ZEW na wczasach. Wspomnienia i unikatowe zdjęcia z wakacyjnych wypadów raciborzan

Tak jak dziś modne są wojaże zagraniczne, tak dawniej wielkim wzięciem cieszyły się wczasy w ośrodkach pracowniczych. Swoje miejsca wypoczynku zarówno kempingowe, jak i domy wczasowe posiadały – kiedyś w dużej liczbie działające w mieście – raciborskie zakłady pracy.

Wielką popularnością wśród załogi Zakładów Elektrod Węglowych cieszył się ośrodek kempingowy w Pokrzywnej. Do oddalonej zaledwie o ponad 80 km od Raciborza miejscowości chętnie wyjeżdżano zarówno na regularne turnusy wakacyjne, jak i na kilkudniowe wycieczki zakładowe. – Tam wychowały się moje dzieci – opowiada były pracownik ZEW, radny miejski Janusz Loch. Dla niego nie było wakacji, jeśli choć na kilka dni nie pojechał do Pokrzywnej, a bywało, że zajeżdżał na zewowski kemping z rodziną kilka razy w sezonie.

Pokrzywna stała się ośrodkiem wypoczynkowym w latach 80., w momencie kiedy przewieziono tam drewniane domki z Wisły Czarne. Szefujący ośrodkowi w latach 1990-1992 Joachim Moskwa podejrzewa, że spowodowane było to wzbierającym potokiem zalewającym polanę, na której znajdował się zakładowy kemping.

Moczyli nogi w „Złotym Potoku”

Początkowo ośrodek w Pokrzywnej był bardzo siermiężny, 15 drewnianych domków, koedukacyjny budynek sanitarny z toaletami i prysznicami oraz świetlica, musiały wystarczyć wypoczywającym. W ładną pogodę wczasowicze moczyli nogi w pobliskim „Złotym Potoku”, wspinali się na najwyższy szczyt Opolszczyzny – Biskupią Kopę, a mniej wprawieni w górskich wyprawach wędrowali nad leśny stawek „Żabie oczko” lub zbierali grzyby. Nieopodal znajdował się również urokliwy basen leśny, który niestety spłonął. Potem jednak go odbudowano.

Początkowo na kemping wjeżdżało się przez las, później doprowadzono drogę, natomiast nad potokiem zrobiona została kładka, a jego dno wyłożono betonowymi płytami, które umożliwiały przejazd.

Wszystko zmieniło się, gdy w ośrodek postanowili zainwestować ówcześni dyrektorzy ZEW-u. Pokrzywna zarówno dla Jerzego Szpinetera, jak i Huberta Bugdola była „oczkiem w głowie”. Inicjatywę przejął wówczas Joachim Moskwa, za którego kadencji powstał ośrodek kempingowy z prawdziwego zdarzenia. Przez 25 lat piłkarz i bramkarz Unii Racibórz zaprzyjaźnił się z dyrektorem Szpineterem w czasie swego pobytu w szpitalu, gdzie trafił na operację kręgosłupa. Nieświadomy tego pracodawca zażądał od niego przygotowania planu imprez sportowo-rekreacyjnych. Kiedy jednak dowiedział się o stanie zdrowia swego pracownika, nie tylko odwiedził go w szpitalu, ale także zaoferował pomoc.

O tym, że Joachim Moskwa został na dwa lata kierownikiem zewowskiego ośrodka wypoczynkowego zdecydował przypadek. A właściwie szybka decyzja podczas jednego z wyjazdów do Pokrzywnej. Po powrocie ze szpitala pan Joachim zatrudniony został w dziale socjalnym, któremu szefował Zygmunt Tomas. Ponieważ zajmował się sprawami kulturalno-oświatowymi zorganizował wycieczkę do Pokrzywnej. W trakcie przeprowadzonego naprędce zebranie, ktoś rzucił jego nazwisko, a on bez większego zastanowienia zgodził się.

Ośrodek na miarę czasów

Zakład nie szczędził pieniędzy na kemping. W miejsce drewnianych powstały piękne murowane domki z łazienkami i aneksami kuchennymi. Pracowało tam 24 ludzi oddelegowanych z ZEW. Pan Joachim starał się dogadzać remontującym: – Jak się pracuje trzeba coś konkretnego zjeść. Takiego Dnia Hutnika, jak zorganizowałem w Pokrzywnej nie było nawet w Raciborzu – wspomina. O tym, że pracującym na tej budowie naprawdę dobrze się wiodło świadczą relacje żon. Jedna z nich opowiadała, że jej mąż przekraczając próg domu krzyczał: – Tylko nie smaż mi kotletów i kurczaka.

Plany przebudowy ośrodka pan Joachim otrzymał z działu konstrukcyjnego. Budowę rozpoczęto od kempingu nr 15, który był najmniejszy. Nowy kierownik postanowił jednak powiększyć domki. Każde z pomieszczeń zyskało pół metra.

Jednocześnie w sezonie, od maja do października trwały turnusy. Na każdy z nich przyjeżdżało ok. 60 osób, autobusem lub prywatnymi samochodami. Pan Joachim pamięta, że tyle co posadził trawnik i aby nawilżyć go nieprzeszkadzając wypoczywającym, postanowił podlewać go nocą. Szum wody usłyszała jednak dyrektor zewowskiego przedszkola Adela Frydel, która zaspana wybiegła z domku martwiąc się, że tak ulewnie pada. Pan Joachim uspokajał ją i uciszał, aby nie obudzić innych. A ona i tak następnego dnia wszystkim o tym opowiadała z rozbawieniem.

Tak kiedyś wypoczywano

Za czasów pana Moskwy w zmodernizowanym ośrodku powstała fontanna, którą szczególnie upodobały sobie dzieci. – Woda zawsze była ciepła i czysta, ponieważ wpływała do niej z potoku – opowiada kierownik. Dziś ubolewa, że zlikwidowano ją, budując w tym miejscu basen. Najmłodsi mieli także swój plac zabaw z tablicą do pisania, a każdy z domków nosił nazwę jednej z bajkowych postaci, które wymalował Stanisław Kubielas.

Wczasowicze stołowali się w sąsiadujących z kempingiem domach wczasowych, ale najchętniej gotowali sobie sami. W Pokrzywnej był sklep, a na zakupy można było też pojechać do pobliskich miejscowości. – Gdyby zapytać stojące na przystanku PKS osoby z ośrodka dokąd jadą, to żadna nie potrafiłaby jednoznacznie odpowiedzieć. Wsiadało się do pierwszego nadjeżdżającego autobusu, niezależnie czy kierował się do Głuchołaz czy Prudnika – wspomina Janusz Loch.

Chwali też słynne ogniska oraz prowadzone przy nich skoki i zabawy. – Stawiałem telewizor, podłączałem odtwarzacz i puszczałem wideo z muzyką. Wszyscy doskonale się bawili – opowiada pan Joachim. Teren pod ognisko został wybetonowany, ustawiono ławki. – Do udziału w ognisku, które organizowano niemal każdego dnia nikogo nie trzeba było namawiać. Każdy coś przyniósł, jedni kiełbaski, inni napoje. Potem wiele się zmieniło, każdy robił grilla przy własnym domku – dodaje z nostalgią pan Janusz. W niepogodę czas spędzało się w świetlicy lub w podgrupach, czyli bardziej indywidualne, w kempingach.

Pokrzywna zawsze była oblegana. Ośrodek rezerwowały dla siebie poszczególne oddziały ZEW, a także szkoły, m.in. przyzakładowa szkoła zawodowa. – Sam robiłem trzydniowe wycieczki z działu kalcynacji – przypomina Janusz Loch.

W odróżnieniu od czasów pierwszego kierownika Albina Małeckiego, kiedy ośrodek zamykany był o godz. 22.00 na kłódkę, ognisko gaszono o 21.00 i spuszczano psy, pan Joachim zmienił zwyczaje pozostawiając ośrodek otwarty przez całą noc.

Ponieważ Pokrzywna położona była nieopodal granicy czeskiej, zdarzało się, że do ośrodka zewowskich turystów bez dokumentów odprowadzała straż graniczna. Pewnego razu trafili tam również Czesi, którzy pomylili drogę i zeszli na polską stronę. – Nie robiąc z tego sensacji i nie powiadamiając „graniczników”, przygotowaliśmy dla nich nocleg i następnego dnia szlakiem turystycznym wrócili do swojego kraju – opowiada pan Janusz, jak pomagano sobie wzajemnie.

Po Joachimie Moskwie ośrodkiem kierowali Stanisław Górka, Irena Gnys i Hubert Jegliczka. Potem ośrodek przejęła Solidarność i odsprzedała go w prywatne ręce.

ZEW posiadał jeszcze swój Dom Wczasowy „Raciborzanka” w Wiśle oraz miejsca wypoczynkowe w nadmorskim ośrodku wczasowym w Darłówku. Jednak największym wzięciem cieszyła się pobliska Pokrzywna – przyciągające nie tylko swym urokiem, ale obecnością ludzi, dla których ZEW był nie tylko miejscem pracy, ale również wielu znajomości, które przetrwały próbę czasu.

Ewa Osiecka