miejsca na grupowe zdjęcie załogi. Jedno polecenie szefowej wystarczy, by się zorientować kto tu naprawdę rządzi. Panowie grzecznie zdejmują bluzy i prezentują firmowe koszulki polo, po czym szybko wracają do pracy. Jeszcze w biurze dołącza do nas najmłodszy z Lazarów, czyli Robert, który właśnie wrócił ze szkoły. Tak jak dziadek i tato uczy się w Budowlance i tak jak oni muzykuje. Zamiast gry na gitarze woli jednak grę w piłkę. Jest napastnikiem LKS Pawłów, a dziadek jego wiernym kibicem. – Za moich czasów Pawłów słynął z piłki palantowej, a dzisiaj gra w A klasie. Jest z czego być dumnym – wyjaśnia pan Henryk, choć powodem do jeszcze większej dumy są wyniki wnuka w nauce. – Za każdą piątkę zdobytą w technikum przybijamy sobie piątkę. Gdybym mu dawał pieniądze, tobym już dawno zbankrutował – mówi ze śmiechem i prowadzi mnie w głąb stolarni. – Niech pani spojrzy, tyle dobrego drewna się marnuje – mówi pan Henryk i wybiera je z odpadów, które przygotowane są do rębaka. – Szkoda mi każdego kawałka, bo za moich czasów trzeba było o wszystko walczyć. Z tego co uratuję zawsze coś zrobię – dodaje zadowolony, a jego żona Róża wyjaśnia, że rezultatem tych akcji ratunkowych są między innymi drewniane taborety i patyki do pomidorów.

W pomieszczeniu obok oglądamy jesionowe schody, które wycięła maszyna numeryczna. Takich o tradycyjnym wyglądzie, z poręczą i bogato zdobionymi tralkami zamawianych jest coraz mniej. – Dziś największą popularnością cieszy się jesion o szarym wybarwieniu, którego uzupełnieniem są proste elementy ze stali i bezpiecznego szkła – wyjaśnia pan Benedykt. Jak zapewnia, największą reklamą dla produktów Lazara jest poczta pantoflowa. Dzięki niej zamówienia przychodzą z Niemiec, Anglii a nawet Szwecji.

Największa niespodzianka czeka nas w piwnicy, gdzie obok kotłowni pan Benedykt wygospodarował dla siebie i syna niewielkie pomieszczenie. To modelarnia, która od roku pozwala im realizować wspólną pasję. Obaj należą do stowarzyszenia Skrzydlaty Racibórz i składają modele samolotów zdalnie sterowanych. Te, które oglądamy są ze styropianu, ale Lazarowie nie byliby stolarzami, gdyby nie spróbowali skonstruować czegoś na miarę swojego nazwiska. Już eksperymentują z fornirem, a w planie mają zrobienie samolotu z balsy, czyli najlżejszego drzewa na świecie. – Całą zimę uczyłem się programu, żeby móc projektować na nim oprócz schodów samoloty – mówi pan Benedykt, a ja, obserwując trzy pokolenia Lazarów pochylone nad kolejnym modelem, myślę, że stolarstwo jest takim dodatkiem do licznych pasji, które wypełniają życie całej rodzinie.

tekst Katarzyna Gruchot | zdjęcia Paweł Okulowski

_OQL1163