Gdy wkroczył do świata profesjonalnego sportu jako trener, miał niespełna dwadzieścia lat. Bardzo szybko skupił na sobie uwagę najbardziej znanych szkoleniowców w kraju na czele z Waldemarem Fornalikiem i Adamem Nawałką. Chłonął przekazywaną przez nich wiedzą z poczuciem ekscytacji i wielkimi ambicjami, że kiedyś, podobnie jak oni, będzie jednym z czołowych fachowców w branży. Na razie zmierza na szczyt pewnym krokiem i mimo powszechnego wyścigu szczurów zachowuje umiar i nie działa za wszelką cenę. Koledzy po fachu cenią w nim skromność, pokorę i ogromną dawkę motywacji, którą zaraża wszystkich wokół. On sam wydaje się nie mieć świadomości, jak wiele już osiągnął. – Zawsze chciałem się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć. Wyłącznie od najlepszych – przyznaje pochodzący z Syryni, 26-letni Adam Burek.
Napisałem o nim kiedyś, że jest nadzieją polskiego środowiska trenerskiego. Nie bez podstaw. Karierę zaczął w młodym, jak na polskie warunki, wieku. W ciągu kilku lat wyrobił normę, jakiej nie powstydziliby się najbardziej doświadczeni rodzimi szkoleniowcy. Burek o każdym z etapów swojego zawodowego życia mówi z sentymentem i odrobiną refleksji. Zdaje sobie sprawę z tego, że jesteśmy sumą wszystkich sytuacji, jakie nas spotkały oraz że człowiek uczy się właściwie całe życie.
Przerwane marzenia
Na pierwszy, wówczas prasowy wywiad, umówiliśmy się mniej więcej trzy lata temu. Z tamtej rozmowy powstał długi artykuł opisujący trenerskie perypetie Adama. Już wtedy robił wrażenie niepoprawnego optymisty, który jest gotowy na wszystko. Emanował spokojem, a w jego głowie – jak zdradził mi później – pojawiało się sto pomysłów na minutę. Podzieliłem się wówczas z czytelnikami opinią, że polski futbol potrzebuje takich ludzi – młodych, twardych, z pomysłem na zmiany, a przede wszystkim tych zmian się nieobawiających.
Burek opowiedział mi o swoich początkach na boisku. Reprezentował barwy grającego w klasie okręgowej Naprzodu Syrynia. W drużynie seniorskiej zadebiutował mając niespełna szesnaście lat. Trzy wiosny później był bliski podpisania kontraktu z pierwszoligowym GKS Jastrzębie. Los jednak wybrał dla niego inną drogę – rozwijający skrzydła piłkarz doznał poważnego urazu kręgosłupa, który wyeliminował go z gry na długie lata. – Dziś można mówić o tym w kategorii przerwanego marzenia – nie kryje żalu Adam, dodając, że to go nie złamało, a wręcz przeciwnie: zbliżyło do zawodu trenera piłkarskiego. – Każda sytuacja ma plusy. Chyba właśnie wtedy podjąłem decyzję, że chcę w przyszłości być szkoleniowcem – wspomina.
Jej następstwem były studia w Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach. Już na pierwszym roku chciał posmakować trenerskiego fachu. – Pomogła mi wtedy wrodzona bezpośredniość. Obdzwoniłem kilkudziesięciu śląskich szkoleniowców, prosząc ich o przyjęcie na staż. Może narobiłem sobie trochę wstydu, ale opłacało się, bo trafiłem na praktyki do GKS Katowice – według mnie jednej z największych klubowych ikon śląskiej piłki – ocenia i kontynuuje: – Na uczelni poznałem Pawła Grycmanna, który prowadził drużyny Stadionu Śląskiego Chorzów. Po miesiącach ciężkiej pracy, zapełnieniu setek stron zeszytu notatkami i własnymi przemyśleniami, pobudkach o świcie, aby być na boisku jako pierwszy, zostałem szkoleniowcem ekipy U14 i to właśnie z nią wygrałem ligowe rozgrywki, co dało awans do Śląskiej Ligi Trampkarzy – wspomina z satysfakcją nasz bohater, który miał wówczas niespełna dwadzieścia lat. Drzwi do poważnej kariery otwierały się przed nim na oścież.
U boku Nawałki
Kolejnym etapem wtajemniczenia był dla niego staż pod okiem samego Adama Nawałki. Przyszły selekcjoner już w czasach pracy w Górniku Zabrze zrobił na Adamie Burku piorunujące wrażenie. – Trafiłem do świata perfekcjonizmu, gdzie wszystko miało swoje miejsce i sens. Sztab szkoleniowy Górnika był jedną z najbardziej profesjonalnych ekip, jaką miałem możliwość podziwiać, a trener Nawałka okazał się fachowcem, któremu warto dokładnie się przyglądać i brać z niego przykład. Od razu stwierdziłem, że jeśli w przyszłości trafi mu się odpowiednia propozycja pracy oraz zaufani współpracownicy, zrobi dużo dobrego dla polskiej piłki – przypomina sobie mój rozmówca.
W tym samym czasie utrzymywał służbowy kontakt także z Lechią Gdańsk. – Obdzwoniłem północnopolskie kluby, które na terenie Śląska nie miały dobrze rozwiniętego skautingu. Zaproponowałem pomoc w tej dziedzinie – cieszy się Burek, udowadniając, że nie można odmówić mu nieustępliwości i potrzebnego w jego zawodzie sprytu.
Nauczycielski epizod
Z CV liczącym kilka kartek Adam osiągnął pułap, na którym mógł spodziewać się pierwszych poważnych ofert stażu lub dłuższej współpracy. Nie czekał długo. Najpierw wybrał trzytygodniową naukę u boku Piotra Stacha oraz Marka Chojnackiego w Zagłębiu Sosnowiec. Po tym epizodzie ponownie związał się ze Stadionem Śląskim, gdzie prowadził drużynę juniorów młodszych. Po trudnych początkach nadszedł zasłużony okres stabilizacji. Burek otrzymywał szansę szkolenia kolejnych grup wiekowych. Gdy pełnił funkcję asystenta Grycmanna przy roczniku U16, zaproponowano mu posadę w szkole. – Moim marzeniem była praca z najmłodszymi, dlatego zbyt długo się nie namyślałem. Pod opiekę dostałem dzieci U8 – informuje Burek, któremu zaufano na tyle, że powierzono mu prowadzenie zajęć także ze starszymi rocznikami. – Wiele osób dyskutowało o tym, czy przystoi, aby dwudziestojednoletni nauczyciel zajmował się szesnastoletnimi uczniami. Ja nie miałem z tym żadnego problemu. Praca sprawiała mi satysfakcję, poza tym miałem dobry kontakt z młodzieżą – podkreśla.
Po zamknięciu rozdziału pt. Stadion Śląski, napisał następny – GKS Tychy. Tam również trafił na młodzież, która potencjałem nie ustępowała tej z Chorzowa. – Miałem okazję pracować kolejno w – moim zdaniem – dwóch najlepszych szkółkach w tym rejonie Polski – twierdzi i nie kryje, że myślał już o przeskoku z ligi młodzieżowej do zawodowej. Na półtorej miesiąca trafił do rywalizującego w drugiej lidze LKSu Nadwiślan Góra, skąd przeniósł się do prowadzonej przez Ryszarda Wieczorka MKS Limanovi Limanova. – Pod kątem nauki to najbardziej wartościowy okres w moim życiu. Było ciężko. Pod każdym względem. Musiałem zamieszkać w Małopolsce, u narzeczonej w Katowicach bywałem praktycznie tylko w niedziele. Ten sezon dał mi pewność, że wszędzie i ze wszystkim sobie poradzę – zapewnia.
Bez teorii nie ma praktyki
Wie doskonale, że piłka nożna zmienia się w zatrważającym tempie. Myśl że mógłby stracić okazję, aby choć o jotę poprawić warsztat swojej pracy, zdobyć nową wiedzę, dzięki której spojrzy na futbol z innej perspektywy, przeraża go, a jednocześnie motywuje do tego, aby wykorzystać swój czas najlepiej, jak potrafi. Przyznaje, że wciąż pracuje nad sobą. Jedną z możliwości rozwoju dają szkolenia, warsztaty i konferencje trenerskie organizowane na terenie całej Polski, a także za granicą. Dawniej brał udział w nawet kilku miesięcznie, ostatnio nie ma już tyle wolnego czasu, ale gdy tylko może, chętnie wymienia się odczuciami z kolegami po fachu. Trzy lata temu zdradził mi, że ma koncie ponad 130 kursów. Teraz z uśmiechem wyjaśnia, że w pewnym momencie przestał je liczyć. – Jedno się nie zmieniło: uczestnictwo w takich wydarzeniach wymaga wielu poświęceń. Wszelkie trudy rekompensuje jednak szansa bezpośredniego kontaktu z Maciejem Skorżą, Janem Urbanem, Waldemarem Fornalikiem czy Tomaszem Kafarskim – zapewnia i dodaje: – Nie mam w tym zawodzie żadnych idoli. Od każdego z nich biorę inne wzorce i tworzę swój osobisty styl prowadzenia zespołu.
Swoją wizję drużyny realizuje teraz w pierwszoligowym Zagłębiu Sosnowiec, gdzie jest trenerem asystentem Jacka Magiery. – Zadałem sobie proste pytanie: na czym w tej chwili mi najbardziej zależy. Odpowiedź pojawiła się od razu: aby mieć swojego mentora. Niekoniecznie osobę, którą podziwiam, lecz której dokonania szanuję. Na mojej liście trenerów, z którymi chciałbym pracować J. Magiera zajmował najwyższą pozycję – wyjaśnia Burek i kontynuuje: – Patrząc na polskie realia, lepszego sztabu niż ten w Sosnowcu mieć nie można. Jeśli dodamy do tego młody i głodny przyzwoitego rezultatu zespół okazuje się, że trafiłem do klubu, w którym praca jest jednocześnie wielką przyjemnością – chwali. Jak ocenia, trwający sezon dla jego ekipy będzie sporym wyzwaniem, pierwsza liga bowiem już dawno nie była tak mocna i wyrównana. W stawce walczącej o awans może znaleźć się nawet dziesięć drużyn.
Półroczna pauza
– Na razie nie dążę do tego, aby zostać pierwszym trenerem. Na to przyjdzie czas. Muszę poczuć, że jestem gotowy. Chcę się uczyć, pracować z lepszymi do siebie, zdobyć jak najwięcej kompetencji – tłumaczy Adam, a ja pytam go, czy marzy o poprowadzeniu jakiegoś konkretnego zespołu. – Dla mnie nie ma znaczenia historia czy nazwa klubu. Liczą się przede wszystkim ludzie, którymi miałbym się otoczyć. Jak oblicza, miejsc pracy na polskim rynku jest niewiele. Ekstraklasa, pierwsza i druga liga to zaledwie około sześćdziesiąt wakatów. Miał oferty pracy w trzecio i czwarto ligowych klubach. Podjął jednak decyzję, że pozostanie w wyżej notowanych drużynach, lecz w cieniu pierwszych szkoleniowców.
Ważnym momentem była dla niego sześciomiesięczna przerwa od obowiązków zawodowych. Na pół roku zrezygnował z pracy, nie podpisał żadnej umowy i założył firmę, zajmującą się treningiem indywidualnym zawodników. – Po siedmiu latach wytężonej pracy powiedziałem: dość, muszę odpocząć, zdystansować się. Spojrzałem na piłkarze z zupełnie innej perspektywy niż dotychczas. Dzięki temu dziś, w Zagłębiu, potrafię wydobyć z zawodnika siły, o których istnieniu nawet on nie wiedział. Polecam taką przerwę każdemu trenerowi – przekonuje Burek.
Ciekawi mnie, na ile zmieniła go praca trenera? Czy inaczej niż kiedyś patrzy na futbol? – Zdecydowanie tak. Nie ma już we mnie emocji. Do meczu podchodzę analitycznie, interesuje mnie taktyka, ruch piłkarzy na boisku. Oglądając spotkanie zadaję sobie milion pytań. Związanie się z tym zawodem to w tym kontekście bilet w jedną stronę – wyjaśnia Adam.
Wojciech Kowalczyk
You must be logged in to post a comment.