Łukasz Nielaba o futbolu amerykańskim w Czechach i Polsce

W życiu większości z nas wielkie rzeczy zaczynają się od pasji. Satysfakcja z robienia tego, co kochamy, wynagradza nam wszelkie niedogodności i wyrzeczenia. Tych ostatnich w zawodowym, ale coraz częściej i amatorskim sporcie jest bez liku. O futbolu amerykańskim wciąż słyszy się w Polsce niewiele, ale, jak przekonuje bohater naszego dzisiejszego materiału – Łukasz Nielaba, środowisko futbolistów się rozszerza, a polskie ligi profesjonalizują.

Powinienem spotkać się z nim na murawie, w jego naturalnym otoczeniu. Ale wszystko się zmienia, także sport, a jego losy w wielu przypadkach rozgrywają się w kuluarach wielkich widowisk, w biurowych pomieszczeniach. Dziś nawet amatorski sport nabywa cech profesjonalnego, ale w tym wszystkim piękne jest to, że na boiskach pozostają zawodnicy, dla których dana dyscyplina jest odskocznią od rzeczywistości i zawodowego życia. Pełni chęci do gry, ambicji i głodni sukcesów.

Swojego rozmówcę widziałem wyłącznie na zdjęciach i to na takich, gdzie jest w pełnym – jak przystało na zawodnika futbolu amerykańskiego – rynsztunku. Swoją drogą, gracze wyglądają w „roboczych” strojach, jakby szli do bitwy. Łukasz Nielaba potwierdza moje słowa, twierdząc że futbol to pełna poświęcenia walka dla dobra drużyny. – Bo my jesteśmy taką sportową rodziną, jeden może polegać na innym, a gdy ktoś nawali, kolega z drużyny naprawia jego błąd – nie kryje wodzisławianin.

Zawsze ciągnęło go do sportu, głównie drużynowego. W szkole była piłka nożna, koszykówka, siatkówka, ale on poszukiwał czegoś bardziej niszowego. Wraz ze znajomymi trafił do klubu futbolu amerykańskiego w Katowicach. – To był czas, gdy w Polsce powstawały pierwsze zespoły, ten sport dopiero raczkował. Pierwsze treningi wspominam bardzo miło, ale niestety nie byłem w stanie tak daleko dojeżdżać – opowiada Ł. Nielaba i kontynuuje: – Na szczęście nowy klub otwierano w Rybniku. Moja gra w futbol rozpoczęła się tak naprawdę właśnie tam, w drużynie Rybnik Thunders.

W dyscyplinie tej spodobała mu się wspomniana już wcześniej zespołowość i poczucie odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale także za innych. – Z pewnością jest to skuteczna forma wyładowania swoich emocji. Nikt z nas nie czerpie z gry korzyści majątkowych, lecz wszyscy uprawiają sport dla przyjemności. Świetnym aspektem jest też różnorodność tego środowiska. Na boisku występowałem bowiem z policjantami, strażakami, urzędnikami, sprzedawcami itd. Każdy z nas ma swoje, inne życiowe doświadczenie, poza murawą odnajduje się w innej profesji, ale mimo to potrafimy stworzyć spójny, ciekawie grający zespół, w którym każdy rozumie się bez słów – twierdzi.

Z Rybnika po dwóch sezonach chciał spróbować sił w silniejszej drużynie w Ostrawie. – W pierwszym sezonie zdobyliśmy mistrzostwo drugiej ligi, w następnym z kolei zajęliśmy drugie miejsce. Po tamtym sezonie trener, który prowadził zespół z Rybnika przeniósł się do Gliwic i zaproponował mi, abym zmienił klub. Z Gliwice Lions wywalczyłem awans do pierwszej ligi – wspomina i dodaje, że kolejny sezon także wypadł świetnie, jego drużyna bowiem dostała się do rundy play-off.

W kolejnym roku na powrót trafił do ekipy z Czech, która dokonała wielu wzmocnień i snuła plany na przyszłość. Zespół z Ostrawy po bardzo złym sezonie, z jedną wygraną na koncie, chciał zrobić wszystko, aby zakończyć sezon w czołówce tabeli pierwszej ligi. – Prócz mnie pojawiły się wzmocnienia z Europy i USA – wtrąca Ł. Nielaba.

Nasz bohater wyjaśnia na czym polega przepaść między polską a czeską ligą: – W Czechach futbol cieszy się sporą popularnością, jak na mniejszy od Polski kraj, w którym prym wiodą takie dyscypliny jak hokej, tenis i oczywiście piłka nożna. Kluby pod względem funduszy wyglądają podobnie jak polskie, ale organizacyjnie funkcjonują dużo lepiej niż u nas. Organizacja CAAF, czyli odpowiednik naszego PLFA promuje futbol, w telewizji lecą reklamy, transmitowane są także mecze – informuje.

Przyszły sezon Łukasz ponownie zagra w Ostrawie. Ubiegły zakończyli na krajowym finale, w którym polegli ze świetnie grającą ekipą z Pragi. – Po raz pierwszy grałem przy sztucznym świetle, mecz transmitowano w telewizji, było dużo publiczności. To robi wrażenie.

Wojciech Kowalczyk