Surrealistyczny świat Mariusza Klimka

Nie potrafi ocenić, co jest dla niego ważniejsze: sztuka czy literatura? Odnalazł się w każdej z tych dziedzin wyśmienicie, ale jak sam mówi, jego inspiracje sięgają jeszcze dalej. Na studiach nienawidził malarstwa do tego stopnia, że prosił profesora o wyrozumiałość przy ocenie jego prac. Wykładowca dostrzegł jednak w Mariuszu Klimku potencjał i przekonał go do tworzenia obrazów. Dziś nasz bohater nie wyobraża sobie życia bez farb i płótna oraz z dala od literatury – maluje nie tylko pędzlem, ale również słowem. Wydał trzy powieści, a w jego szufladzie leżą fragmenty kolejnej.


Stanowczo twierdzi, że nie czuje się artystą. Dodaje, że nie tworzy dzieł, lecz popełnia pewne prace, niczym zbrodnię doskonałą, zaplanowaną od początku do końca. Coś w tym jest. Od lat bowiem działa bardzo konsekwentnie: jego kolejne książki zachowują swój surrealistyczny charakter, a na niemal wszystkich płótnach bezpiecznie zimujących w jego pracowni można dostrzec wyłącznie portrety.

_OQL3354

– Jeśli chodzi o obrazy, głównym motywem jest człowiek, a konkretnie jego twarz. Nie potrafię malować niczego innego. Maluję dwoma technikami. W pierwszej portretuję rzeczywistość, przez co rozumiem wierne przeniesienie na płótno jak największej liczby szczegółów. Drugim sposobem jest geometryzowanie portretów – tłumaczy Mariusz Klimek i kontynuuje: – Mimo dużego realizmu portretów moje prace i tak przyjmują specyficzną formę. Wszystko dzięki dość przerysowanym barwom, które są znakiem rozpoznawczym mojego stylu.

Klimek przyznaje, że obrazy o geometrycznym charakterze spotkały się z wieloma pochwałami. Wielu widzi w nich inspiracje kubizmem, mój rozmówca pozostaje jednak zdania, że nie należy ich zakwalifikowywać do tego nurtu. Zdradza także, skąd pomysł na ten specyficzny styl. – Podczas przygotowań do obrony pracy dyplomowej szukałem inspiracji, która odpowiadałaby teraźniejszości. Doszedłem do wniosku, że żyjemy w bardzo zgeometryzowanych czasach. Co przez to rozumiem? To, że wszystko gna gdzieś naprzód, funkcjonujemy szybko, nowocześnie. Zapominamy też powoli o „analogowym” świecie, który osobiście bardzo lubię.

Pierwszy portret? – Mojego młodszego brata. Namalowałem go na podstawie jego zdjęcia, w raciborskiej PWSZ, gdzie studiowałem edukację artystyczną – informuje Mariusz Klimek. Kolejne obrazy także powstawały dzięki zdjęciom. – Można powiedzieć, że jestem odtwórcą. Maluję bardzo dużo, praktycznie codziennie, moje mieszkanie przepełnione jest pracami. Na zaliczenie pracy dyplomowej stworzyłem trzydzieści unikalnych portretów, a wymagane były minimum trzy – śmieje się malarz, dodając, że proces tworzenia nie jest ani prosty, ani szybki. – W portrecie najważniejsze są oczy. Moment ich powstawania jest kulminacyjny, otwiera a zarazem zamyka całą pracę. Namalowanie obrazu zajmuje nawet kilkadziesiąt godzin – zdradza tajniki swojego warsztatu raciborzanin.

Bohaterami jego obrazów są głównie członkowie rodziny, znajomi i przyjaciele. Mariusz wspomina jednak sytuacje, gdy zgłaszali się do niego nawet obcy ludzie, prosząc, aby ich namalował. – Najłatwiej tworzy mi się portrety osób o charakterystycznych twarzach. Mam jeszcze spory problem z malowaniem kobiet, a dokładniej ich włosów. To obszar, nad którym muszę popracować.

Gdy nie maluje, pisze. Jak mówi, krótkie formy nigdy nie były dla niego – sprawniej szło mu tworzenie dłuższych treści. Zaczął od powieści surrealistycznej i do dziś jest wierny temu gatunkowi. Pierwszą książkę wydał kilka lat temu, jej tytuł: „Ścieńcie”, podobnie jak tytuły kolejnych: „Odcień” i „Światłocień” nawiązywał do cienia. – To historie na pograniczu snu i jawy. Dlaczego taki klimat? Gdy pisałem pierwszą, miałem problem ze snem – zdradza nasz bohater. Jak ocenia, charakterystyczna w jego książkach jest prostota przekazu, swoista baśniowość oraz to, że historie te są mocno moralizatorskie. – Ponadto, pozostaję konsekwentny jeśli chodzi o bohaterów swoich książek. W każdej nazywają się tak samo, taką przyjąłem konwencję. Czasami żartuję, że wykreowałem postaci tak realne, że do pełnej prawdziwości brakuje im tylko numeru PESEL – mówi z uśmiechem autor.

Mariusz Klimek przygotowuje właśnie kolejną powieść pod tytułem „Wichrowa chata”. Pracę nad pierwszymi rozdziałami rozpoczął trzy lata temu, później – jak sam mówi – maszynopis przeleżał w szufladzie. 33-latek na co dzień pracuje również w jednej z firm organizujących obozy i kolonie dla dzieci i młodzieży. Zdradza, że przyszłość chciałby związać – prócz malarstwa i literatury – właśnie z pracą z najmłodszymi, która przynosi mu wiele frajdy i satysfakcji.

Tekst Wojciech Kowalczyk | zdjęcia Marcin Rychły, Paweł Okulowski

ludziki_mario-6018-data20150416