Obaj pochodzą z Rudy Śląskiej i obu los rzucił do Turzy Śląskiej. Ks. Ewald Kasperczyk i ks. Gerard Nowiński to ikony Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej. Pierwszy to budowniczy kościoła i jego pierwszy proboszcz, drugi to rektor, kustosz i jego kolejny gospodarz. To dzięki ich determinacji i odwadze o niewielkiej wiosce usłyszał niemal cały świat.
Zgoda buduje
Wodzisławianie poznali księdza Kasperczyka jako sprawnego organizatora pomocy dla najbiedniejszych. – Zaraz po wojnie odgruzowywał wspólnie z mieszkańcami miasto, pomagał chować szczątki ofiar wojny i założył kuchnię polową, której obiady wydawał niedaleko kina „Czar” – opowiada jego następca ks. Nowiński.
Gdy w maju 1947 roku Kuria Biskupia powierzyła ks. Ewaldowi zadanie budowy kościoła w Turzy Śląskiej, niewiele osób wierzyło w to, że w tak biednej miejscowości uda się to zrealizować. – Wieś bardzo ucierpiała po przejściu frontu. Spalono tu ponad sześćdziesiąt domów, a pozostałe ograbiono. Ksiądz Kasperczyk opowiadał często o swoich pierwszych po wojnie kolędach, gdy chodząc po domach zorientował się, że wielu mieszkańców ma ten sam obrus na stole. Gdy go spytałem po czym to poznał, odpowiedział, że po dziurze, bo była zawsze w tym samym miejscu – wspomina ks. Nowiński.
Ks. Mirosław Klisz, przyjaciel księdza i proboszcz z Nowego Bogumina też wątpił w powodzenie tego przedsięwzięcia. Do swojego kolegi z seminarium tak pisał: „Ewaldzie, spójrz wokół siebie, ile jest jeszcze zniszczeń wojennych. Ludzie muszą najpierw odbudować swoje domy, a dopiero potem budować dom Boży”. Ksiądz Kasperczyk odpowiadał mu wtedy: „Nasi wierni są nieraz biedni, ale bogaci w wiarę i miłość. Pan Jezus pomoże odbudować domy i świątynię Matki Boskiej Fatimskiej, a jak będzie poświęcenie to Cię zaproszę z całą parafią bogumińską”.
12 maja 1947 roku ks. Kasperczyk zorganizował w Turzy Śląskiej pierwsze nabożeństwo. Ponieważ na drugi dzień przypadało 30-lecie objawień fatimskich, zaproponował wiernym, by kościół, który miał powstać, był pod wezwaniem Matki Boskiej Fatimskiej. – Ksiądz Kasperczyk kazał ludziom przybyłym na nabożeństwo stanąć wokół miejsca gdzie będzie budowany kościół, wziąć się za ręce i wybaczyć sobie wszystkie krzywdy. Wierzył, że tylko w zgodzie będzie można coś zbudować – opowiada ksiądz Gerard.
Cegły na budowę nowego kościoła ksiądz załatwił z odzysku po zburzonych kamienicach przy rynku w Kietrzu oraz z pobliskiej cegielni. Przy budowie pomagali ofiarnie mieszkańcy wsi, którzy drzewo zwozili z kurialnych lasów, aż do momentu ich upaństwowienia. 14 listopada 1948 roku ks. biskup Stanisław Adamski poświęcił nowy kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Fatimskiej.
Od tej pory mottem proboszcza były słowa: Nikt nie może odejść z Turzy nie obsłużony duszpastersko. Dla każdego człowieka miał wiele szacunku, a sąsiedzi Czesi mieli w Turzy swoją ostoję wiary. Potrafił do nich charyzmatycznie przemawiać i dawać nadzieję na lepszą przyszłość. – Pamiętam, że na początku lat 70. przyjechały do nas dwa czeskie autokary, z których wysiadły jakieś kobiety. Po chwili zobaczyłem cały kościół zakonnic. Były z miejscowości Bila Voda, gdzie internowano zakonnice z rozwiązanych klasztorów z terenu całej Czechosłowacji. Przyjeżdżały tu potem często mniejszymi i większymi grupami, zawsze w konspiracji. Spowiadaliśmy je po czesku – opowiada ks. Gerard.
Jego poprzednik miał niezwykłą zdolność łączenia i godzenia rozbitych małżeństw. – Była u nas kiedyś taka sędzina, która na pierwszej rozprawie rozwodowej w sądzie często pytała małżonków: A u księdza Kasperczyka już byliście? – dodaje ks. Nowiński, który podziwił też jego oczytanie i poczucie humoru. Ponieważ sprawdził się już wcześniej jako świetny budowniczy i organizator, w 1948 roku przystąpił do budowy kolejnego kościoła, tym razem w Jedłowniku, który po czterech latach został ukończony i poświęcony.
Proboszcz Ewald Kasperczyk odszedł w wieku 66 lat. – Żartował, że to trudny wiek, bo z wierchu myślą że to 99 – podsumowuje ks. Nowiński.
Szczypanie duchownych
Ludowej władzy od początku nie podobało się Sanktuarium, do którego zjeżdżały tysiące wiernych nie tylko z Polski, ale i ościennych krajów. Ośrodek Kultu Matki Boskiej Fatimskiej wymykał się spod świeckiej kontroli i postanowiono to ukrócić. Zaczęło się od kolegium, które zarzuciło proboszczowi Kasperczykowi zorganizowanie odpustu bez zezwolenia władz. Ukarano go za to grzywną i zakazano takich dalszych praktyk. Po wielokrotnych wezwaniach do Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach, pod pretekstem szpiegostwa, w listopadzie 1954 roku władze usunęły go z Turzy Śląskiej. Ksiądz Ewald trafił na parafię w Strzybnicy, skąd powrócił do Sanktuarium w październiku 1956 roku. Na szczęście nie stracił w tym czasie swojego zapału i ze zdwojoną energią zaczął organizować msze, na których modlono się za wysiedlonych biskupów katowickich i łaski otrzymane w ciężkich stalinowskich czasach.
Najbardziej rozsierdził jednak władze pomysł proboszcza, by do Turzy Śląskiej sprowadzić z Fatimy figurę Matki Boskiej. Żeby wszystko odbyło się w majestacie prawa, skrzynia ze statuą przypłynęła statkiem „Śląsk” z Portugalii do Gdyni, a jej odbiorcą była zakonnica prowadząca w Jedłowniku Zakład Specjalny „Caritas” dla Dzieci. W sierpniu 1959 roku figura trafiła wraz z uroczystą procesją do kościoła w Jedłowniku, a we wrześniu parafianie z Turzy Śląskiej przewieźli ją sześciokonnym zaprzęgiem do swojego Sanktuarium. Procesja trwała trzy godziny, a potem zaczęła się peregrynacja figury po kościołach diecezji katowickiej i opolskiej. Władze zażądały natychmiastowego zaprzestania takich działań, ale entuzjazmu wiernych nie udało się powstrzymać.
Skoro nie można było zapanować nad parafianami, władze po raz kolejny uderzyły w ich księży. Najpierw była kontrola wydziału finansowego w Wodzisławiu Śląskim, który proboszczowi Kasperczykowi wymierzył 350 tysięcy kary za nieprowadzenie księgi inwentarzowej. – Prowadzenie takiej księgi było niezgodne z zarządzeniami Kościoła, więc gdyby ksiądz Ewald się ugiął, doszłoby do precedensu – tłumaczy ks. Gerard.
Sanktuarium i jego gospodarza zaczęła też atakować prasa, ale największą akcję przyprowadziły służby bezpieczeństwa 30 lipca 1964 roku. – To był rozbój w biały dzień. Milicjanci otoczyli całe probostwo i weszli na plebanię wyważając drzwi za pomocą wytrychów. Proboszczowi Kasperczykowi zabrali wszystko: lodówkę, pralkę, telewizor, meble, a nawet samochód. Jak zjawili się drugi raz w moim pokoju wikarego zostawili tylko łóżko i krzesło. Jedynie meble z jadalni udało się uratować przed konfiskatą, bo ks. Kasperczyk wypisał na nich białą farbą teksty z Pisma Świętego. O zwrot majątku proboszcz procesował się ponad dwa lata. W końcu oddali nam te rzeczy, ale one nie nadawały się już do użytku – wspomina ks. Nowiński, który w wodzisławskim Urzędzie Bezpieczeństwa musiał się zgłaszać wielokrotnie. Zarzucano mu, że przebywa w Turzy Śląskiej nielegalnie, bo nie ma pozwolenia od władz z Katowic. – Trzymali mnie tam wiele godzin, a ja spacerowałem sobie po korytarzu i odmawiałem brewiarz. Kazali mi się zgłaszać co trzy miesiące po specjalne zezwolenia na zamieszkanie w strefie nadgranicznej. Nie zgłosiłem się ani raz – opowiada ks. Gerard.
Szykanowano nie tylko duchownych, ale i pielgrzymów. – Musieliśmy się zaopatrzyć we własny agregat prądotwórczy, bo przed ważnymi uroczystościami kościelnymi wyłączali nam światło – wspomina ks. Nowiński. Innym rodzajem nacisku było zatrzymywanie pociągów z pielgrzymami na stacjach w Wodzisławiu Śląskim i Jastrzębiu, nie dopuszczając do tego, by dojechały do samej Turzy. Ani ludzi, ani ich wiary nie udało się jednak złamać.
Z ziarnka gorczycy wyrósł krzew
Ks. Gerard Nowiński pierwszy raz trafił do Sanktuarium jako 16-letni chłopak ze swoją siostrą i jej koleżanką.
– Pamiętam to miejsce, w którym się wtedy modliłem. Klęczałem wpatrzony w obraz Matki Boskiej Fatimskiej, który mnie bardzo ujął. Nie wiedziałem że tu kiedyś powrócę i spędzę ponad 50 lat – wspomina. Drugie spotkanie miało miejsce w sierpniu 1964 roku, gdy przyjechał przedstawić się swojemu proboszczowi. – Wysiadłem na dworcu autobusowym, który był wtedy przy rynku w Wodzisławiu i udałem się na postój taksówek. Stały dwie. Jedną jeździł Nowak, a drugą Kazimierczak. Wybrałem starą warszawę i rozsiadłem się wygodnie z tyłu z książką w ręce, bo nie wiedziałem gdzie jest ten Jedłownik. Po chwili byliśmy na miejscu. Wchodzę, a tam odświętnie przygotowany stół na wiele osób. Proboszcz Kasperczyk żartował potem, że to na moją cześć, ale prawda była taka, że z wizytą przyjechał wtedy biskup Adamski – wspomina ze śmiechem ks. Nowiński, który ze swoim proboszczem spędził 16 lat. – To był wyjątkowy człowiek o otwartym sercu, choć bardzo wymagający, szczególnie od siebie. Ja się tu zawsze czułem ja w domu – opowiada ksiądz i opowiada, że jeździli razem na zakupy do Raciborza, które kończyły się zawsze w kultowej w tamtych czasach kawiarni „Tęczowa”.
Rzadko się zdarza, by ksiądz całe swoje życie duszpasterskie związał z jedną parafią. W przypadku księdza Gerarda tak właśnie było. – Turza to moja pierwsza i ostatnia parafia. Nie było mnie tylko rok, gdy biskup przeniósł mnie do Brzezinki – tłumaczy. Po śmierci ks. Ewalda Kasperczyka, zajął jego miejsce. Od stycznia 1981 roku był proboszczem parafii w Turzy Śląskiej i kustoszem Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej. – To było ogromne wyzwanie, bo wiedziałem, że nie mogę zawieść oczekiwań jakie miał wobec mnie ksiądz Kasperczyk, a w grudniu doszedł jeszcze stan wojenny. Na szczęście podczas odbywających się tu wtedy nocy pokuty nikt nam nie przeszkadzał. Nikt też nie zatrzymywał wiernych wracających nad ranem do domu – mówi ks. Nowiński i opowiada o niezwykłym biblijnym przykładzie na to, jak z ziarnka gorczycy wyrósł krzew. – Od maja do października w Turzy organizowane były zawsze odpusty, a każdy 13. kolejnego miesiąca był dniem chorych. Za to noce pokuty zrodziły się z inicjatywy samych wiernych. Najpierw zjawiło się w kościele kilka osób, które chciały się wieczorem pomodlić. Po miesiącu przyszli znowu, ale było ich już więcej. W końcu zaczęło się ich gromadzić tak dużo, że zorganizowaliśmy dla nich drogę krzyżową. Wkrótce zaczęło przybywać i wiernych i księży. Nieraz było nas ponad czterdziestu – opowiada ks. Nowiński.
W Fatimie był sześć razy. Zawsze wyjeżdżał stamtąd naładowany dobrą energią i tę dobrą energię spożytkował w swojej parafii. Dzięki jego inicjatywom duszpasterskim Turza została rozsławiona jako „Śląska Fatima”, ale on zamiast o sobie, woli mówić o swoim proboszczu. – Miał Kościół Powszechny Papieża Tysiąclecia Jana Pawła II, miał Kościół Polski Prymasa Tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego i miała Turza Proboszcza Tysiąclecia ks. kanonika Ewalda Kasperczyka – podsumowuje ks. Gerard i dodaje, że jego życie związane z Turzą zamyka się w dwóch słowach: tajemnica fascynacji.
Katarzyna Gruchot
You must be logged in to post a comment.