W rytmie disco, czyli jak bawił się Racibórz 25 lat temu

W labiryncie najmodniejszych lokali 1992 roku najlepiej poruszali się ich stali bywalcy, którym często brakowało pieniędzy, ale nigdy fantazji. Najwięcej wspomnień z tamtych lat wiąże się z pieszymi powrotami do domu z popularnego „Kurnika” w Bieńkowicach lub dyskoteki „MAX” w Pietrowicach Wielkich, muzyką z kaset i kolorowymi drinkami, które były równie kultowe, jak emitowany w TVP serial „Dynastia”.


Biełyje Rozy

Kiedy zamknięto dyskotekę w popularnym „Karniaku”, wszyscy przenieśli się do „Labiryntu”, który należał wtedy do Przedsiębiorstwa Wielobranżowego Olak. Czas świetności lokalu przypadał na lata 1980 – 1987, kiedy należał do Przedsiębiorstwa Rozrywkowego i dyskoteki odbywały się w nim cztery razy w tygodniu: w środy, piątki, soboty i niedziele. Był też jedynym lokalem, który posiadał wtedy klimatyzację, gry hazardowe i podświetlany parkiet. Lata 90. były próbą wskrzeszenia tego kultowego miejsca, ale czas pokazał, że się nie powiodły.

– Na początku lat 90. na dyskotekach zaczynało się grać z płyt kompaktowych, które za 22 lub 29 marek kupowało się w Niemczech. Żeby mieć odniesienie do tego, ile to było pieniędzy powiem, że zarobki wynosiły wtedy od 40 do 80 marek. Później powstał „Płyton” przy ul. Sienkiewicza, w którym można było też kupić płyty winylowe – tłumaczy Roman Peszka, który był w tamtych czasach didżejem.

Dyskoteki w „Labiryncie” odbywały się w środy, soboty i niedziele do 2.00 w nocy, a piątki przeznaczono na dancingi, na których grywał Zbyszek Foryś (członek grupy Lombard) i Jerzy Tykierka. Wtedy lokal był czynny do 4.00 rano. W piątki bawili się często cinkciarze, a raz w roku Opolony organizował imprezę dla wszystkich swoich pracowników. – Polskiej muzyki podczas imprez właściwie się nie grało. Na topie był wtedy Dr. Alban, Roxette i Jurij Szatunow, którego przebój „Biełyje Rozy” nie schodził z top listy przez wiele miesięcy. Zawsze staraliśmy się wybierać to co najmodniejsze, a raz udało nam się wylansować UB40 na cztery miesiące przed Markiem Sierockim, który prezentował najlepsze kawałki w telewizji – wspomina pan Roman, który grał w „Labiryncie” na zmianę z Mariuszem Krakowiakiem, Grzegorzem Bąkiem i Ryszardem Kszukiem.

„Labirynt” otwierano o 19.00, a po 40 minutach nie było już wolnych miejsc, choć w środku mieściło się od 200 do 300 osób. – Grało się z jedną przerwą, a o bezpieczeństwo dbało dwóch ochroniarzy: Andrzej Wróbel znany jako „Pticu” i Piotr Wojciechowski. Tylko dwóch, ale to wystarczyło, bo byli słusznej postury mężczyznami – mówi ze śmiechem pan Roman i dodaje, że każda dyskoteka marzyła wtedy o zdobyciu błyszczących kul, ultrafioletów, laserów i maszyny do baniek. Ta do dymów w „Labiryncie” nie była potrzebna, bo wszyscy palili, więc dymu było pod dostatkiem. Lokal słynął też z dobrej kuchni, której szefem był Stefan Wojtaszek, a jego popisowym daniem był brizol z polędwicy z pieczarkami. Kto jednak myślał o jedzeniu, gdy na parkiet wchodziły najpiękniejsze raciborzanki, a z głośników płynęły „Biełyje Rozy”…

Blue Mary

Rok po otwarciu „Labiryntu” Janusz Pociecha i Marek Kwiecień uruchomili dyskotekę w lokalu po byłym „Karniaku”. „Nowiny Raciborskie” z 1992 roku donosiły, że frekwencja w „Doro” utrzymywała się na stałym poziomie, a bilet wstępu kosztował 20 tysięcy złotych. Dyskoteki odbywały się z soboty na niedzielę do godziny 3.00 i z niedzieli na poniedziałek do godziny 1.00. Mogło się tu bawić od 200 do 400 osób i sala wypełniona była zazwyczaj po brzegi.

– W sobotę pracowało zawsze trzech barmanów, wśród których była Jola Leszkiewicz i od sześciu do ośmiu ochroniarzy, na czele z dzisiejszym trenerem zapaśniczek Krzysztofem Ołenczynem – opowiada Janusz Pociecha. Za muzykę odpowiedzialni byli didżeje: Hubert Kicka i Roman Peszka, a spragnieni imprezowicze mogli raczyć się w barze coca-colą, sokami i kolorowymi drinkami, wśród których prym wiódł ten o nazwie „Blue Mary”, serwowany z dodatkiem blue curacao. – To były takie czasy, że gdy moja żona zamówiła w jednym z lokali coca-colę z lodem, dostała napój w szklance i loda calypso na talerzyku – wspomina ze śmiechem pan Janusz i dodaje, że w „Doro” można było też zjeść proste dania z mikrofalówki, czyli pizze, hot-dogi i hamburgery.

Żeby odróżnić się czymś od innych tego typu imprez w mieście, podczas dyskoteki organizowano w lokalu pokazy mody, iluzjonistów, gimnastyków lub sztuk walki. – Mieliśmy też dużo akcji charytatywnych. Po pożarze w Kuźni Raciborskiej cały dochód ze sprzedaży biletów przekazaliśmy na wyposażenie strażaków. Innym razem zorganizowaliśmy dyskotekę mikołajkową, z której pieniądze poszły na dom dziecka w Rzuchowie, czy Dom Pomocy Społecznej „Różany Pałac” w Krzyżanowicach – mówi pan Janusz. Bywalcy jego dyskoteki dodają zaś, że najlepsze było jej usytuowanie, bo w upalne wieczory można było sobie zrobić przerwę w zabawie, by zażyć kąpieli w pobliskim basenie na Bema, do którego można się było dostać za niewielką opłatą zostawioną stróżowi.

 

Dużą popularnością cieszyły się piątkowo-sobotnie maratony w „Wiedeńskiej” od godz. 20.00 do 4.00 rano, na które wstęp kosztował 15 tysięcy złotych. Lokal, który w 1990 roku opuściło PSS Społem, przeszedł w ręce prywatne. Na parterze znajdowała się nadal restauracja pierwszej kategorii, w której organizowano wesela i dancingi, a pierwsze piętro przeznaczono na dyskoteki. Lokal, który jako pierwszy serwował w Raciborzu austriackie piwa, przeżywał właśnie krótki okres swojej największej świetności. – To były najlepsze czasy w moim życiu. Mieliśmy mnóstwo pracy, bo dyskoteki kończyły się w soboty rano, a wieczorem tego samego dnia musieliśmy być gotowi na wesela, ale zarabialiśmy świetne pieniądze i jeszcze dostawaliśmy spore napiwki podczas imprez, więc czuliśmy się królami życia. Niestety nikt z nas niczego nie odkładał, bo wydawało nam się, że tak już będzie zawsze – mówi ze śmiechem Maciej Zawojski, który w latach 90. był kelnerem w „Wiedeńskiej”.

Największe hity na kasetach

Wielu młodych ludzi zaczęło jeździć na dyskoteki do Pietrowic Wielkich, gdzie mogli korzystać z dużego parkingu. Założona w 1989 roku przez Waldemara Skrzypczaka i Jarosława Popławskiego Dyskoteka Max słynęła z bramkarzy, którzy już samym wyglądem zniechęcali młodzież do wszczynania jakichkolwiek bójek i organizowanych podczas zabawy konkursów, w których główną nagrodą dla uczestników były walkmany. Można było na nich posłuchać przebojów z dyskoteki, wydanych na kasetach.

– Korzystaliśmy wtedy z firmy fonograficznej, którą założyli Franciszek Waniek, Zbigniew Drewniok i Piotr Raczek. Do ZAIKS-u zgłaszaliśmy na okres półtora roku 40 tytułów, które były przebojami zazwyczaj przez trzy, cztery miesiące. Potem przygotowywało się następną składankę. Wyprodukowane kasety pakowało się potem do poloneza trucka, w którym mieściło się ich około trzech tysięcy i sprzedawało podczas dyskotek, na targu, w sklepach papierniczych i muzycznych w ciągu dwóch dni. Mam w swojej kolekcji do tej pory kilka takich składanek z Disco Max, które nagrywaliśmy jesienią 1992 roku – wspomina DJ Roman Peszka.

Podczas środowych, sobotnich i niedzielnych imprez, które trwały do rana, można się było posilać serwowanymi w barze kiełbaskami z rożna albo spędzić czas przy stole bilardowym. W trakcie dyskoteki, którą prowadził Arek Maliński na zmianę z Romanem Peszką, godzinny koncert dawała grupa „Black Widow”, która zagrzewała do zabawy m.in. przebojami „Perfectu”. – Pamiętam, że Enigma, która łączyła muzykę pop oraz dance z chorałami gregoriańskimi w „Labiryncie” od razu się przyjęła, ale gdy zaprezentowałem ją w Pietrowicach Wielkich, to młodzież wyszła z sali – mówi Roman Peszka. Właściciele lokalu zapowiadali w naszej gazecie, że w piątkowe wieczory będą się odbywały koncerty lokalnych grup rockowych.

Maksymilian Sztuka zainwestował w kompleks rozrywkowy, w skład którego wchodził Bar Rege Drink, Disco Konrad i Salon Gier w Bieńkowicach. Mimo szumnych nazw, miejsce to znane było wśród młodzieży jako „Kurnik”.

Bar urządzono w stylu starej drewnianej chaty, w kącie której ustawiono kominek. Oprócz drinków, aż do zamknięcia lokalu, oferowano śląską kuchnię. Obok Rege Drink mieściła się przestronna sala, pomalowana na czarno, w której funkcjonowało Disco Konrad. Błyszczący parkiet oświetlony był mnóstwem kolorowych lamp i laserów, a do zabawy zagrzewał DJ Wojtek. Dla starszych gości organizowano tu dancingi, na których przygrywał zespół Wincera. Sala również posiadała miejsca siedzące i obsługiwana była przez kelnerów. Poniżej głównego poziomu znajdował się salon gier ze stołami bilardowymi, automatami oraz kolejny drink bar. Klub czynny był codziennie od 13.30 do 4.30 (w poniedziałki od 18.00), a podczas piątkowo-sobotnich maratonów od 19.00 do 4.00. To jedyny lokal, który rozbudowano i istnieje do tej pory, choć dziś nie oferuje już dyskotek tylko wesela, bankiety i przyjęcia okolicznościowe. Po najmodniejszych dyskotekach lat 90. pozostały tylko zdjęcia i wspomnienia.

Katarzyna Gruchot